JustPaste.it

Czy mogą cieszyć się Szczęściem mieszkańcy Nieba, jeśli znane...

...im są zło i ból ziemskiego bytowania?

...im są zło i ból ziemskiego bytowania?

 

Pytanie znalezione we wprowadzeniu do artykułu o Leszku Kołakowskim w Gazecie Wyborczej z ostatniego weekendu listopada, o czym wcześniej wspominałem w artykule o tym polskim filozofie.

Pytanie zakłada wgląd „z dołu” w sprawy „na górze”. Należy o tym powiedzieć, ponieważ „z góry” inaczej wygląda to, co dzieje się „na dole”, stąd niezrozumienie. Uzmysłowienie sobie tej różnicy pozwala na realne rozpatrywanie sensu twierdzenia, że jednak możliwe jest Szczęście w takiej sytuacji i nie ma ono czegoś wspólnego z obojętnością, ignorancją czy nawet złośliwością „góry”. Ale uzmysłowić sobie, to coś więcej trzeba, bowiem zdać sobie sprawę, choć mniej więcej jaki rozmiar ma odstęp pomiędzy, „góra” i „niżej”. Dlatego już tutaj wyjaśnić trzeba, choćby zmianę słowa „dół” na „niżej”, aby uzmysłowić sobie, że nie patrzy się na kogoś „z góry” jakby na kogoś niższego, ze wzgardą, to bardzo ważne. Zrozumienie tego będzie świadczyć o pewnej serdeczności „góry”, o wyrozumiałości, zrozumieniu sytuacji istniejącej „niżej”.

Zakładamy przecież, że Bóg właśnie taką wyrozumiałością i pełnym zrozumieniem ludzi dysponuje. Mało tego, wydaje się, że milczy. W tym milczeniu „słychać” niejako, iż wie jak jest i wie, że może pozwolić sobie na takie pozorne milczenie. W nim pobrzmiewa wiedza o tym, że wszystko idzie ku Niemu. Świadomie pozwala na krzywdę i cierpienie, zdając sobie sprawę, że są one do przekroczenia. Znaczy to, że choć dopuszcza, chce czegoś lepszego, do czego trzeba dotrzeć przez przekroczenie cierpienia, które spotyka się i które się kreuje, przez wysiłek własny, pracę na poprawą siebie.

Zrozumienie Boga odnośnie ludzkiego cierpienia wyrażane jest przez wyrozumiałość, jaką ma On wobec ludzi. Omówmy tu przykład winy. Każdy z ludzi ma coś na sumieniu, jeden więcej, inny mniej, nie ma takiego, który mógłby „rzucić kamień” z czystego sumienia, nie ma niewinnych. „Winą”, bowiem jest już, na przykład niewiedza o tym, że niewinność to nie jest naiwność, niektórzy ludzie postrzegający się jako niewinni myślą, że są tacy tylko, dlatego że utożsamiają się ze słabością, naiwnością itp., i z tego powodu nie „podnoszą ręki na bliźniego”; słabość utożsamiają z niewinnością. Oczywiście nie jest to nawoływaniem do przemocy, to stwierdzenie, że niewinność jest naprawdę wyrazem siły, hartem ducha, silną wolą, która choć zna winę pojawiającą się podczas przemierzania trudów ludzkiej egzystencji, to pozostaje niewinna. Bo siebie z nią nie utożsamia, ale unika. Nie jest to słabość, ale cecha szlachetna, bez skazy, na przykład naiwności.

