JustPaste.it

Ten dom ma swoją tajemnicę cz.2

Druga część horroru. Znacznie lżejsza niż 1 część. Bardzo dziękuję za ogromną pomoc(i wsparcie słowne) invictum :). Znów proszę, by nie czytały tego osoby wrażliwe.

Druga część horroru. Znacznie lżejsza niż 1 część. Bardzo dziękuję za ogromną pomoc(i wsparcie słowne) invictum :). Znów proszę, by nie czytały tego osoby wrażliwe.

 

                     Ciężkie powietrze wciąż otulało swoim szalem Bezimienną Posiadłość. O tej porze roku raczej nikt nie zapuszczał się w głąb lasu. Ludzie woleli przesiadywać nad zbiornikami wody czy w domach przed wiatrakami lub innymi rodzajami klimatyzatorów. Gorące powietrze i brak mocnego pędu wiatru tylko pogarszał atmosferę. Jedyne, co było cięższe, to myśli przelatujące przez głowę pisarza o blond włosach. Jego wspomnienia z poprzedniego dnia dawały mu w kość, a gdy tylko pomyślał, że dzisiaj w pracy pojawił się nie akt zgonu, tylko rezygnacja z pracy Julie, nie wiedział, co sądzić o zaistniałej sytuacji.

Widział jak jej szyja zostaje rozrywana, a ciemnoczerwony płyn wytryskuje spod kłów ogromnego ogara. Czuł gorące uderzenia powietrza na swoim ciele wywołane stresem. Przed jego oczami wciąż malowała się zdziwiona twarz koleżanki. W jednej chwili pyta się, co takiego usłyszała, w drugiej zostaje pozbawiona głowy. Albo reszty ciała. Zależy, z jakiej perspektywy na to spojrzeć. Nie wiedział tylko, jakim cudem Julie przyniosła rezygnację z pracy. Był on w budynku od samego rana, a ani on ani nikt inny tejże kobiety nie widział. Nawet osoby spoza biura. Karta pojawiła się na biurku pracodawcy jakimś magicznym sposobem. Poza tym, kto by się przejmował taką małą sprawą jak to, że złożyła owe papiery? Dave się tym przejmował. On jeden wiedział, że nie było sposobu, aby powstała ona z krainy zmarłych tylko po to, by przynieść rezygnację. Nie była przecież Jezusem, by zmartwychwstać. A tylko on wiedział, że umarła. Nie potrafił powiedzieć nic na jej temat. Nawet, gdy otwierał usta z połową gotowej odpowiedzi, głos zamierał mu w gardle. Zaczynał czuć, jak okrutna suchość owija się wokół ścianek jego przełyku. Jak może wziąć głęboki wdech i nie czuć nic w żołądku. Okrutny ból jak po upadku na twardy grunt. Ta okropna, niewidzialna siła zabraniała mu wypowiedzieć na głos cokolwiek związanego z Bezimienną Posiadłością. Mimo to, wciąż obiecał dziewczynie o blond włosach, że przyjedzie. Miał spełnić zachciankę tajemniczego dziecka i przyjechać do niego. Do jednego z prawdopodobnie najbardziej niebezpiecznych domów, które miał okazję poznać. Bał się. To było oczywiste. Nie mógł pojąć tego, co się działo. Nie wierzył w to, co widział tak samo, jak nie wierzył w duchy. Widział wszystko na własne, czujne oczy. Pierwszy raz widział taką śmierć. Widział Julie od razu po śmierci. Widział dokładnie jej śmierć. A jednak wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Uwierzyć w swoje wspomnienia. Były one zbyt rozmazane. Strach oraz niepewność, jakiej doświadczył w tamtej chwili pokonywały go. Z godziny na godzinę czuł się coraz gorzej. Prawdopodobnie tak też wyglądał.

