JustPaste.it

Taczka (2)

Ocalmy od zapomnienia - cd. do "Sygnet".

Ocalmy od zapomnienia - cd. do "Sygnet".

 

 

                                               alt

 

 

 

 

      Taczka znów ugrzęzła w koleinie. Nie miał siły, ale jeszcze raz, jeszcze raz i… poszła. Najważniejsze teraz, żeby utrzymać w poziomie do samego nasypu, bo jak się żwir wysypie! Lepiej nie myśleć. Miszka już daleko - nie pomoże To już drugi tydzień od wywózki z gospodarstwa: dwanaście dni tej cholernej szarpaniny z taczką. Pod nasypem będzie nierówno, byle z impetem w koleinę między kamieniami, a darnią murawy Trzeba było te listy od Janka wyrzucić, nikt nie kazał mu iść do Wehrmachtu. Teraz jest efekt, a jego i tak rozwalą, albo już to zrobili. Powstańcy, ilu musiało ich być w tym jego obozie, że tak płakał nad nimi. Mówiłem mu przecież od razu, żeby nie podpisywał, bo wyślą go do armii. Zaraz będzie z górki Głupek, zdrajca i nie warto go żałować. Rychło w czas ruszyło go sumienie, przy jeńcach mu się zebrało na płacze. Od razu było listy wyrzucić i szlus…jakby nie znaleźli, to by tu nie zabrali. Kretyn o cenzurze zapomniał, czy co? 

     Teraz już widział nasyp na tle fabrycznych zabudowań, a na nasypie torów prowadzących do nich czarnego Ukraińca z karabinem. Dziś był na zmianie ten cięty na Lachów. Miszka w swoim szynelu już opróżniał swoją taczkę z przywiezionego żwiru. Wielkie chłopisko, syberyjski niedźwiedź, na którego nawet strażnicy patrzą z respektem. Bronek już się rozpędził z górki, już metalowe koło wskoczyło w rów koleiny, ale taczka tak przyspieszyła, że nie mógł jej utrzymać, wyrwała się z dłoni i skręcając, wysypała  część ładunku na stronę mokrej darni. Bronek podbiegł i próbował ją bezskutecznie na początek wyprostować by postawić na podpórki, ale kątem oka zauważył nabiegającego Ukraińca. Zbiegał tak szybko z nasypu, że mało nie zarył w żwir., więc przy taczce znalazł się w kilka sekund.

     - Usz ty, durny Lach! – ryknął, waląc jednocześnie robotnika w twarz z całej siły. Ten przewinął się przez taczkę i padł tuż za nią, a wtedy wartownik podszedł i rozpoczął systematyczną serię kopniaków, dalej rytmicznie rycząc swoje – wstawaj, wstawaj, durny Lachu… - Bros jewo! - I w tym momencie Ukraińca zmiotło, unosząc aż na wierzchołek kolejowego nasypu. Misza, zaraz po zadanym ciosie pochylił się nad leżącym chłopcem.

     - Nu kak parień? Żywiosz jeszczio nimnożka? Swołocz atdochniet , no ty padnimajsia skora, dawaj, dawaj…- buczał swoim basem podciągając Bronka do góry. Zaraz też jego postawił taczkę w poziomie i, nie oglądając się na nic, ruszył z nią przed siebie. Oszołomiony chłopak ruszył wolno za Rosjaninem ocierając twarz z krwi i błota. Spojrzał z niepokojem na mijanego strażnika, który wyglądał jakby spał, zaś jego Mauser z bagnetem na sztorc leżał o dwa metry pod nim.

        - Dawaj, dawaj Palacziok, rabota kanczajetsia za nieskolkolko mnut  i pakuszat para! – krzyczał , wysypując już żwir z taczki. Bronek był już o dwa kroki od Miszki, gdy padł strzał. Miszka wyprostował się gwałtownie, wykonał półobrót do chłopca i zwalił się obok jak kłoda drewna. Za plecami Bronka Ukrainiec stał wciąż z karabinem gotowym do następnego  strzału. 

          Siedział teraz zapatrzony w okno celi,  plecy od pejcza z drutem piekły jak wypalone ogniem.. Wciąż jeszcze widział  wielką, wyprostowaną postać Miszki w steranym, żołnierskim szynelu, a w uszak brzmiał nadal huk wystrzału i potem twarz ze wzrokiem wbitym w jesienne niebo. Kilka grymasów, trochę  drgawek… po chłopie. Z wrażenia nawet to esesmańskie lanie pejczem jakby mniej bolało; Ukrainiec zadbał, żeby Niemiec więźniowi nie odpuścił tego, co Polak widział. „A nie mówiłem, żebyś podpisał Volkslistę?! dogadywał Niemiec  po odłożeniu pejcza.