Nie ma winy i nie ma rozgrzeszenia. Jeśli Bóg ma mieć tę absolutna wyrozumiałość nie powinien winić kogoś za coś, an też rozważać tej winy w celu rozgrzeszenia, jako winy, bo to byłoby wypominanie, tego nie oczekujemy od absolutnej serdeczności. Z tą sprawą jest nieco inaczej, w pewnym sensie, powiedzieć można, że dzieje się ona samodzielnie.  Tak jak wina powstaje przez samodzielne działania człowieka tak, ten sam człowiek, który spostrzega, iż jest winny samodzielnie siebie rozgrzesza, ale w sposób szczególny, nie naiwny, wydumany. Gdy to następuj naprawdę akceptuje ten stan Bóg. Zaznaczam jednak, że to uproszczenie, bo ktoś mógłby powiedzieć, że może ukryć swoją winę albo zignorować ją, prawda, ale tak robiąc naprawdę nie pozbywa się winy, jedynie gdzieś ją w sobie chowa i udaje, że czegoś co jest  nie ma.

Chowa ją w swojej podświadomości, ta wina „gryzie” go z ukrycia i naprawdę nadal siebie wini. Jest to nawet gorzej, niż gdy wini siebie świadomie, bo wtedy tą swoją winą nadal się obarcza jedynie w sposób nieuświadomiony. „W tle” swojego myślenia posiada „zepsuty” obraz siebie tak, tą winą na siebie działa, podświadomie myśli o sobie gorzej i z takim założeniem podejmuje aktywność. Wychodząc z czymś takim do siebie, doświadczeń, w tym ludzi i całego ożywionego i nie otoczenia czyni rzeczy, którymi bardziej siebie wini, bo myśląc o sobie, że jest „nadpsuty” myśli też, nieuzasadnienie, że nic z tym potrafi zrobić. Jak gdyby myślał, że już „po wszystkim”, że lepszy być nie może i dalej się powoli „stacza”. Czasem, gdy zmęczony tym stanem postanawia się wydobyć, mając okazję, na przykład dobry humor, podejmuje się lepszego działania. Gdy się ono udaje, to dobrze, właśnie tak się wydobywa, buduje przez takie działania lepszy obraz siebie wobec siebie i jednocześnie lepiej wygląda dla świata. Jednak, jeśli coś mu się nie uda, na przykład pokłóci się z kimś, bywa, że obudzi w sobie ten nadpsuty obraz siebie, przejmie się i porzuca lepsze działanie. Znowu spoglądając w to, co zepsute, myśli „taki już jestem”, to błąd, od którego trzeba odstąpić, bo pogrąża w takim myśleniu i postępowaniu.

Winy, którą człowiek się obarcza pozbywa się najpierw przez posiadanie wiary wlepsze, wybiera taki cel. Gdy wierzy, że jest Prawda i ona jest dobra i ku nie się kieruje, wierzy w Miłość i kieruje się ku swojej wrażliwości, ku dobremu poczuciu siebie. Wierzy w Dobro szukając tego, co dobre i dobre też czyni. Wierzy w Wolność i szuka jej dla siebie unikając „muszę”, zamienia „muszę” na „chcę”, zdaje sobie sprawę z tego, że „muszę” to naprawdę „chcę” jedynie takie, w którym udaje się istnienie jakiegoś przymusu. Wierzy w Mądrość i szuka jej w dobrych wyważonych decyzjach, tych najlepszych, i dla niego, i dla innych, bo Mądrość jest obiektywna, zawsze mądra dla każdego człowieka.

Wiara w lepsze to podstawa wyzbycia się winy, sposób na to jak nie patrzeć w nadpsuty obraz siebie, wyraz woli przekroczenia tego obrazu lepszym. Za tą podstawową postawą idą dopiero czyny, ta postawa wyznacza cel, szuka się i czyni się to, co jest lepsze. Aby to wyjaskrawić wystarczy rozważyć tę postawę odwrotną, gdy człowiek kieruje się nieuzasadnionym sądem, iż lepszy być nie może. Patrzy w ten zepsuty obraz siebie jak na cel i działa w „zgodzie” z nim. Ale wtedy się „kaleczy”, bo naprawdę czyni to, czego czynić nie chce. Mówi „jestem niedobry” i działa przyciśnięty tym błędem myśląc, że to słuszne skoro taki jest. Ale gdy tak coś czyni, to tworzy i doświadcza tego, czego nie chce, czuje się niedobrze, nie rozumie dobrze siebie, wychodzi z tego okaleczony bardziej, bo to taki paranoiczny cel.

