JustPaste.it

Zgoda na EUTANAZJĘ

Są takie miejsca w Polsce, gdzie eutanazja jest czymś normalnym, powszechnie stosowanym, obojętnym...

Są takie miejsca w Polsce, gdzie eutanazja jest czymś normalnym, powszechnie stosowanym, obojętnym...

 

Eutanazja (lub euthanazja, od greckiego εὐθανασία, euthanasia – "dobra śmierć") – przyśpieszenie lub niezapobieganie śmierci w celu skrócenia cierpień chorego człowieka. Czasami eutanazję określa się jako rodzaj zabójstwa. Można też ją zdefiniować jako działanie występujące zawsze za zgodą umierającej osoby. Od połowy XX w. eutanazja jest omawiana w kontekście nauki. (Wikipedia)

W tym miejscu, które mam na myśli eutanazja to coś całkowicie zgodnego z "etyką". Jeżeli ktoś tam trafi z takiego czy innego powodu, a nie jest na przykład w stanie samodzielnie jeść to ma zagwarantowane, że umrze śmiercią głodową. A może się tak zdarzyć, jeżeli ktoś dostanie udaru mózgu, wylewu krwi do mózgu i uszkodzenia doprowadzą do dysfagii czyli do problemów połykania. O tym miejscu mówi się "przedsionek godnego umierania", ale zastanawiam się czy śmierć głodowa, na którą pozwalają pracujący tam ludzie to jest godna śmierć.

Zdecydowałam się na poruszenie tego tematu, ponieważ spotkałam się ostatnio z tym miejscem i nie potrafię zrozumieć tego co się tam robi "DLA DOBRA INNYCH".

Chodziłam do osoby umierającej, która trafiła TAM właśnie z powodu nowotworu i udaru mózgu. Wiedziałam, że ta osoba umiera, ale starałam się robić wszystko, aby pomóc jej GODNIE przetrwać te ostatnie chwile. Myłam, karmiłam za pomocą małej strzykawki, którą kroplami wpuszczałam pokarm do ust i cierpliwie czekałam, aż ta osoba przełknie. Nikt oprócz mnie nie karmił tej osoby, chociaż kręciło się wokół niej sporo osób. Brak cierpliwości i czasu, to chyba były powody tego, że kiedy ktoś podał jej łyżeczkę z pokarmem, a ona nie chciała połknąć, (co było spowodowane zaburzeniami połykania, nad którymi ta osoba nie miała kontroli), po prostu zostawiał ją i przechodził do kolejnego pacjenta.

Poszłam do pielęgniarki oddziałowej zapytać, dlaczego nie dadzą jej jakiejś kroplówki, albo nie założą jakiejś sondy pokarmowej, żeby można było karmić tę osobę w sposób parenteralny lub enteralny i usłyszałam taką odpowiedź:

- My nie jesteśmy tutaj po to, żeby pomagać żyć. Jesteśmy po to, że pomóc umrzeć. Jak ktoś nie potrafi połykać, to trudno, widocznie Pan Bóg nie chce żeby żył.

Szok był dla mnie tak duży, po usłyszeniu tych słów, że nie potrafiłam logicznie myśleć. Kiedy ośmieliłam się powiedzieć, że przecież to jest ewidentna eutanazja, usłyszałam, że jeżeli mi się coś nie podoba to mogę zabrać tę osobę do domu.

W tym miejscu było jeszcze coś, co również skojarzyło mi się z pomaganiem, a właściwie to z przyspieszaniem śmierci. Otóż każdy podopieczny, co drugi dzień był zabierany do "myjni". Nie mam nic przeciwko higienie osobistej, ale po co męczyć kogoś kto jest umierający? Prosiłam personel TEGO miejsca, aby nie brali mojej podopiecznej do tej łaźni, codziennie myłam ją osobiście od stóp do głowy, więc nie było takiej potrzeby zadawania jej kolejnego cierpienia, jakim jest kąpiel na podnośniku. Po raz kolejny usłyszałam, że jeżeli mi się coś nie podoba to mam zabrać do domu.

Po każdej kąpieli moja podopieczna i nie tylko ona była w szoku, przez kilka godzin nie potrafiła się rozgrzać leżąc w łóżku pod kołdrą. Czy to było aż tak bardzo potrzebne? Na słowo "kąpiel" zaczynała się trząść, chociaż jej świadomość była bardzo ograniczona.

Kiedy umierała, pobiegłam do pokoju pielęgniarek aby poprosić o pomoc. Usłyszałam tylko, że rodzina już jest powiadomiona o tym co się dzieje i to był koniec jakiejkolwiek reakcji tego personelu na moją obecność.

Nie byłam rodziną tej osoby, ale byłam dla niej kimś bardzo bliskim i personel tego miejsca dobrze o tym wiedział. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z kimś umierającym w mojej obecności, i nie wiedziałam jak reagować na symptomy nadchodzącej śmierci. Dobrze, że zdążyłam zanim ta osoba odeszła, bo w TYM miejscu, w którym POMAGA SIĘ GODNIE UMRZEĆ, nie było nikogo, kto potrzymałby za rękę, kto pogłaskałby spocony policzek, kto dałby tej umierającej osobie odrobinę współczucia.

Personel siedział w pomieszczeniu socjalnym i nie zareagował na moje słowa, dopiero jak wyszłam na korytarz i z płaczem informowałam kogoś przez telefon o tym co dzieje się z tą osobą do której przyszłam, jedna z pielęgniarek wybiegła i "zarządziła" modlitwę przy umierającej.

Mam nadzieję, że takich miejsc w Polsce nie jest zbyt wiele, że ludzie pracujący tam nie wszyscy traktują swoich podopiecznych przedmiotowo, praca w tych miejscach powinna być oparta głównie na empatii, ale przekonałam się, że tak jak w rzeźni można przyzwyczaić się do widoku zabijanych zwierząt, tak i w tym miejscu można znieczulić się na widok umierającego człowieka.

O tym miejscu pisze się, że:

"Z perspektywy medycznej opieka nad chorym zajmuje się wyłącznie leczeniem objawowym, którego celem jest leczenie niedogodności stanu, w jakim znajduje się pacjent, a nie przyczyn choroby. Podstawowym działaniem jest dążenie do zlikwidowania lub zmniejszenia odczuwanego przez pacjenta bólu. Bardzo istotna jest również eliminacja innych dolegliwości fizycznych – u chorych w stanie terminalnym mogą to być ogólne osłabienie, wymioty, duszności, zaparcia, odleżyny itp."

I jak się do tych słów ma to, że pozwalają umrzeć śmiercią głodową, że pod płaszczykiem przepisów, zadają podopiecznym dodatkowych, niepotrzebnych cierpień?

Kiedyś bardzo chciałam pracować w TYM miejscu, spędziłam tam nawet kilka tygodni praktyk zawodowych, ale podejście niektórych osób do umierającego człowieka i do osoby bliskiej temu człowiekowi, która przeżywa tę śmierć prawie tak jak osoba umierająca, całkowicie wyeliminowało z mojego podejścia do tej instytucji chęć współpracy.

Nie chcę się znieczulić na ludzkie cierpienie i patrzeć na to, jak za powszechną zgodą pomaga się ludziom umierać.