          - Dave? - Za mężczyzną rozległ się kobiecy głos. Andie Sanger, jego młodsza koleżanka pracująca jako fotograf. Często towarzyszyła mu podczas pisania artykułów. Teraz ich drogi się rozchodziły coraz częściej. Dawnym czasem kiedy blondyn widział Andie jego serce zaczynało bić szybciej. Aktualnie była jego koleżanką, nikim więcej. Czarnowłosa kobieta o średnich piersiach i szmaragdowych oczach. Nie czuł do niej nic. Byli kumplami do picia, już dawno przestał widzieć ją jako kobietę. Jedynie jej cudowne oczy wciąż przyciągały jego uwagę. Wiele osób wolało patrzeć w jej tęczówki niż piersi.

          - Tak? - Spytał wyrywając się z transu. Uśmiechnął się niezbyt wyraźnie, odsuwając zbędne papiery. Kobieta oparła się o biurko i założyła ręce na piersi.

          - Coś cię gryzie? - Odpowiedziała pytaniem. Zawsze potrafiła go przejrzeć. Nawet tym razem patrzyła na niego oczami pełnymi troski.

          - Skąd ten pomysł? - Odparł wciskając się mocniej w oparcie fotela. Czasem drażniło go to, że Andie wiedziała o nim wszystko. Wystarczyło jedno spojrzenie.

          - Wyglądasz na przygnębionego – powiedziała wzruszając ramionami.

          - Póki co nic się nie dzieje. Nie przejmuj się... - Sanger dobrze wiedziała, że nie może zostawić przyjaciela w takim stanie, mimo że sam tego chciał. Zawsze była przy nim, byli jak rodzeństwo. Choć nigdy nie podejrzewała, że może mieć tak cudownego starszego brata. - Będziesz pierwsza, która się dowie, jeśli coś się stanie.

         - Jeśli tak stawiasz sprawę, to nic na to nie poradzę – po raz kolejny wzruszyła ramionami. - Odpocznij jednak, dzisiaj w barze. Tam gdzie zawsze. Będę czekać, więc do zobaczenia.

Bez słowa oddaliła się, nie dając Dave'owi szansy na szybkie odrzucenie propozycji. Przecież córka Jima chciała się z nim spotkać. Ale co on miał zrobić? Powiedzieć swojej wieloletniej przyjaciółce, że nie przyjdzie ponieważ „mała psychiczna dziewczynka ma zamiar zaciągnąć go do swojego chorego domu, w którym zabija się ludzi”? Przegryzł wargę, nie wiedząc co zrobić. Denerwowała go ta cała sytuacja. Tym razem musiał odpuścić. Pierwszy raz, w którym miał przyjść. Pierwszy opuszczony dzień. Co mogło pójść źle? Nie chciał o tym myśleć. Miał nadzieję, że Andie poprawi mu humor, bez wgłębiania się w szczegóły jego problemu.

                 Okropne uczucia Dave'a zniknęły po kilku drinkach, gdy rozmawiał z panną Sanger. Jej spokojny głos uspokajał serce blondyna. Nie było częstych okazji, by razem się napili. Zawsze byli ze sobą szczerzy, rzadko się kłócili. Trudnym zadaniem byłoby rozerwanie takiej przyjaźni. Choć w głowie mężczyzny dalej istniał pewien sekret. Wciąż słychać było jak oddech Dave'a Insain zmienia się z każdą myślą na temat Bezimiennej Posiadłości. Gdyby tylko nie pojechał tam wczorajszego dnia, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale nie mówił nic. Nie chciał przed oczami widzieć takiej ilości krwi. Nie chciał powtarzać śmierci przyjaciółki w kółko.

          - Sądzę, że niedługo stracę swoją pozycję – oznajmiła Andie odstawiając drinka. Zamieszała palcem w szklance patrząc jak płyn podąża za jej ruchem.

          - Przecież idzie ci coraz lepiej – zdziwił się mężczyzna zwracając wzrok w kierunku przyjaciółki. Ona przejechała parę razy ręką za uchem i uśmiechnęła się do siebie. Jej wyraz twarzy był niesamowicie smutny.

