JustPaste.it

Mistrz i Małgorzata

Wszyscy kochamy nutkę surrealizmu, do której do niedawna przyznawali się nieliczni.

Wszyscy kochamy nutkę surrealizmu, do której do niedawna przyznawali się nieliczni.

 

Wszyscy kochamy nutkę surrealizmu, do której do niedawna przyznawali się nieliczni, a która po cichu wkradła się na salony i jest obecna w każdym z przejawów szeroko rozumianej sztuki. Bo czymże jest serialowy doktor House jak nie ucieleśnieniem  zwariowanego egocentryka ocierającego się jednakowoż o geniusz jak i o dziwactwo graniczące z szaleństwem. Jak zrozumieć bohaterów serialu parających się prowadzeniem domu pogrzebowego,  jak nie poprzez pryzmat mocnego dystansu do rzeczywistości. A czy ktoś pamięta jeszcze miasteczko Twin Peaks – kwintesencję tak zwanego odlotu, w którym detal został podniesiony do rangi absolutnie dominującej. A agent Cooper i jego kawa z kawałkiem placka z wiśniami? Wszak to już klasyka. Dlatego nie ukrywam, że po latach upartego odcinania się od tłumnej konsumpcji sztuki , mocnego zaparcia się przed pójściem z nurtem, sięgnąłem w końcu po „Mistrza i Małgorzatę” i … przeżyłem oczarowanie, które ciężko mi było porównać z czymkolwiek, no może poza olśnieniem uwerturą Aidy Verdiego. Książkę z typu tych, o których mówi się trywialnie, iż przyjacielem człowieka są i… basta. Ciepło emanujące z „Mistrza i Małgorzaty” jest dojmujące i przenikliwe. Słowa unoszą, pozwalając na niesamowitą podróż, w której wszystko staje się możliwe, utarte schematy zostają zerwane, przyciąganie ziemskie nie istnieje, a  pojęcia dobra i zła ulegają zatarciu. Jeżeli ktoś na czas wakacyjny chce koniecznie polansować się z książką, to zamiast kryminału może spokojnie zasiąść do „MiM” – wrażenie większe zarówno na publice J jak, i estetyczne, i emocjonalne na samym czytelniku. Choć nowych lądów nie odkrywam to jednak szczerze polecam, bo „MiM” dla każdego jest lub może być bardzo indywidualną podróżą w głąb siebie.