JustPaste.it

Z archiwum polskich skandali: Afera barażowa

Polska piłka przez długi czas taplała się w korupcyjnym bagienku. Można podać setki przykładów ustawionych meczów i przytoczyć nazwiska przekupionych sędziów. ...

Polska piłka przez długi czas taplała się w korupcyjnym bagienku. Można podać setki przykładów ustawionych meczów i przytoczyć nazwiska przekupionych sędziów. ...

 

Zdarzyła się też jedna historia, w której piłkarze sprzedali mecz w żywe oczy. Jeszcze zanim fortel związany z barażem o utrzymanie w Ekstraklasie wyszedł na światło dzienne, niemal wszyscy wiedzieli, że ktoś wziął. Jak to możliwe? Nie zawsze da się oszukać kibica, czy prezesa, że chce się walczyć o korzystny wynik na boisku.

Sytuacja, o której mowa, wydarzyła się w czerwcu 2003 roku. W barażu o miejsce w Ekstraklasie walczyły wówczas Szczakowianka Jaworzno (13 miejsce w sezonie zasadniczym, tyle samo co Ruch Chorzów, który został bezpośrednio zdegradowany) oraz Świt Nowy Dwór Mazowiecki (drugi zespół II ligi). W tamtejszym sezonie liga po raz ostatni miała składać się z 16 drużyn, w kolejnym miało ich być 14. Rozdzielenie tortu na mniejsze kawałki mogło wpłynąć na zwiększenie zysków z praw do transmisji, a więc obecność w najwyższej klasie rozgrywkowej była jeszcze cenniejsza niż zwykle. Kilku piłkarzy postanowiło to wykorzystać.

 

Pierwszy mecz pomiędzy Świtem a Szczakowianką miał się odbyć 15 czerwca w Nowym Dworze Mazowieckim. Prowadził go Krzysztof Słupik z Tarnowa i akurat do jego pracy nie można mieć wielu zastrzeżeń. Ten mecz był dziwny. Szczakowianka grała słabo, bardzo słabo, a Świt grał jeszcze gorzej. Kilku piłkarzy z Nowego Dworu wyraźnie przeszło obok meczu. Jednak jakimś cudem udało się im wygrać 1:0. Prezent nowodworzanom zafundował Krzysztof Przytuła, który na początku drugiej połowy strzelił bramkę samobójczą. Świt zwyciężył, ale…

 

Następnego dnia prezes Świtu, Wojciech Szymański, wpadł do szatni i zaczął krzyczeć, że piłkarze sprzedali mu mecz! Zaraz, zaraz, przecież wygrali. Jakim cudem można posądzać zawodników o coś takiego? Jednak prezes wyciągnął wnioski z tego co widział, dodał dwa do dwóch i jedyne co mu się wyświetliło przed oczami to korupcja. Lada dzień Szymański wyrzucił z drużyny kapitana, Rafała Rutę. Atmosfera gęstniała, więc kilku piłkarzy uciekło na L4. Świt w meczu rewanżowym zagrał w składzie mocno odbiegającym od podstawowego, a na dodatek gołym okiem było widać, że są na boisku piłkarze, którym wyraźnie nie zależy na korzystnym wyniku.  Trener reagował i już w przerwie zdjął z boiska Macieja Lewne, wprowadzając w jego miejsce rezerwowego… bramkarza. W takiej sytuacji szanse były żadne, Szczakowianka wygrała 3:0 i utrzymała się w Ekstraklasie. Tak przynajmniej by było, gdyby aktorzy tego spotkania mieli jakieś doświadczenie w branży filmowej.

 

PZPN nie mógł przejść obok tej sprawy obojętnie. W mgnieniu oka podjęto decyzje niekorzystne dla jaworznian. Zadecydowano o przyznaniu walkoweru dla rywali. Szczakowianka została zdegradowana i ukarano ją dziesięcioma ujemnymi punktami, a Świt miał dostąpić zaszczytu gry w Ekstraklasie. Tak, ten Świt, który, jak się później okaże, podłożył się przeciwnikowi na własne życzenie. Zawieszono nawet siedmiu piłkarzy, lecz oczywiście ci twierdzili, że są czyści. – To szok, nic z tego nie rozumiem – mówił w wywiadzie dla Piłki Nożnej Maciej Krzętowski. – W barażach w ogóle nie było mnie w składzie ani w pierwszym ani w drugim meczu. Byłem kontuzjowany, zresztą do tej pory nie zdążyłem całkiem wyzdrowieć, to co mogłem sprzedać, jak mnie w ogóle nie było? Wydaje się, że Krzętowski mógł mówić prawdę, ale z czasem, kiedy zaczęła ona wychodzić na światło dzienne, okazało się że niekoniecznie tak było. Jak było naprawdę?

 

Prezes Świtu zaoferował swoim pracownikom niezbyt wysoką premię za awans. Ci postanowili więc poszukać innego źródła dochodu. Zaproponowali działaczom Szczakowianki odpuszczenie meczu. Cena miała wynosić 500 tysięcy złotych. Oczywiście w Jaworznie nie dysponowano taką gotówką, ale mimo to pochylono się nad tą ofertą. O jej przyjęciu lub odrzuceniu mieli zadecydować sami piłkarze.

 

Przegląd Sportowy w lutym 2011 roku opublikował materiał, w którym znalazły się fragmenty pewnej rozmowy. Oto ona: – Chcecie, żeby te pieniądze poszły na kupno barażu od rywali, czy na premię dla was za jego wygranie? – pytał radę drużyny Szczakowianki przed barażami ze Świtem prezes klubu z Jaworzna Tadeusz F. – Na kupno – odpowiedziała drużynowa starszyzna.

