JustPaste.it

Herbert niezłomny!

"Z prądem płyną tylko śmieci” - to słowa wypowiedziane przez Zbigniewa Herberta w trakcie wywiadu dla „Gazety Wyborczej”. Michnik  i Herbert nie byli jeszcze wówczas po dwu stronach ideologicznej barykady. Później dla obu z nich „płynąć z prądem” i „pod prąd” zaczęło znaczyć coś zupełnie innego.

            Herbert płynął pod prąd zawsze. Żołnierz AK i antykomunista został skutecznie zaszczepiony przeciwko najgroźniejszej ideologii XX wieku. Jemu ukąszenie heglowskie nie groziło. Kroczył w postawie wyprostowanej, znosząc upokorzenia, mając w lodówce słoik z musztardą. Pracował w zakładach torfowisk, by nie umrzeć z głodu, podczas gdy jego „koledzy” z entuzjazmem względnie większym lub mniejszym obrzydzeniem przyjmowali założenia jedynie słusznej doktryny socrealistycznej w literaturze. Herbert wybiera strategię dumnego milczenia. Wie, że mógłby pisać opowiadania albo scenariusze o placach socjalistycznych budów, o przywróconej przez władze komunistyczne godności robotnika, o reformie rolnej, która oddała chłopom ziemię. Mógłby! Wiedział jednak i widział, że to nieprawda lub nie cała prawda. Jednocześnie byłoby to sprzeciwienie się najgłębszemu powołaniu artysty, tak jak rozumiał je autor Raportu z oblężonego miasta.

            Sferą działalności poety, jeśli ma on poważny stosunek do swojej pracy, nie jest współczesność(...) - ale rzeczywistość, uparty dialog człowieka z otaczającą go rzeczywistością konkretną, z tym stołkiem, z tym bliźnim, z tą porą dnia, kultywowanie zanikającej umiejętności kontemplacji.

            Gdyby Herbert musiał rozstrzygnąć dylemat – etyka czy poetyka – tak jak tę kwestię postawili poeci Nowej Fali – pewnie stwierdziłby, że nie istnieje jedno bez drugiego. Artysty jednak  nigdy nie interesowała rzeczywistość bez jej aksjologicznego wymiaru. Rzeczywistość twarda i prawdziwa, a nie ta hodowana w w głowach poetów. Słowo poetyckie musi być do tej pierwszej mocno „przyklejone”. Słowa na wolności to słowa bez ontologicznego i aksjologicznego zakorzeniania. Tylko rzeczywistość – powtórzmy – twarda i prawdziwa jest glebą prawdziwej poezji. Nawet jeżeli jest ona jedynie brudną tapetą w obskurnym pokojowym hotelu. Zadaniem poety jest bowiem przypominanie, że są wielkie rzeczy, i piękne, i to w nich właśnie szukać trzeba ocalenia od małości i pospolitości. Dlatego klasycy!

            Wybór klasyków to jednocześnie wybór strategii poetyckiej i drogi życiowej dokonanej przez Herberta. Nie dlatego, że jest ona najlepsza, ale dlatego, że sprawdzona. Poeta był tego świadom. Nie raz z gryzącą ironią odnosił się do własnych wyborów, tworząc tym samym tak potrzebny dystans do siebie i świata. Pisał w Przesłaniu Pana Cogito, sugerując wybór postawy wyprostowanej:

 

 

a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką

chłostą śmiech zabójstwem na śmietniku

 

 

            By utrzymać pion, należy powtarzać bajki i legendy, powtarzać wielkie słowa, powtarzać je z uporem, jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku. Magiczne inkantacje mają być nie tylko tarczą chroniącą przed złem, ale także przypomnieniem rytualnego gestu zakorzeniającego w glebę kultury śródziemnomorskiej. Gilgamesz, Hektor i Roland to osobowe wektory etyczne, naśladowanie których sprawi, że ocalimy godność, ten wewnętrzny wyznacznik człowieczeństwa, jednak w sferze zewnętrznej doprowadzi do klęski. Runo nicości będzie ostatnią nagrodą, zabójstwo na śmietniku ostateczną karą. Herbert w Przesłaniu.. podejmuje, jak mi się wydaje, problem, w jak najbardziej greckim tego słowa znaczeniu, tragiczny. Jeśli ocalisz życie, musisz zgodzić się na podeptanie godności. Jeśli ocalisz godność, musisz liczyć się z utratą wolności, a nawet życia. Takie wszak były realia funkcjonowania w systemie totalitarnym.

            Herbert jako człowiek i jako artysta zderzył się bowiem ze złem systemowym, doświadczanym na co dzień. On – miłośnik kultury śródziemnomorskiej z jej podstawowymi wartościami – musiał zmagać się z azjatyckim samodzierżawiem, dla którego życie jednostki ludzkiej jest tyle warte, ile warta jest butelka samogonu lub liczba w statystycznym zestawieniu.

