JustPaste.it

Puść to...

- Mistrzu, przyszedłem prosić byś wziął mojego syna na praktykę w góry, tak jak kiedyś uczyniłeś to ze mną. – Odezwał się mężczyzna po głębokim ukłonie w stronę starego mnicha.

- Mistrzu, przyszedłem prosić byś wziął mojego syna na praktykę w góry, tak jak kiedyś uczyniłeś to ze mną. – Odezwał się mężczyzna po głębokim ukłonie w stronę starego mnicha.

 

bd4c3320078a1774c77cfddabdd26ac9.jpg

 


Piękna, rzeźbiona brama buddyjskiego klasztoru nie miała drzwi. Była zawsze otwarta bez wyjątku witając każdego przybysza. Precyzyjnie wykonane, kolorowe zdobienia bogato czerpały z folkloru buddyzmu. Po mimo tego, że za bramą świat się niczym nie różnił, czuć było w powietrzu siłę tego miejsca. Postawny mężczyzna w sile wieku, po raz drugi w swoim życiu przekroczył jej próg.

                                                                                       ***

- Mistrzu, przyszedłem prosić  byś wziął mojego syna z sobą na praktykę w góry, tak jak kiedyś uczyniłeś to ze mną. – Odezwał się mężczyzna po głębokim ukłonie w stronę starego mnicha.  
- Jest młody lecz bardzo sumienny. Praktykuje codziennie i pomimo młodego wieku potrafi sprawnie posługiwać się siłami umysłu. Jednak wciąż nie rozumie tego kim jest i gubi się w dżungli swoich iluzji. Wydaje mu się, że wiele rozumie ale dostrzegam, że to umysł go prowadzi a nie prawda.
Mistrz nawet nie drgnął. Owinięty w modlitewne szaty siedział, wpatrując się w niesprecyzowaną przestrzeń. Wokół unosił się zapach świątynnego kadzidła.
- Mistrzu byłem w podobnym wieku gdy pomogłeś mi doświadczyć swojej prawdziwej natury…
Oczy mistrza były wciąż tak przenikliwe jak wówczas. Niosły z sobą nieskończoną przestrzeń która był w stanie dostrzec tylko ten kto sam ja w sobie odczuł. Starzec kiwnął delikatnie głową jakby w zadumie i odrzekł.
- Myślisz ze jest już gotowy?
Mężczyzna zawahał się przez chwile. Przez głowę przetoczyło się kilka wspomnień i myśli, które po chwili oddalił od siebie. Dopiero gdy umysł ucichł mógł odpowiedzieć z cala pewnością.
- Nie wiem.
Na twarzy starca pojawił się delikatny, ciepły, spontaniczny uśmiech.
- Niech i tak będzie. Przyprowadź go zatem do mnie za trzy dni. Nie opuszczę go zanim nie pozna siebie.

                                                                                        ***

Wzruszyli z klasztoru jeszcze przed świtem. Ścieżka wiła się wokół góry jak by wielki wąż chciał ją zniewolić oplatając swoim cielskiem. Tak jak i ów gad zwęża się od głowy ku ogonowi, tak i ścieżka robiła się coraz węższa wraz z wysokością. Starzec szedł przodem. Znał każdy kamień przy drodze, mijając go niezliczoną ilość razy podczas swoich podróży. Jak już wielokrotnie miało to miejsce, dziś również prowadził z sobą młodzieńca chcącego poznać lepiej siebie. Młody, krzepki chłopiec, stąpał uważnie za mistrzem. Stawiając kroki, niekiedy jedynie centymetry od bezdennej przepaści, musiał całkowicie zaufać mistrzowi. Wschodzące słońce oświetlało ciepłymi promieniami dużą cześć doliny z której zaczęli podróż. Ptaki zaczęły budzić się do życia i radosnym śpiewem umilać wędrówkę. Rześkie powietrze przyjemnie niosło zapach budzącego się ze snu górskiego lasu.

Gdy byli już na szczycie mistrz zatrzymał się. Bez słowa wskazał na podstawę wielkiego drzewa. Młodzieniec usiadł pod nim wiedząc co należy robić. Zajął, dobrze mu znaną, pozycję do medytacji. Starzec usiadł obok. Dookoła rozpościerał się piękny widok. Przestrzeń była wręcz namacalna w swej bezkresnej obecności. Słońce oświetlało już całą dolinę przekazując swoją życiodajną energię. Padające na ciało, ciepłe promienie, dogrzewały je przyjemnie. Rzadkie, lecz niezwykle świeże i pobudzające powietrze, było wręcz idealne do dalekiej podróży w głąb siebie.