 

W Jaworznie rozpoczęła się akcja zbierania funduszy. Nie udało się zebrać całej kwoty, więc postanowiono zaoferować to co jest, czyli 265 tysięcy złotych (po latach okaże się, że prezes klubu zapożyczył się u ludzi o niezbyt jasnej reputacji). Później prezes Szymański zwiększył jednak premię za awans do 400 tysięcy. Ta wiadomość średnio ucieszyła starszyznę, która przecież była już po słowie. Oczywiście można było się jeszcze wycofać, ale widocznie piłkarze uznali, że lepsze 265 tysięcy w garści niż cztery stówki na dachu. Zresztą transakcja była już sfinalizowana. Prezes Szczakowianki przekazał tajemniczą torbę Ryszardowi Czerwcowi, którą ten miał zawieść do lasu. Tam przekazał ją Rafałowi Rucie i niejakiemu Markowi Kęsce, znanemu z pracy w Polonii Warszawa. Teraz wszystko było w nogach i głowach piłkarzy. – Zaproponowałem drużynie zbyt niską premię za awans do I ligi – 70 tysięcy złotych. Gdy zorientowałem się, że to błąd, po pierwszym meczu wygranym przez Świt 1:0, podniosłem premię do 450 tysięcy. Proszę sobie wyobrazić, że piłkarze w ogóle się nie ucieszyli. Ta propozycja jeszcze ich jakby przybiła. To dało mi do myślenia, że jest już za późno. Zostali zmotywowani przez kogoś innego – mówił Wojciech Szymański w rozmowie z Gazetą Wyborczą.

 

Po aferze, jaką wywołał czujny prezes Świtu, piłkarzom zaczął się palić grunt pod nogami. Starszyzna spotkała się więc z kilkoma piłkarzami w mieszkaniu Borisa Peskovicia. Tam wtajemniczono w interes szerszą grupę, choć byli też tacy, którzy się wyłamali. Nikt wówczas nie zdawał sobie ze sprawy, że wszystko jest nagrywane. PZPN z tą sprawą zupełnie sobie nie radził, choć możliwe, że brak kary dla klubu z Nowego Dworu był efektem działań prezesa Szymańskiego, który jako pierwszy nagłośnił sprawę. Pan Wojciech nie wierzył jednak w sprawiedliwość kierując w mediach ostre słowa przeciwko związkowi. – Wydział Dyscypliny już tyle razy się kompromitował, iż nie mam cienia wątpliwości, że i tym razem będzie podobnie. Oni chcą dostać na tacy niezbite dowody i potem spokojnie wydać wyrok. Ja najbardziej boje się tego, że pierwsze pytanie będzie w stylu: A ma pan dowody? Jak nie, to dziękujemy. Prawdziwym medialnym hitem okazało się badanie wariografem, które potwierdziło prawdomówność prezesa. Piłkarze nie chcieli się takiemu badaniu poddać, co upewniło wszystkich w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Układanka jednak się nie kleiła, nie było jasne kto dał kasę, wiadomo było tylko tyle, że kilku piłkarzy Świtu puściło mecz.

 

Języki piłkarzom rozwiązały się dopiero po interwencji wrocławskiej prokuratury. Gdyby nie to, sprawa pewnie zostałaby niewyjaśniona. Teraz wiemy, kto wziął i kto dał, ale zanim sytuacja się wyjaśniała, kabaret stawał się coraz mniej śmieszny. Wszystko się zawaliło, kiedy Trybunał Arbitrażowy przyznał rację Szczakowiance, która odwołała się od decyzji PZPN. Tyle że sezon już trwał i zmiana decyzji nie wchodziła w grę. – To orzeczenie oznacza, że zostały uchylone postanowienia PZPN i sprawa została przekazana do ponownego rozpatrzenia. My nie jesteśmy od tego, żeby wskazywać, co teraz powinno być w piłkarskich rozgrywkach. Od tego jest PZPN, który musi się zastanowić, co ma zrobić. Naszą rolą było skontrolowanie materiału z postępowania dyscyplinarnego oraz sprawdzenie, czy orzeczenie miało podstawy prawne – tak sprawę tłumaczyła przewodnicząca Trybunału Arbitrażowego, Maria Zuchowicz. Szczakowianka żądała nawet ogromnego odszkodowania, którego oczywiście nie otrzymała. Klub z Jaworzna niedługo potem ogłosił upadłość, lecz dziś powoli podnosi się z kolan, walcząc na trzecioligowym froncie. Świt występuje w II lidze wschodniej.
***

Co robią piłkarze? Krzętowski przepadł jak kamień w wodę. Marek Zawada po kilku latach powrócił do futbolu i całkiem niedawno grał w Barkasie Tolkmicko. Rafał Ruta wyjechał do USA, by grać w jednym z polonijnych klubów w Chicago. W Stanach Zjednoczonych odnalazł się też Grzegorz Miłkowski. Maciej Lewna wyemigrował do Austrii, gdzie grał w niższych klasach rozgrywkowych. Adam Warszawski wciąż kopie piłkę, jest czynnym piłkarzem Startu Otwock. Najlepiej z wszystkich ukaranych wyszedł Pesković, który przyznał się do winy. Boris stal się z czasem cenionym ligowcem, grał w Górniku Zabrze, Pogoni Szczecin, zaliczył też epizod w Portugalii oraz w rumuńskim Cluj. Jego przypadek pokazuje, że warto mówić prawdę, bo potem los potrafi się za to odwdzięczyć.