 

 

            2. Poetycki wygłos Herberta nosi wyraźne piętno osobistych doświadczeń autora Raportu z oblężonego miasta. Nie jest on „uciekinierem z Utopii”, jest w jej obszarze wspaniale odosobniony i chłodno zdystansowany. To pozwala mu widzieć. Widzieć jasno w przerażeniu – można by powiedzieć, trawestując Prousta. Co zatem zobaczył Herbert? Zło w czystej postaci? Koszmar władzy totalitarnej? Podeptanie jednostki? Czy może to, że jednostka przyzwala na gwałcenie jej podstawowych ludzkich praw? Jakakolwiek byłaby odpowiedź na to pytanie, jedno – jako czytelnicy – wiemy na pewno. Herbert zobaczył granice. A wśród nich tę podstawową – granicę etyczną. Dobro i zło nie zlewają się z sobą w jakiejś smudze cienia, w strefie szarości, lecz są wsobne i od siebie różne. Widząc, mogę dokonywać wyboru; widząc, mogę w pełni odpowiedzialnie decydować, po której stronie chcę być. Ten strategiczny życiowy wybór ma konsekwencje w przestrzeni artystycznej. Konsekwencje wielorakie i zaskakujące.

            Herbert był zwolennikiem sokratejskiego poglądu o jedności dobra i piękna (dlatego pewnie nie zgodziłby się na fundamentalną dychotomię Barańczaka). Piękno ocala i przypomina. Przypominając, ocala. Przypomina o przestrzeniach, które utraciliśmy, względnie projektuje te, do których tęsknimy. Ocala je ontologicznie, sprawiając jednocześnie, że zło ich zarazić nie może. Barbarzyńca w ogrodzie piękna widział będzie jasno w zachwyceniu. Wyniesie to piękno na siatkówce oka poza przestrzeń ogrodu jako sacrum, jako ocalającą od świata brzydoty i zła wartość. Warto wsłuchać się z uwagą w słowa „barbarzyńcy”:

            Taka chwila daje dojmujące uczucie zastygłej wieczności. Umilkną głosy. Powietrze zmieni się w szkło. Zostaniemy tak wszyscy utrwaleni: ja podnoszący szklankę wina do ust, dziewczyna w oknie poprawiająca włosy, staruszek sprzedający pod latarnią pocztówki, a także plac z ratuszem i Siena.

            Herbert nie odkrywa, Herbert przypomina. O fundamentach kultury śródziemnomorskiej, o godności i wolności, pięknie i dobru, i prawdzie. O tym, co wypełnia ramy europejskiego klasycyzmu, który Goethemu kojarzył się ze zdrowiem. Dlaczego? Bo klasyk przestrzega reguł! Bo reguły artystycznego tworzenia, zasada decorum, są odzwierciedleniem porządku i harmonii świata. Tukidydes nie jęczał, nie usprawiedliwiał się, nie błagał o wybaczenie:

 

...mówił tylko

że miał siedem okrętów

była zima

i płynął szybko

 

Nie zdążył jednak dopłynąć do Amfipolis z odsieczą. Barbarzyńcy byli szybsi. Prawdopodobnie stworzyli nowy porządek. Nie wiemy jaki, ale z pewnością inny niż ateński.

            Marek Aureliusz także nie wiedział. Pogrążony w zapisywaniu stoickich maksym, nie przeczuwał, że już niebo mówi obcą mową i słychać barbarzyński okrzyk trwogi. Porządek klasyka, który pisze w najbardziej uporządkowanym języku – łacinie, nie zna odwiecznego ciemnego lęku rozbijającego się  o kruchy ludzki ląd. Zna wyłącznie harmonię gwiazd i własnej duszy (Niebo gwieździste nade mną, prawo moralne we mnie).

            Herbert zestawia ze sobą dwa porządki.  Fatalistyczny porządek barbarzyńskiej historii i klasyczny porządek stworzony przez wielkość ludzkiego ducha. Ilustrację ich zderzenia przedstawia autor w wierszu Pan od przyrody, gdzie twórców historii nazywa łobuzami. Historia zawsze zwycięża, ale współczucie autora zarezerwowane jest dla cesarza-stoika. W Przesłaniu uświadamia adresata, że oni zwyciężą, ale wewnętrzny ład etyczny zbudowany na wolności i godności jest najważniejszy. Anarchiczny żywioł dziejów skonfrontowany z harmonią ludzkiej duszy – cóż to za beznadziejna walka. A trzeba ją toczyć! Czasami konieczne jest założenie maski. Tak zachowuje się prokonsul, który - zanim wróci na dwór cesarza – musi opracować strategię przetrwania.