                                                                                       ***

Mijały godziny. Słońce wciąż wznosiło się mozolnie coraz wyżej. Przez cały ten czas, starzec nawet nie drgnął. Wydawało się jak by dla niego czas nie miał znaczenia. Dla młodego mężczyzny to była jednak ciężka próba. Nidy dotąd tak długo nie medytował. Osłabione bezruchem ciało i wola, pozwalały co chwila pojawiać się różnym myślą. Chcąc utrzymać kontrolę nad umysłem musiał wytężać siły. Napięcie rosło i manifestowało się widocznie w spiętym ciele. Nie mogło to ujść niezachwianej uwadze mnicha.
- Puść to… – Rozbrzmiał pierwszy raz głos mistrza od czasu porannego przywitania pod klasztorną bramą. Pokładając całkowitą ufność w mistrzu, młody adept zaczął walkę z sobą samym. Skupił w olbrzymim wysiłku woli całą swoją uwagę aby „puścić” wszystkie osaczające go myśli. Im mocniej jednak walczył tym z większą mocą przychodziły.
- Kim jesteś? – Odezwał się starzec.
- Sobą oczywiście, mistrzu. -  Młodzieniec mógł dostrzec jakby na twarzy starego człowieka pojawił się delikatny wyraz współczucia.
- Puść to kim uważasz, że jesteś. – Zamęczony, intuicyjnie wykonał prośbę mistrza. W przypływie pokory zaniechał usilnych prób kontroli samego siebie. Zaczął pogrążać się w głęboką medytację a ciało rozluźniło się widocznie.

                                                                                       ***

Minęły kolejne godziny. Słońce zbliżało się już do zenitu aby później kontynuować swój odwieczny taniec schodząc ku przeciwległej stronie doliny. Na tafli, spokojnego od wielu godzin umysłu młodzieńca, znów zaczęły pojawiać się zmarszczki. Myśli przychodziły i odchodziły. Był jeszcze ktoś kto obserwował ten taniec. W młodym umyśle pojawiła się myśl, że obserwator nie może być ciałem.

Jestem, nawet gdy nie czuję ciała. Gdy stracę rękę lub nogę nic w świadomości się nie zmienia. Nawet gdy umysł zacznie się starzeć i zacznę tracić pamięć oraz zmysły dalej będę...

Zaczęły przychodzić wspomnienia z nocy w których praktykował jogę śnienia. Polega ona na byciu świadomym również we śnie i wykorzystanie tego stanu do praktyki. Po raz kolejny przypomniał sobie jak będąc w pełni świadomy podczas snu odczuwał swoje ciało.

Przecież to była tylko iluzja ciała, koncepcja powielana przez umysł, który projektował ją tak jak pamiętał ją ze stanu czuwania. Świadomość jedynie utożsamia się z koncepcją posiadania ciała. Obserwator jest świadomością… lecz czym ona jest?  

Umysł zawiesił się na tym pytaniu i zapadł głęboko w siebie. Oddech młodzieńca zwolnił, ciało jak by zasnęło głęboko ale młodzieniec nie tracił świadomości. W pełni obecny podążał za pytaniem gotów udać się w każde miejsce oby tylko znaleźć odpowiedź. Uzbrojony na każdy trud, przygotowany na każdą przeszkodę. Wierzył, że przekroczył już słabość swego ciała, pokonał już strach, który niegdyś jak każdy nosił w sobie. Na to co jeszcze miało go czekać nie był jednak gotowy.

Nieruchoma świadomość nagle została porażona światłem. Czyste promienie samej jaźni pojawiły się w umyślę. Po chwili już widział… jestem światłem, jestem wszystkim. Wiedział wszystko lecz jakby nic nie potrzebował wiedzieć. Jestem nieskończonością, jestem wieczny, jestem wszystkim. Zamiast oczekiwanego bólu, strasznej próby, pojawiła się błogość. Nieopisane szczęście i spełnienie. Nagroda na którą czekał, widział przecież, że i on uzyska ten zaszczyt i kiedyś dostąpi oświecenia. Nie spodziewał się jednak tak wielkiej przyjemności, która powoli zaczęła łamać jego wolę. Rozkosz zaczęła usypiać świadomość, która pogrążała się w nieludzkiej ekstazie.

Czuwający cały czas mistrz dostrzegł i rozpoznał stan, w który popadł młodzieniec.
- Kim jesteś? – zapytał ponownie stary mnich.
- Jestem wszystkim, jestem Bogiem. – Odpowiedział entuzjastycznie, pełen pewności w swoje słowa.
- Zaprawdę? Jesteś wszystkim? Kim jest w takim razie ten, który mówi, że jest Bogiem?
Te słowa przez chwilę zdezorientowały nieskończoną istotę za którą uważał się mężczyzna. Myśli zaczęły się kłębić. Obserwator też jest bogiem… chyba. Przez chwile nastała znów cisza w umyślę. Cała ekstaza zniknęła tak nagle jak się pojawiła. Myśli zaczęły znów przytłaczać. Jak miałbym być bogiem skoro zwątpiłem we własną wiedzę. Ciałem nie jestem. Świadomość bycia Bogiem też jest jedynie koncepcją skoro pojawia się i znika…
- Puść to. – Rozległ się nagle głos starca. – Odnajdź w sobie tego, który był przed twoimi narodzinami i będzie po twojej śmierci.
Uczeń znów z pokorą i ufnością pogrążył się w sobie i bezmiernej ciszy, w której pobrzmiewały jak echo słowa mistrza.

