JustPaste.it

Z dziennika opiekunki cz.2

Czy można nauczyć się asertywności nie mając przy tym poczucia strachu czy bezsilności?

Asertywność – w psychologii termin oznaczający posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. http://pl.wikipedia.org

Jak często boimy się czemuś lub komuś sprzeciwić?

Jak często robimy coś wbrew temu, co myślimy i wbrew temu jak bardzo nie mamy ochoty tego robić?

Czasami wynika to z naszych obowiązków pracy i wtedy nie zawsze możemy powiedzieć NIE! Strach przed utratą pieniędzy, przed utratą pracy, przed utratą miana dobrego pracownika wyzwala w nas anty-asertywne uczucia.

Dlaczego jedni tak łatwo potrafią powiedzieć NIE, a innym to przychodzi z takim trudem?

Kilka dni temu jedna z moich podopiecznych powiedziała mi, że ma wizytę w poradni bólu i pani doktor zasugerowała jej, aby przyjechała z kimś, kto pomoże jej po zastrzyku wrócić do domu. Nie zapytała mnie czy pojadę z nią, ale wyraźnie dała mi do zrozumienia, że liczy na to, że dotrzymam jej towarzystwa. Oczywiście zapewniłam ją w tym i pojechałam, chociaż wcale nie miałam na to ochoty, a z drugiej strony dobrze wiedziałam, że sama świetnie sobie by poradziła (w końcu od czego są taksówki?). Chętnie służę pomocą, ale gdy widzę 85 letnią kobietkę, która ubiera się jak nastolatka, i w cienkich getrach i sweterku wychodzi na dwór mając problemy z nerkami i bóle, to odzywa się we mnie jakiś bunt. Pani nie dopuszcza do siebie informacji, że w pewnym wieku nie wypada już ubierać się jak nastolatka, a i ze względów czysto profilaktycznych i zdrowotnych trzeba przestrzegać pewnych norm.

Inna moja podopieczna tak bardzo wmówiła mi, że jestem jej najlepszą przyjaciółką i że tak bardzo tęskni za moją obecnością, i że czekała całe życie właśnie na kogoś takiego jak ja, że jeżdżę do niej nie tylko w dni wyznaczone przez MOPR czyli te, za które mi płacą ale dużo częściej. Jadę do niej jednocześnie zaniedbując obowiązki domowe. Nie byłoby w tym nic nienaturalnego, bo ktoś, kto zna moje podejście do ludzi starszych i potrzebujących wsparcia powiedziałby że to normalne. Ale moja „przyjaźń” z tą podopieczną opiera się głównie na moim portfelu. Pani często prosi abym zrobiła jej jakieś zakupy, a kiedy przynoszę je do domu wzrusza ramionami i mówi, że nie ma pieniędzy i odda mi jak listonosz przyniesie jej emeryturę. I znowu nie byłoby w tym nic dziwnego, że nie ma pieniędzy, bo sporo ludzi w tym wieku ma niskie dochody, ale sytuacje te zdarzają się już 3-4 dni po otrzymaniu tejże emerytury ponieważ pani w pierwszej kolejności zaopatruje się w papierosy, których spala 1 paczkę w dwa dni (a czasami nawet na tyle jej nie wystarcza). Nałóg, nałogiem ale jak ktoś ma niskie dochody, to chyba powinien coś ograniczyć, szczególnie jak się ma ponad 84 lata.

Z jednego podopiecznego zrezygnowałam i tu jestem dumna z siebie, że udało mi się przeciwstawić, gdzie wreszcie moja cicha asertywność pomogła mi. Pan, o którym wspominałam w innym moim artykule, kaleka po amputacji obu kończyn dolnych wykorzystywał mnie głównie do tego, aby robić mu zakupy, (to akurat należy do moich obowiązków opiekuna) ale głównym artykułem „żywnościowym” który kupowałam dla tego pana było piwo.

Któregoś dnia zadzwoniłam do MOPR-u i zapytałam, co ma wpływ na ilość godzin, jaką przyznaje się osobie podopiecznej. Pani chyba od początku nastawiona negatywnie na wścibskich rozmówców, poinformowała mnie, że wpływ ma stopień zakwalifikowania  niepełnosprawności. Zapytałam więc, chcąc się dowiedzieć według jej opinii jako fachowca, która z osób jest bardziej niepełnosprawna: czy ktoś, kto ma zdrowe ręce, zdrowy mózg, zdrowy układ wydalniczy, zdrowe ciało i tylko jest po amputacji nóg (i ma przyznane 4 godziny dziennie przez 7 dni w tygodniu, włącznie ze świętami – to dodałam w myślach), czy osoba która ma zanik mięśni, uszkodzenie centralnego układu nerwowego, którego konsekwencja są utrudnienia w koordynacji ruchów i brak kontroli nad układem wydalniczym (i ma przyznane 1 godz. dziennie przez 3 dni w tygodniu, bez świąt – to również dodałam w myśli). Chwila ciszy po drugiej stronie spowodowała, że pomyślałam, iż pani się rozłączyła. Po jakimś czasie usłyszałam jednak:

– A tak właściwie to nie wiem, o co pani chodzi!

Powtórzyłam zatem swoje pytanie, na co pani odpowiedziała, że ma sporo petentów i nie ma czasu na rozmowę i rozłączyła się.

I tu znowu wkroczył mój brak asertywności, bo powinnam pojechać do biura MOPR-u i drążyć temat dalej, aby go wreszcie zrozumieć. Ale ja chyba stchórzyłam. Siedzę dalej cicho i nie drążę tematu, chodzę do kilku osób głównie jako wolontariusz bo nie wyobrażam sobie jak mogą funkcjonować bez niczyjej pomocy i wściekam się na system opieki państwa, który ma jakieś dziwne kryteria wyssane z palca. Fakt, że brak asertywności utrudnia życie, ale jak to przełamać, kiedy podejście do życia czasami mówi jedno, a poczucie winy drugie.

Czy można nauczyć się asertywności nie mając przy tym poczucia strachu czy bezsilności?