 

 

gdy wrócę nie mam zamiaru zasługiwać się

będę bił brawo odmierzoną porcją

uśmiechał się na uncje marszczył brwi dyskretnie

..............................................................................

trzeba będzie na nowo ułożyć się z twarzą

z dolną wargą by umiała powściągnąć pogardę

z oczami aby były idealnie puste

 

            Gra jest warta świeczki, ponieważ celem tej gry jest życie. A jeżeli potoczy się po bruku kapitel ciała, ryzyko to musi zostać wpisane w strategię.

            Herbert nie odkrywa, on przypomina. To, co poeta pisze o jednym z sieneńskich malarzy, można byłoby odnieść do niego samego: Duccio (...)  cofa się w głąb, do korzeni kultury. Nie jest, jak Giotto, odkrywcą nowych lądów, ale eksploratorem zatopionych wysp. Herbert przypomina czytelnikom o tych obszarach, które już zostały wcześniej zagospodarowane przez ludzki intelekt i ludzkiego ducha. I które mogą stać się dla nas miejscami, a nie tylko zamkniętą w przeszłości przestrzenią. Nurt słowa poetyckiego niesie te miejsca do teraźniejszości, ocalając je od niepamięci. W tej kwestii autor Rovigo zgadza się zarówno z Audenem, jak i Miłoszem. Zapomnieć o korzeniach kultury to znaczy powrócić do stanu barbarzyństwa. W kulturze jesteśmy ontologicznie  zakotwiczeni, dlatego poetę interesuje przede wszystkim byt. Rzeczywistość w jej wymiarze aksjologicznym. Etyka i estetyka spotykają się w klasycznej harmonii świata.

            3. Wróćmy na moment do biografii Poety. Herbert nazywa siebie barbarzyńcą, ponieważ został wyrzucony, podobnie jak cały naród, z ogrodu pielęgnowanego przez około 2,5 tysiąca lat – ogrodu kultury zachodnioeuropejskiej z jej mitami, wzorami, dziełami i bohaterami. Nie aniól z mieczem jednak strzeże bram Edenu, lecz mur dzielący miasto na pół i umundurowani funkcjonariusze strzegący „ładu” nowej socjalistycznej rzeczywistości. Wyrzucenie poza obręb ogrodu jest skazaniem na „niebyt”, przyklejeniem do „nierzeczywistości”. Aby choć na chwilę znaleźć się w ogrodzie, należało zapłacić anty-obola stróżom „nowego ładu”, co było szczególnie bolesnym i upokarzającym doświadczeniem. Trzeba było zstąpić do piekieł! Czy było warto? Nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Dobrze jest wrócić do Edenu rzeczywistości, ale tym bardziej gorzki był po-wrót na jałową pustynię „niebytu”.

 

Rów w którym płynie mętna rzeka

nazywam Wisłą.

Ciężko wyznać

na taką miłość nas skazali

taką przebodli nas ojczyzną

 

            Kto i kogo skazał na „taką miłość”? Dlaczego Wisła przestała być świetlistą wstęgą, która płynie „po polskiej krainie”? Odpowiedź podsuwają następne słowa znanej piosenki: „A dopóki płynie, Polska nie zaginie”. Substancja została zniszczona; z Polski pozostała tylko nazwa, a i to wyłącznie w formie przymiotnikowej. Polska stała się PRL-em, Polską Rzecząpospolitą Ludową – bytem obcym i niesuwerennym, deptanym przez sowiecki bucior. Nawet jeśli miał polską nalepkę.

            Symbole narodowe również zostały wyprane z treści. Orzeł pozbawiony został korony, a biel flagi była jedynie wdzięcznym ornamentem do złowrogiej czerwieni. Wisła stała się „rowem”, w którym płyną ścieki. A wszak nie tylko o ekologiczny aspekt tutaj chodzi.

            Komunizm (a ściślej sowietyzm) każdą dziedzinę życia przekształcał w swoistą anty-rzeczywistość, w ułudę istnienia, która z czasem nabierała konturów i pozorów bycia. Życie w komunistycznym matrixie było doświadczeniem szczególnym. Tabletki Murti-Binga łagodziły początkowy dyskomfort adaptacyjny. Ale i ten próg został przekroczony dzięki partyjnej propagandzie i zaangażowaniu tzw. autorytetów społecznych, głoszących pochwałę istnienia w matrixie. „Zdrada klerków”  w klasycznym wydaniu.

            Herbert – uczulony na anty-rzeczywistość – powiedział „nie”. Później napisze:

 

 

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru

mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi

lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku

 

            Odrzucenie systemu z powodów estetycznych jest niezwykłą decyzją. Piękno ocala, bo pozwala dobrze wybrać. Jest jednak piękno tworzące harmonię z rzeczywistością, i jest ornamentyka, która stara się ukryć brzydotę świata „nowego ładu”. Ornamentyka jest w pewnym sensie na drugim biegunie piękna, ponieważ ukrywa prawdę. Upiększacze służą nie ludziom, ale władzy. Smak natomiast, który jest owocem obcowania z pięknem, każe skrzywić się i wyjść, nie pozostawiając złudzeń.

autor - Jan Stasica