JustPaste.it

Licencja Creative Commons

Tradycyjne prawo autorskie dawało autorowi ochronę typu "wszystko albo nic" Chronione są wszystkie Twoje prawa. Licencja Creative Commons to próba znalezienia innej drogi. Some rights reserved jak mówi slogan.

Tradycyjne prawo autorskie dawało autorowi ochronę typu "wszystko albo nic" Chronione są wszystkie Twoje prawa. Licencja Creative Commons to próba znalezienia innej drogi. Some rights reserved jak mówi slogan.

 

Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale Twój blog jest automatycznie chroniony prawem autorskim. Wiem, że większość ludzi się tym nie przejmuje – nawet do mnie do firmy czasem ktoś potrafi przynieść do druku materiał, do którego nie ma praw. Kiedy mówię mu, że nie mogę tego wydrukować (czy nawet wykorzystać w projekcie), patrzy na mnie jak na wariata. Ten artykuł jest właśnie o prawach autorskich, ze szczególnym naciskiem na ich zachowanie w Internecie. Przeczytaj, może okaże się, że nie jest Ci tak całkiem obojętne…

W tradycyjnym ujęciu masz pełne prawa do dysponowania wszystkim, co napiszesz. Jeśli ktoś zacytuje Twojego bloga (choćby w programie telewizyjnym, o którym pisałem wcześniej) bez Twojej zgody, możesz go ciągać po sądach i żądać odszkodowań. Ktoś, kto cytuje Twojego bloga bez pozwolenia jest w rozumieniu prawa autorskiego złodziejem!
Brzmi to jak absurd, prawda? Epoka cyfrowa wymaga od nas zmiany tradycyjnego podejścia. Dzisiejsze technologie pozwalają nam praktycznie bez wysiłku skopiować czyjeś dzieło (nawet w milionach egzemplarzy), dorzucić coś od siebie i publikować dla całego świata. Nowe pokolenie twórców jest przyzwyczajone do tej łatwości i nie ma nic przeciwko temu. Więcej – ludzie publikujący w Internecie chcą, aby ich dzieła (jakie by nie były) mogły być swobodnie rozpowszechniane, ulepszane i zmieniane. Całe gałęzie kultury (jak choćby hip-hop) wyrosły z zapożyczeń (sampli, skreczów) i nikt nie ma im tego za złe.
Weźmy tego bloga na przykład. Chcę, aby wiedza, którą tu przekazuję dotarła do jak największej liczby osób. Kopiujcie, linkujcie, rozpowszechniajcie. Poprawiajcie, jeśli się pomyliłem – nie jestem Alfą i Omegą. Ale, ale! Mam zastrzeżenia. Chciałbym, aby moja praca (w końcu wkładam jakąś pracę w pisanie tego artykułu) nie została zapomniana. Chcę, aby moje nazwisko i adres tego bloga zostały zachowane wszędzie tam, gdzie artykuł zostanie użyty.
Tradycyjne prawo autorskie dawało autorowi ochronę typu „wszystko albo nic”. Chronione są wszystkie Twoje prawa (a więc strach korzystać z czegokolwiek, bo można skończyć w sądzie), albo zrzekasz się ochrony całkowicie (wtedy nikt nie jest zobligowany do zachowania Twojego imienia jako źródła). Tak źle i tak niedobrze. All rights reserved albo wolna amerykanka.

W USA, gdzie prawo dotyczące cyfrowych mediów jest jeszcze bardziej restrykcyjne niż u nas (o tym napiszę kiedy indziej), powstał projekt licencji, która pozwala na ochronę twórcy, pozostawiając mu jednocześnie swobodę w dysponowaniu swoim dziełem i udostępniania go innym.
Licencja Creative Commons to próba znalezienia „trzeciej drogi”. Some rights reserved jak mówi slogan. Tak naprawdę to nie jedna licencja, to kilka wariantów „możesz” i „nie możesz”, które składają się w sumie na 12 kombinacji licencji. Wybierając wariant dla siebie, twórca musi odpowiedzieć na pytania:

  • Czy pozwolić na komercyjne wykorzystywanie dzieła? (Tak / Nie)
  • Czy pozwolić na modyfikacje dzieła (Tak / Tak, ale zmodyfikowane dzieło musi być udostępnione na tych samych zasadach / Nie)
  • Jakiego rodzaju jest to dzieło (Tekst / Muzyka / Obraz / Interaktywny).

Nie musisz wybierać specjalnie wariantu dla siebie. Wystarczy wejść na specjalną stronę w serwisie Creative Commons, a automat pomoże Ci wybrać najbardziej odpowiednią licencję.
Licencja jest dostępna w trzech postaciach. Pierwsza to forma tzw. human readable, czyli zrozumiała dla przeciętnego Kowalskiego. Za pomocą prostych „możesz” i „nie możesz” licencja wyjaśnia, jak traktować udostępnione dzieło. Druga forma to prawnicze bla bla bla. Ważne, jeśli przyjdzie Ci w sądzie bronić swoich praw. Trzecia, najciekawsza forma to tzw. machine readable, czyli kod zrozumiały dla komputerów przeszukujących Sieć. Dzięki temu bardzo łatwo jest odnaleźć obrazy, muzykę czy teksty dostępne na licencji Creative Commons – odpowiednia wyszukiwarka jest na stronie organizacji.

Licencja Creative Commons została bardzo dobrze przyjęta przez niezależnych twórców, którzy w Internecie widzą ważne źródło promocji swojej działalności. Ale nie tylko przez nich. Ostatnio całe archiwum telewizji BBC zostało objęte licencją Creative Commons – oznacza to, że w całości i we fragmentach może go używać każdy, kto tylko zapragnie.

W Sieci jest kilka idei, których sukces zależy od tego, ile osób będzie je znało, a przede wszystkim rozumiało. Moim skromym zdaniem Creative Commons jest jedną z nich. Zdaję sobie sprawę, że prawo autorskie jest dla przeciętnego Kowalskiego (czy też Kowalskiej) pojęciem dość abstrakcyjnym. Jednak coraz więcej osób tworzy w Internecie (i nie tylko) swoje małe i większe dzieła, które – zupełnie bez ich wiedzy – stają się przedmiotem i podmiotem praw autorskich.
Niektórzy całe życie nie wiedzieli, że mówili prozą ;).

 

Źródło: Paweł Tkaczyk

Licencja: Creative Commons - bez utworów zależnych