JustPaste.it

Z cyklu PekaeS - Bajka o strrrasznym zbóju, który królem został...

...po części bardzo ekologiczna....

bd384586fd3d7b0bd57c8b01ab6170bb.gif

Było to dawno, dawno temu, tak dawno, że już nikt nie pamięta jak dawno...
Bo gdyby zmierzyć jak dawno, na przykład długością brody, która w tym czasie urosła, było by tej brody tyle, że starczałoby jej od morza do gór i jeszcze kawałek brody zwisał by  po drugiej stronie.

Wtedy żył i rządził - po zbójecku - straszny zbój Swenem zwany.

Przyszedł podobno z dalekiej północy wiecznym mrozem skutej, gdzie cały rok jest zimno

 i ciemno i gdzie tylko można spać z otwartymi oczyma, żeby coś człowieka w nocy nie zjadło !

A noc trwa wiele miesięcy…

Przyszedł więc tu, do Wielkiego Boru. Znalazł sobie wielką, czarną, głęboką jaskinię w wielkiej skale. Dostępu do niej broniły ostre jak nóż krawędzie skalne, gdzie nawet orły nie chciały  siadać.

I poczuł się Swen zbójem całą gębą

Jajka ptakom podbierał, dla zabawy z łuku do jeleni i łosi miotał, na borsuki pułapki zastawiał,. na wilki i niedźwiedzie doły kopał, zające w sieci łapał. Czyli mówiąc krótko truł, zabijał, dusił, kradł, łupił gdzie się tylko dało i gdzie nie dało. A i do ludzi się dobierał i niejednego  biednego i  bogatego o głowę skrócił.

Różni możnowładcy próbowali na zbója Swena pułapkę zastawić, ale gdzie tam !!

Bory były za gęste i na Swena siły nie było. Co która drużyna  w lasy się zapuściła, to już nie wracała. Tylko mówiono, że pobłądziła i ponoć gdzieś ją wciągnęły i potopiły topielice mieszkające w bagnach nieprzebranych.

A on – Swen - lasy znał jak własną kieszeń. Sypiał na drzewach wysokich, stuletnich, po których wspinał się jak wiewiórka .A z daleka między gałęziami nie można było go wypatrzeć. Wyglądał na włochatego stwora, który zęby miał ostre jak u wilka, pazury jak u borsuka, oczy jak u sowy a dla niepoznaki wszystkie głosy zwierząt umiał naśladować, co ułatwiało mu zbójowanie.

Bali się więc go wszyscy w okolicy  - bobry, zające, świstaki, borsuki, kozły, łosie, wilki i inni pomniejsi mieszkańcy Boru Wielkiego. Nawet niedźwiedzie i żubry na wszelki wypadek ustępowały mu z drogi i omijaly jego jaskinię szerokim łukiem, bo nigdy nie wiadomo co takiemu zbójowi do głowy przyjdzie !

Zła sława niosła się przez oczerety gaje i mateczniki po kresy. Jak tylko ptaki dawały sygnał  że Swen jest pobliżu, wszyscy wiali gdzie pieprz rośnie (bo były to czasy, kiedy w lasach nie tylko rosły kwiaty paproci ale i pieprz tu i ówdzie wyrastał).

A tymczasem zbój Swen nienawidził wszystkiego co żyło. I zasłużył sobie żeby go ze skóry obłupić. Albo żeby go piorun trafił. Niejeden piorun zresztą w czasie burzy chciał w Swena trafić, ale wtedy Swen głęboko w jaskini siedział i na pioruny gwizdał. .Siedział, palił jakieś zioła tajemne, bo i czarownikiem był niezłym a od tych kadzideł jeszcze większej zajadłości dostawał. A jak mrozy przychodziły, to pod futrami ciepłymi siedział, skąd nawet nosa mu nie było widać.

Krótko rzecz ujmując, miał fart i czuł się bezkarny.         

Nie imały się go mróz, śnieg, zimno, gorąco, chłodno, głodno, ani żadna inna kara boska. Zresztą Swen w żadnego boga nie wierzył i srożył się w swoich lasach jak istny potępieniec.

Ale, ale…jednej Zimy przyszły mrozy tak wielkie, że to co żyło, pochowało się gdzie się dało. Siedziało w gąszczu przemarznięte, głodne i przerażone. A mróz huczał po lesie. Drzewa strzelały jak zapałki. .Sam Swen zakopał się w swojej jaskini w futrach bobrowych, wilczych i niedźwiedzich i to tak głęboko, że aby się odkopać zajęłoby mu to cały dzień a może dwa..

Zimno mu nie dokuczało, ale głód po miesiącu dopadł go tak wielki, że zaczął zjadać własną brodę..

Aż w końcu nie wytrzymał, wygrzebał się z włosia. Włożył pięć futer, sześć par butów, cztery czapki. A że siły był okrutnej, oderwał wielki kawał ostrej skały, zataszczył na sanie z bali dębowych zrobione, zahaczył rzemieniem, przerzucił przez ramię i poczłapał w kierunku ogromnego leśnego zamarzniętego stawu, żeby siecią ryb spod lodu nałapać.

Sprawa jednak nie była prosta, bo żeby się do wody się dostać musiał Swen skałą ową lód twardy rozwalić bo wiedział, że sumy, szczupaki i tłuste karpie zagrzebały się w mule. Ale że był siły okrutnej cały dzień tak skałą w lód walił, aż ziemia się trzęsła.

