JustPaste.it

Prawica maszeruje

Od Marszu Niepodległości mówi się także o tym, że na fali jej sukcesu dojdzie do powołania partii o charakterze narodowym, wzorowanej na węgierskim Jobbiku.

Od Marszu Niepodległości mówi się także o tym, że na fali jej sukcesu dojdzie do powołania partii o charakterze narodowym, wzorowanej na węgierskim Jobbiku.

 

7d79a351f08fd0ed3b791bb827f57c59.jpg

Jeszcze kilka lat temu marsze i demonstracje to była domena szeroko pojętej lewicy. Mieliśmy więc rozmaite „pochody pierwszomajowe”, „manify”, „parady wolności” itp. Jednak dwa lata temu wszystko w dziedzinie manifestacji w Polsce się zmieniło. Ludzie szeroko pojętej prawicy policzyli się po katastrofie smoleńskiej, a potem już poszło z górki – odbył się Marsz Niepodległości i dosłownie setki innych prawicowych protestów. A dwa tygodnie temu odbyła się już naprawdę gigantyczna manifestacja w obronie Telewizji Trwam. Jakkolwiek by się nie krzywili rozmaici lewaccy komentatorzy wypełniający szczelnie media posłuszne Donaldowi Tuskowi, to elektorat prawicowy jest teraz aktywnym „społeczeństwem obywatelskim” walczącym o „wolność i demokrację”.

 

Lewica oraz partia rządząca mają problem – one nie są w stanie przyciągnąć takich tłumów ludzi zjednoczonych wokół jakiegoś problemu. „Manify” i „parady wolności”, choć nagłaśniane przez reżimowe media to rachityczne spędy w porównaniu z biało-czerwonymi pochodami, które opanowały polskie miasta. Charakterystyczne, że nawet na imprezy pierwszomajowe, które Janusz Palikot zapowiadał jeszcze kilka miesięcy jako zdarzenia podczas których lewica odrodzi się, jakoś nie wypaliły. Leszek Miller krzyczał coś o 15 tys. uczestników, ale na oko było widać, że tych tysięcy nie ma nawet dwóch. Co ciekawe tym razem policja powstrzymała się od wyliczeń. Ale problem z nowym prawicowym ruchem społecznym ma nie tylko lewica, ale także, a może przede wszystkim właśnie prawica.

Problem ma też prawica

Chodzi oczywiście o prawicę zorganizowaną czyli do niedawna głównie PiS. Problem polega na tym, że choć partia ta stara się podpisywać pod prawicowe protesty, to tak naprawdę nie ona je organizuje. W pewnym sensie jest na niej gościem. Demonstracyjne nawiedzanie pałacu prezydenckiego w Warszawie po 20 kwietnia 2010 r. odbywało się spontanicznie i w sposób niekontrolowany. Bardzo to zdenerwowało rządzącą Platformę Obywatelską, która za wszelką cenę chciała spacyfikować nastroje. To właśnie przejawami tej tendencji była walka z krzyżem oraz ekspresowe niszczenie zniczy i kwiatów. Jarosław Kaczyński z kolei postanowił wpisać się w ten nowy ruch poprzez tzw. miesięcznice, czyli comiesięczne upamiętnianie rocznicy katastrofy przed Pałacem Prezydenckim. Odciął się jednak np. od „walki o krzyż”, która była już działaniem całkowicie spontanicznym.

Z kolei koncesję na prasowe obrobienie katastrofy smoleńskiej dostał od Kaczyńskiego Tomasz Sakiewicz. I trzeba przyznać, że wykorzystał swoje 5 minut i przemienił je nawet w dwa lata prosperity. Sprzedaż jego „Gazety Polskiej” wzrosła momentalnie z 20 do prawie 80 tys. egzemplarzy. Wielu sądziło, że ten efekt będzie krótkotrwały. Stało się jednak inaczej – dopiero teraz, po dwóch latach, sprzedaż „GP” zaczęła spadać. A w międzyczasie Sakiewiczowi udało się sprzedać dosłownie miliony produktów obrendowanych problematyką katastrofy oraz stworzyć dziennik, który przetrwał na rynku już ponad pół roku, co na kurczącym się rynku prasowym jest osiągnięciem.