          - Szef zaczyna się mi narzucać, jeśli odmówię czegokolwiek to mnie wywali – odpowiedziała informując Dave'a, że zaczęła być molestowana. Insain trzasnął szklanką o barek.

          - Przecież ten sukinsyn ma żonę! - Wykrzyknął nie kontrolując swojego głosu. Barman szybko podszedł, by poprosić mężczyznę o cichszy ton. Przepraszając Dave wrócił do rozmowy. - Jeśli chcesz mogę coś zrobić...!

          - Spokojnie, nie chcę byś stracił stanowisko – odparła z delikatnym uśmiechem. Dalej ból na jej twarzy nie dawał spokoju blondynowi. To dlatego chciała się z nim spotkać. Nie dlatego, by spytać go o jego problem, ale by mu się wygadać.

          - Ale to niedorzeczne! - Warknął zdenerwowany. Opróżnił resztkę szklanki i pokazał barmanowi, by ten przyniósł jeszcze raz to samo. Andie z Dave'm zawsze siedzieli do późna w tym miejscu popijając Malibu z sokiem truskawkowym. Ich degustacja tego trunku potrafiła trwać całą noc. Nigdy im się nie nudził. To był ich wspólny smak. Łączył ich w tak wielu chwilach.

          - Nie da się nic zrobić – powiedziała ciszej. - Możliwe, że sama rzucę pracę...

          - Jeśli tak się stanie to też odejdę i razem znajdziemy nową! - Zaproponował od razu ze szczerym uśmiechem. - Pamiętaj, że jesteś jednym z lepszych fotografów w promieniu kilku kilometrów.

          - Dzięki – odparła wbijając wzrok w napełniającą się szklankę. - To ostatni, będę zaraz iść. Mój chłopak na mnie czeka.

          - Zostawiłaś biedaka na dworze!? - Zdziwił się Dave, mocząc usta w alkoholu.

          - W samochodzie – powiedziała wzruszając ramionami. Wzięła parę łyków drinka i odstawiając pustą szklankę wstała. Poklepała przyjaciela po ramieniu i bez pożegnania wyszła z baru. Zostawiła rachunek na jego głowie.

       Nazajutrz dzień nie był tak piękny, jak poprzedni. Tym razem jednak Insain próbował zajmować każdą wolną chwilę Andie, by nie została ona sam na sam z szefem. Nie mógł dopuścić, aby jego ukochana 'siostra' została dotknięta przez tak nieprzyjaznego tchórza, który nie potrafił zająć się swoją rodziną. Czuł się jednak źle. Coś go trzymało za żołądek. A może za serce? Coś mocno skręcało jego wnętrzności. Wiedział dlaczego. Czuł się okropnie, że nie dotrzymał słowa danego małej dziewczynce. Nie ważne czy była chora psychicznie, czy inna od innych, po prostu musiał zawsze dotrzymać danego słowa. Musiał tam dzisiaj pojechać i przeprosić. Mimo, że bał się okropnie tego, co może go spotkać.

