JustPaste.it

Uważaj na geniusza!

                 Część czytelników moich ostatnich tekstów zarzuca mi działalność rewolucyjną, która ma prowadzić wyłącznie do destrukcji. Czas więc najwyższy, aby przedstawić kilka propozycji, wprowadzenie których będzie łatwe i nie przyniesie wywrócenia systemu.

                

                 1. Mniej nauczania, więcej uczenia się.

                 W polskiej szkole nadal pokutuje stara metoda tłoczenia wiedzy czy to za pomocą wykładu, czy konieczności przyswojenia rozdziału z podręcznika. Są i tacy nauczyciele, którzy wręcz wymagają wyrecytowania tekstu słowo w słowo. Dziś wiedzy nie trzeba "zdobywać", ponieważ jest ona na wyciągnięcie ręki. Do każdej informacji można dotrzeć w parę sekund. Informacyjna rewolucja spowodowała konieczność przemodelowania systemu edukacyjnego. Skoro nie jest już problemem sama informacja, należy skupić się na tym, w jaki sposób ja mogę tę informację wykorzystać. W jaki system kwantyfikacji mogę ją wpasować. Samo zapamiętanie informacji: "Jan Kochanowski urodził się w 1530 roku" jest ważne, ale jeszcze ważniejsza (dla mnie najważniejsza) jest realizacja projektu: "Jak być szczęśliwym? Stoickie inspiracje w twórczości Jana z Czarnolasu". Po pierwsze, samodzielne poszukiwanie wiedzy, zdobywanie informacji, selekcjonowanie jej i hierarchizowanie jest o wiele skuteczniejsze. Uczeń uczestniczący w realizacji takiego projektu przestanie być przedmiotem nauczania, stanie się natomiast podmiotem uczenia się. Na co może liczyć, jeśli podejdzie do tego zamierzenia poważnie? Na satysfakcję płynącą z odkrywania, poszerzania horyzontów badawczych. Po drugie, samodzielna praca dowartościowuje. Nauczyciel, który pełni rolę raczej konsultanta niż wszystkowiedzącego bożka systemu, zaczyna (a dzieje się to niemal automatycznie) traktować podopiecznego jak partnera w projekcie badawczym. Rośnie samoocena jednego i drugiego, potęguje się także poczucie sensu w przestrzeni zaprojektowanego zadania. Po trzecie, nie trzeba już dokonywać weryfikacji wiedzy i umiejętności w tradycyjny sposób (odpytywanie przy tablicy, nieśmiertelna kartkówka czy coraz bardziej popularny test). Podejrzewam wręcz, że byłoby to uwłaczające dla wszystkich uczestników projektu. Jak zatem należałoby weryfikować? Toż już samo ukończenie projektu jest dostatecznym sprawdzianem wiedzy i umiejętności. Zamiast omawiać "Króla Edypa" na lekcji można go przedstawić na scenie. Ja z moimi uczniami pracuję jak w prawdziwym teatrze: zaczynamy od zapoznania się ze scenariuszem (czyli de facto przeczytania dramatu), potem są próby czytane, następnie uczenie się ról, projekty scenografii, muzyka, a na końcu premiera w szkole i, nieco później Miejskim Centrum Kultury. Wyobrażacie sobie, żebym po tym wszystkim robił jeszcze kartkówkę ze znajomości dramatu Sofoklesa? Byłby to absurd, prawda? Wreszcie, po czwarte, samodzielne uczenie się generuje kreatywność, rozwija krytycyzm i autokrytycyzm.

 

                   2. Uczeń nie jest moim wrogiem. Nie muszę wkładać pancerza, idąc na lekcję.

                 Wszyscy mamy jeszcze w pamięci niedawne wydarzenia w polskich szkołach, które miały dowodzić faktu, że młodzi ludzie zachowują się na lekcji jak przestępcy, a nauczyciele są ich ofiarami. Bo to albo kosz ze śmieciami wyląduje na głowie, albo w stronę nauczycielki poleci epitet - "ty dziwko", albo....etc.