          Poszum ścieków nie był tak dokuczliwy jak smród. Chemia IG Farben dwa metry pod nogami i ta cholerna deska zamiast podłogi. Bronek zastanawiał się czasem ile było prawdy w tym, co powiedział Lagerfuhrer, że na śmierć w ściekach wystarczy kilka sekund… Beznadzieja uderzała do głowy czasem silniej niż głód. Wiedział tylko, że jest w piekle, ale gdzie już nie, bo  przywieźli nocą w zamkniętych ciężarówkach. Potem wzięli go osobno, żeby znów skusić Volkslistą przez niemieckie nazwisko, po odmowie lanie i ta cela bez podłogi z robotą przy nasypie.

        Wtedy Janek Kwiatkowski sam się na volksdeutscha  zgłosił, choć wszyscy przestrzegali, że zdrada, że wyślą na front. Na front nie trafił, za to do jenieckiego obozu w Lamsdorfie. Kazali pilnować powstańców, bo rozumiał po polsku i to mu uświadomiło jak zbłądził. Wszystko przez te jego listy – wpadli, zabrali i wywieźli. Graber z żoną nawet nie widzieli, bo pojechali na targ z kartoflami.  To już prawie dwa tygodnie. Z Miszką spotykał się przy pracy i przez jego gotowość do pomocy czuł się bezpieczniej. Jak sobie poradzi bez wsparcia? Ukrainiec na swojej zmianie też mu już nie daruje – Miszka się z nim często kłócił, czasem wyklinał od najgorszych i strażnik trzymał dystans. Reszta też się nie czepiała, a teraz? Ponure myśli gromadziły się, jak poszum ścieków pod stopami. Ile tak można jeszcze wysiedzieć, ile przepchnąć jeszcze tych cholernych taczek?... A może...

          Trzask zasuwy przy drzwiach wyrwał Bronka z odrętwienia. „Brandt stein auf! „ I w drzwiach rozpoznał wysoką sylwetkę Lagerfuhrera. Zapadał już zmierzch więc w skąpym świetle celi było już ciemno, więc nie rozpoznał drugiego mężczyzny, który stanął obok esesmana. Nawet gdy usłyszał głos nadal nie mógł uwierzyć.

       - Bruno… bist du hier?! – mężczyzna też go chyba nie widział.

     - Ja, ich bin Bronisław Brandt. – odpowiedział. Zaraz usłyszał „ Er ist mein Pole!” oraz wybuch inwektyw w wykonaniu cywila, w którym teraz na pewno rozpoznawał swojego beuera. To właśnie Graber histerycznie krzyczał na oficera, a pogłos celi wzmacniał efekt potoku słów, jednocześnie zamazując szczegóły.  Gdy mężczyzna się już opanował, podszedł do deski i wyciągnął ramię w kierunku Bronka: – Kom zu, hier wir werden mit nach Hause gehen – dodal ciszej. I zabrał go z sobą z obozu z powrotem, do Greifenhagen. Szukał go na policji, w  urzędzie pracy, w gestapo. Wreszcie znalazł. Początkowo w drodze  tylko sapał ze złości, zabrał na bryczkę i kazał jeść to, co przywiózł w plecionym koszyku. W czasie jazdy smagał konia, aż Bronkowi zrobiło się żal zwierzęcia. Szumiało mu w głowie i poczuł się bardzo zmęczony. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.

       W domu, po kąpieli Graber z żoną pościelili Bronkowi łóżko, posmarowali i opatrzyli rany na plecach i odparzone od taczki dłonie, a potem przez dwa tygodnie nigdzie nie wypuszczali z domu.  Aż chłopak nie wydobrzał, Graber  nie pozwolił mu na żadną pracę i podawali z żoną jedzenie do łóżka, zaś gospodyni wieczorem poiła jeszcze mlekiem z masłem „na szybsze gojenie ran”. Bronek zrywał się w nocy, czując,że spada do trującej strugi, albo, że Miszka pada mu na przewracającą się taczkę Uratowany, dopiero teraz pomyślał: jak bardzo musiała Graberów boleć śmierć syna pod Stalingradem.  A może po cichu jeszcze wierzyli oboje, że łaskawy Pan Bóg poszczęści? Przecież nie raz tak bywało, a wojna przecież nadal się nie skończyła.

cdn.