                                                                                       ***


Słońce już od kilku godzin schodziło w stronę doliny. Godziny spędzone na medytacji zdawały się w najmniejszym stopniu nie wpłynąć na starego zakonnika. Ciało młodego  mężczyzny nie było przyzwyczajone do tak długiego bezruchu. Mimo tego umysł pozostawał spokojny. Myśli czasem przychodziły lecz był ich świadomy.
- Kim jesteś? – Rozbrzmiało znajome pytanie i znajomy głos.
- Jestem tym który obserwuje. – Odparł niepewnie uczeń.
Mistrz w pełni spokojny wziął kilka głębokich oddechów.
- Jesteś pewien? – Zapadła długa cisza po czym mistrz odezwał się bardzo powoli i z wielką siłą. - Puść to.

Miła sekunda za sekundą, minuta za minutą. Kim jestem? Co było przed moimi narodzinami i będzie po mojej śmierci?.. Jak to wszystko puścić? Przecież puściłem.. Umysł młodzieńca plątał się w paradoksach. Czuł jak by zaczynał wariować. Był pustką, po chwili Bogiem, by za chwile znów być tym, który obserwuje…  
Co chwila próbował „puścić” te myśli. Rozpuszczał koncepcję za koncepcją, oddalał myśl za myślą… Wciąż jednak coś przychodziło. Samo puszczanie jakby przynosiło napięcie.
Po pewnym czasie zaczął „puszczać” puszczanie, później myśl o tym, że cokolwiek „puszcza” a potem…
- Puść to… Zatrzymaj się. Po prostu bądź. – Rozległ się głos jak by z oddali, z głębi umysłu czy może z zewnątrz. Nie potrafił już stwierdzić czy to sen czy prawdziwy głos mistrza. Przez chwilę umysł przestał nadążać za samym sobą. Chłopak poddał się, przynajmniej poddał to co uważał za „ja”. Stało się coś niespodziewanego. Umysł się zatrzymał. Stanął w miejscu bez analiz, bez koncepcji. Zapadła cisza, której nie towarzyszyła koncepcja ciszy. Był świadomy lecz nie tworzył koncepcji bycia świadomym…

Jest tylko „tu i teraz” lecz to również koncepcja. Jest tylko obecność lecz wypowiedziana jest tylko myślą. Ja jestem… lecz zarówno „ja” i „jestem” nie jest prawdziwe. Pustka nie jest różna od pełni, pełnia nie jest inna od pustki.  
Wszystko nagle zniknęło. Umysł był lub nie, nie miało to znaczenia bo nie było definicja bycia i umysłu. Nagle rozpłynęły się wszystkie koncepcje… wszystkie, łącznie z tą która wierzyła, że cokolwiek może się rozpłynąć. Nie ma bardziej lub mniej, nie ma lepszy lub gorszy, nie ma całości i nie ma pustki, nie ma światła i nie ma ciemności, nie ma ruchu i jego braku. Nie ma różnicy pomiędzy Ja a Ty. Obiekty przestały być obserwowane bo nie miał kto je obserwować. Rozpłynęły się koncepcje wcieleń, karmy, boskości, strachu i spełnienia, radości i smutku. Zniknęła nawet pustka i pełnia, oświecenie i jego brak,  przestał istnieć podmiot który mógłby ich doświadczyć. Nie wypowiedziany stan istnienia bez formy, bez pytań, bez wątpliwości.

Otworzył oczy. Formy na zewnątrz i myśli wewnątrz pojawiały się i przemijały. On jednak się nie poruszał. Nie spoczywał też w miejscu. Nie było „ja” które miało by się poruszać ani które miało by umrzeć lub trwać wiecznie.

Starzec wpatrywał się uważnie w oczy chłopaka. Nic już ich nie różniło. Pomiędzy ich wzrokiem istniała nieskończona przestrzeń która, była tak bezkresna jakby nigdy nie powstała.
- Kim jesteś? – Zapytał po raz kolejny mistrz. Tym razem pytanie to rozbrzmiało świeżością jak gdyby było słyszane po raz pierwszy w życiu. Nie było również żadnych wątpliwości w odpowiedzi na nie.
- Nie wiem…
Odpowiedź po prostu się pojawiła. Nie było żadnych wątpliwości bo nie miał kto je mieć. W istocie nie było żadnego pytania ani odpowiedzi. Była tylko obecność, która nie wymagała tego by być.

 

tzouhalem-tree.jpg

 

Starzec złożył ręce jak do modlitwy i skłonił się nisko. Po chwili wstał i ruszył ścieżką w dół, w stronę klasztoru. Zachodzące słońce oświetlało pomarańczową, ciepła poświatą całą dolinę w której zaczęła materializować się eteryczna mgła. Ptaki robiły swoje ciesząc ucho delikatną melodią. Ciepłe, wieczorne powietrze przyjemnie mieszało się z zapachami górskiego lasu. Wszystko było doskonałe w swojej istocie, w prostym istnieniu bez wątpliwości, pragnień i lęków.

 

 

http://yourkatharsis.pl/