Spadek „Gazety Polskiej” nie świadczy przy tym wcale o tym, że prawicowy elektorat zaczął się kurczyć. Wręcz przeciwnie. Po prostu wraz z jego nagłym rozszerzeniem nieoczekiwanie pojawiły się nowe „prawicowe” tytuły. Sukces „Uważam Rze” zaskoczył rynek. Dotąd panowała przecież opinia, że nie jest możliwe sprzedawanie „prawicowego” tytułu w nakładzie prawie 140 tys. egzemplarzy. Opinia oczywiście niesłuszna, bo od lat najważniejszym polskim tygodnikiem jest przecież „Gość Niedzielny”. Tyle, że tzw. mainstreamowe media reżimowe nie chciały tego przyznać, kwalifikując ten tygodnik jako „religijny”. W międzyczasie miały też miejsce nieudane, ale też znaczące inicjatywy. Tygodnik „Wręcz Przeciwnie”, który miał być „Najwyższym CZAS-em!” w wersji light sprzedawał się na poziomie 30 tys. egzemplarzy co jednak nie wystarczyło by był rentowny.

Jakiś czas temu doszło nawet do awantury „nowych” i „starych” mediów prawicowych, podczas której publicyści konkurencyjnych „Gazety Polskiej” i „Uważam Rze” wyzywali się od bezideowych koniunkturalistów. Co ciekawe publicystą, który ostrzeliwał od strony „URz” był Waldemar Łysiak, do niedawna autor piszący w „GP”! Ciekawe też, która ze stron konfliktu ma rację?

Ale spontan trwa

Spontaniczny elektorat prawicy nie dał się jednak skanalizować. Dwa lata temu nieoczekiwanie, pojawiła się idea ogólnoprawicowego „Marszu Niepodległości”, wcześniej funkcjonującego jako branżowa impreza narodowców z ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej. W 2010 r. Marsz poprowadził Janusz Korwin-Mikke wraz z Rafałem Ziemkiewiczem, który w międzyczasie ogłosił się „neoendekiem” i zakończył się on pod pomnikiem Romana Dmowskiego. Jesienią zeszłego roku w Marszu wzięły już udział tak ogromne tłumy, że nie wiadomo dokładnie kto go prowadził, a organizował go komitet zbierany ad hoc, w którym uczestniczyły osoby ze wszystkich chyba prawicowych środowisk, w tym niżej podpisany. Znamienne jest, że w Marszu Niepodległości nie wziął udziału Jarosław Kaczyński, który nie mógł znieść tego, że jego próba kanalizowania ruchu prawicowego najwyraźniej się nie powiodła. Marszu Niepodległości nie poparł też Sakiewicz, chociaż bardzo dużo członków „klubów Gazety Polskiej” jak najbardziej pojawiło się 11 listopada w stolicy. Dwa ruchy opozycyjne udające opozycyjny mainstream nie załapały się na najważniejsze prawicowe wydarzenie sezonu. Nic więc dziwnego, że Kaczyński do spółki z Sakiewiczem próbowali, kilka dni po Marszu Niepodległości zrobić coś w rodzaju kontrmarszu. Był to jednak już tylko erzac i przykład hipokryzji oraz pychy organizatorów.

Potrzebny jest dobry powód

Wydawało się, że kolejne prawicowe manifestacje odbędą się dopiero znów jesienią. Jednak Donald Tusk stracił instynkt i dopuścił do tego, że koncesji na miejsce na multipleksie telewizji cyfrowej nie dostała TV Trwam ojca Tadeusza Rydzyka. Redemptorysta zareagował jak zwykle, czyli odwołując się do poparcia swych widzów i słuchaczy. Doprowadził w ten sposób do kolejnej koncentracji napięcia w obozie prawicowym. Najpierw marsze w obronie telewizji Trwam odbyły się w kilkunastu mniejszych miastach. Gdy okazało się, że przyciągają nie po kilkaset a po kilka tysięcy osób, ojciec Rydzyk wymyślił zorganizowanie centralnego marszu w Warszawie. Impreza udała się nadspodziewanie i to na kilku poziomach. Po pierwsze na ulicach Warszawy pojawiły się jeszcze większe tłumy niż na Marszu Niepodległości, po drugie organizator mógł rozgrywać prawicowych polityków, którzy karnie jak pieski pojawili się na imprezie by epatować elektorat. Z wyjątkiem Janusza Korwin-Mikkego, który w ostatniej chwili odwołał udział Nowej Prawicy w marszu, gdyż nie był w stanie skontaktować się z przebywającym w Ameryce ojcem Rydzykiem i uzgodnić warunków udziału.