Dlatego zasadniczą sprawą jest mieć świadomość, jaki należy mieć cel, zdać sobie w sposób naoczny, świadomy, sprawę z tego, że chce się Prawdy, bo w Prawdzie żyć się da, i chce się Miłości, bo w niej się najlepiej czujemy. Taki stan zrozumienia siebie czyni człowieka szczęśliwym w sposób wolny, wybrany wolicjonalnie, realizuje w sobie i doświadczeniu te wymienione powyżej Ideały: Prawdę, Miłość, Mądrość, Wolność i Szczęście, staje się po prostu piękny.

Łatwo przybliżyć jak dochodzi do poprawy siebie, jasno wskazać, co to znaczy patrzeć w lepszy cel i jak przekraczać nadpsuty obraz siebie. Temu służy samopoznanie rozumiane w sensie dosłownym, jako świadome refleksje nad sobą. Oglądanie własnych myśli, które ma się przed i wobec jakiegoś zdarzenia. Gdy spostrzega się, że doświadczenie, na przykład ludzie w nim lub tylko przedmiotowa sytuacja prowokuje[1], gdy widać, że wzbudza emocje, którymi chce się podobnie, gwałtownie odpowiedzieć. Wtedy refleksja, gdy spostrzega się już wzrost napięcia, pozwala dostrzec jaki rezultat przyniesie gwałtowne działanie, że wybuchnie kłótnia albo też zamiast uczynić coś lepiej, coś pod wpływem wzburzenia można zepsuć bardziej w już nieciekawej, bo „prowokującej” sytuacji. Przy zachowaniu przytomnej świadomości, przytomnej samoświadomości można dostrzec ten szczytowy, „początkowy” punkt doświadczenia i dostrzec rezultat, i na podstawie przewidywania powstrzymać się. W rezultacie osiąga się lepsze, bo okazuje się, że uprzytomnieniu ulega to, że chce się lepiej. Wtedy człowiek samodzielnie siebie uspokaja, myślenie przywraca na tor ku lepszemu i tak działa. Powoli w szeregu doświadczeń powstaje lepszy człowiek. W szeregu powstaje dobre „przyzwyczajenie” do tego, aby żyć przytomniej, a to coraz łatwiej przypomina się przed każdym podobnym zdarzeniem. Szczegółowo, „wiwisekcję” samopostrzegania przeprowadzam w swojej książce „Rozwój duchowy a samoświadomość”. 

W tych powyższych wyjaśnieniach widoczne jest dlaczego mieszkańcy Nieba, jeden Mieszkaniec będący jednością wyzwolonych jednostek, potrafi(ą) żyć Szczęściem i w pełni je przeżywać, pomimo ludzkiego cierpienia. Widoczne jest również, dlaczego darzy(ą) ludzi serdecznością i współczuje(ą) bólu i cierpienia, bo rozumie(ją) jak je rozwiązać. Wreszcie widoczna staje się owa rezerwa, „odstęp” pomiędzy Bogiem a człowiekiem, „górą” i „niskim”, bo Bóg już rozumie i po to ma człowieka, po to tworzy go i daje mu doświadczenie zmysłowe, aby i on ten absolutny stan osiągnął przez narzucającą się namacalność materii. To przykład wiedzy, której ludzie nie posiadają, a którą dopiero zdobywają.

Pytania nie wyczerpałem, zaledwie rzuciłem na odpowiedź niewielki snop światła, myślę bowiem, że najlepsze ciastka najbardziej smakują, gdy smakuje się je po małym kawałku. Wtedy się najlepiej poznaje jakość i nie przejada, a to też element należący do pojęcia Szczęście.



[1] O ile można powiedzieć, że martwe przedmioty prowokują, bo prowokujemy się sami.