W końcu stało się. Lód załamał się z wielkim hukiem, jakby się góra zwaliła. A zbój Swen znalazł się w wodzie okrutnie zimnej. Zawył przerażony bo głęboka była. Chwytał wielkimi łapami kry lodowe i pazury w nie wbijał ale one uciekały spod niego. Wył, pluł i charczał, a glos jego rozpaczliwy niósł się po lodzie, a Swen coraz bardziej zanurzał się w wodną czeluść.

Wielki rejwach zrobił się w ciemnym lesie. Otrząsnęły się z zimowego snu borsuki i bobry, wilki przyczaiły na lodzie, nawet niedźwiedzie pobudziły się w gawrach. Kotłowało się nad jego głową ptactwo wszelakie które taki harmider podniosło, że o jakimkolwiek spaniu mowy być nie mogło.. Co żyło właziło na lód popatrzeć jak zbója Swena diabli biorą.

W końcu stara mądra śnieżna sowa krzyknęła tak głośno i przeraźliwie, że ją cały las usłyszał:

 - za brodę go!!!

I co żyło złapało zbója za brodę, bo tylko jeszcze ona i czupryna z wody wystawała. Tysiące ptaków chwyciło go za włosy czarne, kręcone. Bobry błyskawicznie poprzegryzały wielkie drzewa, niedźwiedzie pchały je na środek stawu w kierunku przerębli, gdzie topił się Swen a obudzone karpie, liny, sumy, szczupaki pchały go ku górze aby mógł tchu złapać. Wyciągnęły w końcu zwierzęta wszelkie Swena na mocny lód i skakały po nim aby wodę, której wielce się nażłopał z niego wycisnąć ze zbójeckiego kołduna mu ją wypompować.

Pól żywego Swena do brzegu dowlokły. .

Niedźwiedzie otuliły go swoim futrem, łosie i jelenie mchu nakopały spod śniegu, bobry z żeremi gałęzi naznosiły, a ptaki - każdy z gniazda przyfrunął z kłębkiem puchu. Tak nim obłożyły Swena, że zakopały go w wielkiej zielono krzaczastej puchowej pierzynie.

Stara śnieżna sowa zawyrokowała: będzie żył.

Wtedy lis Przechera zapytał z przekąsem : - warto ratować drania…?

Właśnie, po co go ratować…?  powtarzały zwierzęta i coraz bardziej zaczęły się wahać i patrzeć jedno po drugim czy nie lepiej pół żywego z powrotem do zimnej wody nie wrzucić…

- właśnie,  po co ratować  drania…  rozległy się setki głosów -  toć to zbój okrutny.

I zrobiła się cisza. I wszyscy czekali co powie sowa. A ona popatrzyła wkoło swoimi wielkimi oczami i krzyknęła: -  zbój …ale nasz  !!!

Ano prawda,  nasz- powtórzyły zwierzęta i ptaki i nawet drzewa sypnęły śniegiem by pierzynę puchową podgrzać.

Długo chorował zbój Swen i gdyby nie suszony rumianek, szałwia, łopian i pokrzywa, którymi to ziołami karmiły go ptaki, pewnie zakichałby i zasmarkałby się na śmierć.

Ale w końcu mróz zelżał. Wyjrzało słońce i bór stary wypełnił się plotkami bez końca.

Swen wygrzebał się z puchu i długo siedział nad leśnym stawem na grobli i słuchał swojej duszy.

Łzy duże jak perły spływały mu po brodzie, a były tak gorące, że lód się w końcu rozpuścił.

Napił się wody odwrócił się w kierunku swego Boru i krzyknął głosem  wielkim:

- Kocham Was!!!

A echo powtórzyło tysiąc razy kocham was…kocham was…koch …as…i niosło się daleko, przez gaje, mateczniki, polany, odbijało się od wody w leśnych strumieniach i szeptało po oczeretach najgłębszych wiatru szeptem …kocham was…

Zbój Swen dalej mieszkał w swoim borze. Ale w jego pieczarze gościli już wszyscy .A on dzielił się wszystkim co miał ze swoimi leśnymi przyjaciółmi. A że mądry był i zaradny zapowiedział, że ktokolwiek skrzywdzi las, zrobi przykrość jego mieszkańcom, które w nim żyją będzie miał z nim do czynienia.

Wtedy zebrały się wszystkie zwierzęta i długo obradowały pod przewodnictwem starej mądrej Sowy i poprosiły aby został Królem Swenem Pierwszym.

I wybrały go..

I rządził długo mądrze i szczęśliwie. Był to wielki silny i dobry Król… i dobry las, który Król Swen nazwał -  Rzeczpospolita Leśna - Najpotężniejszy Bór Świata.

59170eb7aec234338b797167240165d5.jpg

ilustr. z zasobów google

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mijały lata pod jego mądrymi rządami i tylko  niosła się gdzieś stara  pieśń zapomniana:

Z drogi z drogi przed nim bieży
 od rubieży do rubieży
wiatr i rozkaz pański niesie
hej jak huka coś po lesie…
….a stuletni las kłania mu się w pas

Barwne kwiaty leśnych polan,
gną mu się do samych kolan,
brzezinowy szumi gaj ….
…i głos rogu płynie knieją
 drzewa się zielone śmieją…

Cały śpiewa Bór, jako jeden chór
A za borem w ślad śpiewa cały świat
…..

Siwy