Jarosław Kaczyński, który najwyraźniej poczuł się źle z tego powodu, że na marszu w obronie telewizji Trwam tylko swemu starszeństwu zawdzięczał pierwszeństwo przez Zbigniewem Ziobrą, udało się nawet przy okazji upiec dodatkową pieczeń. Podczas swojego przemówienia wysłał w kierunku Ziobry faryzejskie wezwanie do powrotu do PiS, co byłego ministra sprawiedliwości doprowadziło chyba do załamania nerwowego, a na pewno do zabawnego załamania głosu, gdy próbował się do propozycji swego byłego prezesa ustosunkować.

Nie chodzi o telewizję

Jeśli ojciec Rydzyk pomyśli, że w tych protestach chodzi tylko o jego telewizję, to oczywiście popełni poważny błąd. Jej sytuacja jest tylko katalizatorem nastrojów, które w jakiś sposób muszą się uzewnętrzniać. Przy czym wyrażający je ludzie nie są zbyt mocno związani z samym katalizatorem. W każdej chwili można go jakoś zastąpić, byle tylko pomysł był „przeciwko Tuskowi”, „za Polską” i pasował do ogólnego okrzyku „precz z komuną”.

Taki stan rzeczy to oczywiście ogromne zagrożenie dla Jarosława Kaczyńskiego, bo musi on mieć świadomość, że nie jest motorem wydarzeń i tylko dołącza się do sytuacji, która w zasadzie jest od niego niezależna. Bitwa na prawicy przed kolejnymi wyborami stoczy się więc o zupełnie nowy elektorat, który dostrzegł swą siłę i, jak się wydaje zrozumiał, że nie jest skazany na konkretnych liderów. I że to on utrzymuje tych liderów przy życiu, a nie odwrotnie.

Nowa prawica

Już teraz wiadomo też, że oprócz secesjonistów z PiS na rynku pojawili się nowi gracze. W zeszłym roku spory sukces odnieśli organizatorzy Kongresu Nowej Prawicy, którzy potrafili przyciągnąć na swój zjazd do Warszawy blisko 4 tys. ludzi. Wydawało się, że w ślad za tym pójdzie przełamanie marazmu wyborczego. Z powodu klapy organizacyjnej tak się jednak nie stało. Mimo to w ostatnich miesiącach Nowa Prawica rośnie w siłę we wszystkich sondażach. I w sytuacji braku realnych działań politycznych, Nowa Prawica staje się coraz poważniejszą alternatywą dla wyborców szeroko pojętej prawicy, zwłaszcza tych, którzy zaczynają odchodzić od Platformy Obywatelskiej.

Już od Marszu Niepodległości mówi się także o tym, że na fali jej sukcesu dojdzie do powołania partii o charakterze narodowym, wzorowanej na węgierskim Jobbiku. Podobno już dwukrotnie termin jej zaistnienia był przesuwany, jednak partia ma zostać powołana najpóźniej przez kolejnym 11 listopada. Jeśli tak się stanie i ugrupowanie to odniesie sukces taki jak Marsz Niepodległości to może się okazać, że po upadku Tuska, wcale nie wróci era PiS-u tylko zupełnie nowej prawicy.

W najbliższych miesiącach ujrzymy kolejne marsze biało-czerwonej prawicy. Jeśli ktoś ich nie skanalizuje, to już za kilka lat mogą one zupełnie zmienić Polskę.

 

Źródło: Tomasz Sommer