               Pojechał do Bezimiennej Posiadłości po długich walkach w umyśle. Cały dzień rozprawiał się ze sobą, co ma zrobić. Gdy przejeżdżał swoim wymarzonym autem przez nierówną leśną drogę, jego strach zaczynał rosnąć. Nie wiedział, czy chciało mu się płakać, czy podciąć sobie żyły. Był blisko tego drugiego. Pchał się prosto pod nóż mordercy. Już czuł, jak wielki ogar z tego domu łapie go najpierw za przedramię. Jak powoli rozrywa skórę, dochodzi do mięsa. Jak krew wypływa z jego rany, a cienkie żyłki zostają rozszarpywane przez ostre kły. Zaczynał czuć jego ślinę. Jego okrutnie śmierdzący oddech, w którym każdy był w stanie wyczuć zgniłe mięso. Zaczynała go boleć ręka. Wyobrażał sobie, jak strzelają mu łamiące się kości. Połowa jego przedramienia zostaje odrywana. Jak resztka niedokładnie rozgryzionego mięsa trzyma pozostałość kończyny. Zaczyna ona zwisać. Kołysze się na boki. Boli. Ból nie do opisania przeszywa całe jego ciało, a pies ignoruje rękę. Rzuca się na szyję. Chwyta jego kark swoimi szczękami. Wgryza się, wsuwa kły pod jego skórę. Zahacza o kości, przestawia kręgi. Głośne kliknięcia są ostatnimi, jakie może on usłyszeć. Ma rozerwany kark, a z nim tętnice szyjną. Jeszcze chwilę żyje. Patrzy nieprzytomnym wzrokiem na napastnika. Obraz czernieje. Wszystko go boli. To koniec. Umiera. Ginie bez czegokolwiek cennego pozostawionego po sobie. Jego umysł zostaje bardziej potargany niż ciało. Odruchy pośmiertne. Dzieci się nim bawią. Wbijają mu gwoździe w ciało, w mózg. Jego głowa wciąż połączona jest z ciałem, wciąż niektóre nerwy reagują. W jego mózg zostają z ogromną siłą wciskane pręty. Jego ręce i nogi ruszają się nie dostając od niego rozkazu. To one nim ruszają. On jest ich marionetką. Czerpią z tego przyjemność. Śmieją się, on się rusza. Nie żyje. Nic już nie czuje. Nie patrzy nawet na swoje ciało z góry. Ciemność. Koniec. Jego dusza zniknęła wraz z nadziejami na lepsze jutro.

Musiał wysiąść z auta. Schylił się przy pierwszym drzewie i zwymiotował. Jego własne wyobrażenia go zemdliły. Czuł się niedobrze. Chciał zawrócić.
Gdy w końcu dojechał, spotkał go zaskakujący widok. Przy bramie na murku siedziała nastolatka. Machała nogami, co chwilę stukając piętami o murek. Patrzyła w ziemię lub w swoje stopy. Jej długie blond włosy zasłaniały jej twarz. Mimo to, była na swój sposób piękna. Piękna, poza tymi okropnymi wspomnieniami. Wciąż chciało mu się wymiotować, teraz sam potęgował swój ból. Dziewczyna uniosła wzrok dopiero, gdy wysiadł z auta. Miała na sobie krótkie, czarne spodenki oraz bluzkę odsłaniającą cały brzuch. Równie dobrze mogła być ona stanikiem. Dave wiedział, że kiedyś ta bluzka była dłuższa. Widział to po śladach cięcia. Widocznie Layla chciała wyglądać tak jak teraz. Jakby ta zwykła, młoda nastolatka chciała kogoś kusić, bez kobiecej aury wokół siebie. Aż bał się pomyśleć, czy siedziała wczoraj w tym samym miejscu czekając na niego całą noc. Czuł się winny, choć nawet nie musiał.

          - Przepraszam za spóźnienie – powiedział cicho martwiąc się o swój los. Nie chciał być zabity. Nie teraz, gdy chciał pomóc Andie. Gdy chciał znaleźć sobie kobietę i w końcu, po tylu latach swojego życia, założyć normalną rodzinę, którą mógłby utrzymywać.

          - Trochę długie – odpowiedziała tylko kiwając się raz do tyłu raz do przodu. Dave nie wiedział, czy dziewczyna zaraz spadnie czy tylko się bawi balansując ciałem.

          - Byłem zajęty pracą – usprawiedliwił się kłamstwem. Layla położyła dłonie na krawędzi murku. Rozbujała się i zeskoczyła. Upadła na palce, nawet nie ugięła kolan. Wylądowała w idealnie prostej pozycji. Przekręciła głowę na bok, podeszła do mężczyzny. Położyła mu dłoń na koszuli. Bicie jego serca przyśpieszyło. Czuł okrutny ucisk na żołądku. Patrzyła mu prosto w oczy, złapała jego koszulę. Jej tęczówki lśniły.

          - Jest bardzo ładna... Czyż nie?