JustPaste.it

Zdobywanie wiedzy

Do kiedy człowiek może się uczyć? Czy nauka w wieku 50+ jest przestępstwem? Co jest aż tak dziwnego w tym, że ktoś ma ochotę na naukę zamiast niańczyć wnuki?

Do kiedy człowiek może się uczyć? Czy nauka w wieku 50+ jest przestępstwem? Co jest aż tak dziwnego w tym, że ktoś ma ochotę na naukę zamiast niańczyć wnuki?

 

 

 

 

 

Kiedy człowiek ma lat około 12-16 to z całym przekonaniem często stwierdza, że szkoła jest wstrętna a nauczyciele głupi. Fakt, że można by z programów szkolnych zlikwidować to i owo, a dodać coś bardziej pożytecznego i przydatnego do życia,  nie zmienia tego, że nauka to przede wszystkim obowiązek.

W szkole podstawowej często "nie ma się czasu" na naukę, bo jest tyle innych i ważniejszych spraw na głowie. A co istotne, to spraw dużo ciekawszych niż ułamki, rzeki, które przepływają przez Austrię, czy to jak się rozmnażają nikomu nie potrzebne płazińce.

Potem przychodzi etap kolejny.

Za czasów mojego wieku dziecięco-młodzieńczego, po podstawówce trzeba było iść dalej, bo przecież nie można skończyć swojej edukacji na kilku klasach. Ci z moich znajomych, którzy wybrali "zawodówki", w większości dziś  są ustawieni zawodowo i to całkiem porządnie. Jedni z nich dalej kontynuowali naukę inni nie, ale każdy robił to co uważał za stosowne. "Ogólniak", był tak właściwie tylko drzwiami do kolejnego etapu nauki, ale sporo z moich znajomych na tym właśnie etapie zakończyło swoją edukację do czasu...

aż osiągnęli dojrzałość do dalszej nauki.

Często stawało się to po przekroczeniu "magicznej" czterdziestki. No i co w tym złego? Osobiście uważam, że nic. Jestem świeżo upieczoną absolwentką kolejnego mojego "szaleństwa szkolnego" jak mawiają moi najbliżsi i jestem z siebie dumna.

Kiedy byłam w wieku dużo bardziej odpowiednim do szkolnego, nie uważałam za słuszne aby rozczulać się nad poezją Mickiewicza, chociaż pisał całkiem, całkiem. Historia wszak ciekawa nigdy nie była moim oczkiem w głowie (chyba, że ta starożytna). Geografię uwielbiałam od zawsze, ale tylko w chwili gdy wsiadałam z plecakiem do pociągu. Matematyka i fizyka to były moje koszmary zarówno na jawie jak i we śnie, i nigdy nie myślałam, że wróci to wszystko jak bumerang, a ja osobiście będę miała ochotę go złapać.

Przychodzi jednak czas, że wielkie ambicje dotyczące kochającej się rodziny, obiadków przy wspólnym stole i gromadki dzieci w jakiś dziwny sposób ulatują gdzieś w przestworza. Zaczyna czegoś w życiu brakować. Bynajmniej nie obowiązków, ale w duszy coś woła, że chcę czegoś od życia więcej.

Nagle czuje się chęć do powrotu do lat młodości. I mnie to zaraziło. Ku zaskoczeniu rodziny zapisałam się do szkoły, którą ku jeszcze większemu zaskoczeniu mojej mamy skończyłam z ocenami, o jakich ona nawet nie marzyła, kiedy obowiązek szkolny był tylko moim obowiązkiem. Potem jakiś czas przerwy i kolejna nauka. Każdy egzamin przeżywałam jak opętana i dopiero wtedy dokładnie wiedziałam co oznacza szybsze krążenie krwi i jak adrenalina potrafi rządzić ciałem i umysłem, ale z każdego egzaminu wracałam usatysfakcjonowana.

Z zadowoleniem stwierdzam, że szkoła dla kogoś kto ma "dzieci odchowane", i ustabilizowane życie, po pierwsze odmładza, po drugie pozwala nawiązać bardzo ciekawe znajomości, po trzecie daje dużą dawkę zadowolenia. I nie chodzi tu jedynie o zmianę zawodu, chociaż często ta zmiana pomaga przetrwać w dalszym życiu, kiedy ktoś na przykład z takich czy innych powodów straci dotychczasową pracę.

Życie 40+, 50+, 60+ nie musi przecież oznaczać ciepłych kapci przed telewizorem czy fartuszka w kuchni. Wprawdzie mówi się głośno o tym, że ludzie żyją dłużej i aby udowodnić nam naszą młodość wmawia się nam, że emerytura  w wieku 60-65 lat to bzdura, ale często sami nie chcemy się zestarzeć i sami próbujemy uchwycić te ostatnie promyki "młodości".