                Tymczasem wystarczałoby spełnienie kilku elementarnych warunków, żeby takich sytuacji uniknąć. Po pierwsze, działamy zawsze w przestrzeni prawdy. Dobrze jest na początku powiedzieć, że funkcjonujemy razem w takim, a nie innym systemie, któremu, mówiąc najdelikatniej, sporo brakuje do doskonałości. Zawieramy więc porozumienie - "zróbmy razem tyle, ile się da". Pracujmy tak, żebyśmy czerpali przynajmniej minimalną satysfakcję z tego, co razem robimy. Po drugie, należy zawsze uważnie wysłuchać propozycji uczniów, ich oczekiwań i ofert. I nawet, jeśli na początku, nie potraktują owego "kontraktu" zbyt poważnie (bo przecież są przyzwyczajeni przez lata tresury edukacyjnej do tego, że lepiej się nie wychylać) i zaczną się z tego podśmiewywać, to trzeba wykazać cierpliwość. Jeżeli oni zauważą, że ja wypełniam kontrakt, to wcześniej czy później uznają mnie za wiarygodnego i dostroją własne zachowania do przyjętego porozumienia. Zniechęcenie się już na początku to zarodek klęski. Z moich doświadczeń wynika, że ci najbardziej niepokorni i pyskaci okazują się później najbardziej wartościowymi jednostkami, bo to właśnie oni najwcześniej pojęli absurdy systemu.

               Po trzecie, jeżeli lubisz swoich uczniów i traktujesz ich poważnie, kosz nigdy nie wyląduje na twojej głowie. Tu działa prosty mechanizm psychologiczny: nie lubisz, nie będziesz lubiany, nie traktujesz kogoś poważnie, nie będziesz poważnie przez niego traktowany, obrażasz, i ciebie obrażą.

 

                3. Uważaj, bo możesz mieć kontakt z geniuszem.

 

               System oświatowy (nie tylko w Polsce zresztą) jest tak skonstruowany, że bierze geniusza za idiotę. Nie jest bowiem przypadkiem, że Albert Einstein miał w szkole problemy. Szkoła to fabryka, która wypuszcza na rynek równo ociosane cegiełki. Celem jest unifikacja paradygmatu myślenia, sposobu postrzegania rzeczywistości i społecznych zachowań. Jasnym jest, że do celu musi prowadzić odpowiednio dobrany pedagog, najlepiej posłuszny, niezadający pytań, ślepo realizujący program nauczania. Najgorszy jest ten, który wprowadza twórczy ferment, bo burzy on w ten sposób jałowy spokój i ciepełko bezmyślnego funkcjonowania. Czy to przypadek, że w tym zawodzie zawsze istniała selekcja negatywna? Nie, bo system manipulacji i zniewolenia zaczyna się w szkole i jest fundamentem, na którym buduje się społeczeństwo androidów.

            Posłuchajmy ciekawego fragmentu powieści Hermana Hessego "Wyższy świat":

            ....między geniuszem (...) a nauczycielstwem z dawien dawna utrwaliła się głęboka przepaść i co tylko z tego gatunku pokaże się w szkołach, z góry przejmuje profesorów zgrozą. Dla nich geniusze to najmniej wdzięczni wychowankowie, którzy nie mają szacunku dla przełożonych, którzy w czternastym roku zaczynają palić, w piętnastym się zakochują, w szesnastym chodzą do knajpy, czytują zabronione książki, piszą zuchwałe wypracowania, nierzadko patrzą ironicznym okiem na profesora i dostają się na karty dziennika jako podżegacze i kandydaci do karceru. Belfer woli mieć dziesięciu patentowanych osłów w swojej klasie niż jednego geniusza.

 

              Trzeba zatem pracować z najzdolniejszymi, z tymi, którzy nie mieszczą się w przeciętnej systemowej, którzy nie radzą sobie z zadaniami maturalnymi, bo te są dostosowane do poziomu półanalfabetów. Zapytacie, jak to możliwe, iż zdolni nie radzą sobie z zadaniami, które wykonują przeciętni. Ano, odpowiedź jest prosta. Zdolny czy wybitny uczeń nie będzie pisał o tym, co mu się wyda oczywistością, nie uzyska więc punktów z modelu.

              To dla nich trzeba stworzyć model i to szybko, bo tracimy kolejne roczniki.

             W kolejnej części postaram się napisać o kilku jeszcze takich propozycjach zmian, które można wprowadzić szybko i bez szkody dla koherencji systemu.

autor - Jan Stasica.