JustPaste.it

Odpowiedź na artykuł pt "Religia?"

Bertrand Russell, pacyfista zwolennik wspólnoty bezpieczeństwa zbiorowego, tak dbały o istotę kultury tolerancji. Arystokrata, po którym można by się spodziewać...

Bertrand Russell, pacyfista zwolennik wspólnoty bezpieczeństwa zbiorowego, tak dbały o istotę kultury tolerancji. Arystokrata, po którym można by się spodziewać...

 

Bertrand Russell, pacyfista zwolennik wspólnoty bezpieczeństwa zbiorowego, tak dbały o istotę kultury tolerancji. Arystokrata, po którym można by się spodziewać lepszych manier, matematyk, filozof, a takie bzdury opowiada.

Skoro taka znakomitość zabiera głos na pewien temat, to na pewno jest to głos znaczący i ma rację. Tak można by sądzić. Nic bardziej błędnego. Jego irracjonalna niechęć do religii nie miała żadnych podstaw prócz tych, że nie miał pojęcia, co to jest religia. Jak na filozofa, to szokujące. Boimy się tego, co dla nas jest nieznane. Russell pewnie bał się, a co za tym idzie, nie lubił religii. Mógł choć trochę poczytać św. Jana od Krzyża, św. Teresę z Avilla, może by zmienił zdanie. On jednak wolał nic nie wiedzieć i zapiec się w niechęci.

Religia nigdy nie była przeciwnikiem racjonalnego wykształcenia dzieci. Sami duchowni odbierają przecież gruntowne wykształcenie. Takim przykładem może być prof. Sedlak mgr antropologii, pedagogiki, doktor biologii,filozof, profesor nadzwywczajny od 1974, zwyczajny od roku 1980.

Wszyscy znamy naszą poetkę, laureatkę Nagrody Nobla, Wisławę Szymborską. Można by pomyśleć...noblistka, to jest coś. Pewnie jakaś wielka poetka, pomyśli ten, kto nie zna jej wierszy. A ja na przykład jej nie cierpię. To znaczy do osoby nic nie mam. Nie cierpię jej wierszy. Czy muszę je lubić? Czy muszą mi się podobać? Czy tylko dlatego, że jest noblistką, mam padać przed jej twórczością na kolana? Toż to gombrowiczowska Ferdydurke kłania się jak żywa.

Tak więc ten arystokratyczny matematyk i filozof o angielskiej flegmie w obejściu wcale mi nie imponuje swoją nienawiścią do religii, której nie rozumie. Dziwię się nawet, że tak wykształcony człowiek nie wie co to jest religia, skoro wygłasza takie dyrdymały. Tym bardziej powtarzać po nim podobne rzeczy jest tylko papuzim skrzekiem.

Te „stare, dzikie doktryny grzechu”, jak się mądrze wyraził nasz filozof, to mechanizm przyczyn i skutków. Nie jest to wymysł religii, ani żadnego z kościołów. Jest to automatyczne prawo naturalne, które można w skrócie streścić jednym zdaniem: „kto wiatr sieje, zbiera burzę”. Coś w rodzaju III zasady dynamiki Newtona. Jeśli będziesz przykładnym obywatelem, nie musisz bać się policjanta. Jeśli będziesz przestrzegał prawa, nie zostaniesz ukarany.

Należałoby sobie wyjaśnić, co też takiego oznacza to enigmatyczne słowo... „religia”. Krótko mówiąc, jest to to samo słowo co hinduska „joga”. Oznacza ono „Zjednoczenie”! Po prostu zjednoczenie ze swoją wewnętrzną jaźnią, osiągnięcie doskonałej harmonii, osiągnięcie Tao, doświadczenie Satori, zjednoczenie z Chrystusem, z Bogiem. Co tutaj ma do rzeczy wykształcenie dzieci, czy decydowanie za nich, jaką orientację polityczną, czy kierunek duchowego rozwoju ma przedsięwziąć. Najprawdopodobniej, jeśli pozostawimy dziecku wolny wybór na czas, kiedy dorośnie, to nie wybierze żadnej opcji i pozostanie niewierzący lub padnie ofiarą jakiejś sekty prowadzonej przez niezrównoważonego psychopatę lub nawet w satanizm. Wszak czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Jeśli mamy poczekać, aż dorośnie i sam sobie wybierze, to może poczekajmy do jego dorosłości, niech sam sobie wybierze płeć, albo kolor skóry, a nawet imię. Dlaczego o tym mają decydować rodzice? A może by delikwenta ubierać raz w sukienkę, raz w męskie spodnie? Jednego dnia wyposażyć go do szkoły w różowy plecaczek i uczesać w kucyki, a dnia następnego ogolić na łyso i przyoblec w uniform ufarbowany w kamuflaż moro?

Wiem, że jest wielu ludzi o podobnym nastawieniu do instytucjonalnego kościoła, co autor artykułu. Wszyscy oni mówią mniej więcej tym samym językiem. Jest to język raczej nienawistny i pełen uprzedzeń. Operują utartymi sloganami, powtarzając poprzez pokolenia te same sformułowania.Dziwnym trafem najbardziej zaciekłymi wrogami Kościoła Katolickiego są właśnie nominalni Katolicy. Jakoś nie słyszy się, by wierni innych kościołów tak bardzo nienawidzili swoich duchownych. Oni tak samo ponoszą koszty utrzymania świątyń i robią to z dobrej woli. Duchowni ewangeliccy jeśli nie bezpośrednio, to poprzez system podatkowy także są na utrzymaniu społeczeństwa. 

Naprawdę nie jest ważne przed jakim Bogiem staniemy po śmierci. Każda religia, jaka by nie była, ma jedno główne przesłanie: przesłanie miłości. Wobec powyższego, każdego Bóg zapytałby o to samo: „Co zrobiłeś ze swoim życiem? Czego się nauczyłeś? Czy zdolny jesteś do poświęceń, do niesienia pomocy drugiemu człowiekowi?

Przez tysiące lat wszystkie ludy praktykowały jakąś wiarę, która mniej lub więcej skutecznie doprowadzała swoich wiernych do zjednoczenia z Bóstwem, czyli doprowadzała do religii, jogi, czy zjednoczenia. Historia nie zanotowała żadnej społeczności, która by nie praktykowała wiary mniej lub więcej zorganizowanej w Najwyższego Boga, idola, czy siły natury czczone jako bóstwa naturalne. Co więcej, im na wyższym szczeblu rozwoju stało społeczeństwo, tym bardziej zorganizowaną posiadało organizację kapłańską i bogatszą liturgię. Organizacja kapłańska tworzyła hierarchię kościelną, która często była jedyną ostoją moralnego ładu w danym społeczeństwie i jego kondycji gospodarczej, a nawet militarnej. Kapłani byli często jedynymi ludźmi nauki i postępu wiedzy. Czy to nie oznacza, że wiara jest ludziom do czegoś potrzebna?

Historia w praktyce pokazała nam, jak wygląda społeczeństwo w stu procentach laickie, gdzie wiara w Boga została zakazana odgórnie przez władzę. Czy o takie społeczeństwo chodzi ludziom pałającym nienawiścią do duchowieństwa? Czy przykład Związku Radzieckiego, Kuby, czy Korei Północnej jest zbyt mało wyrazisty? Społeczeństwa tych krajów miały i mają innego rodzaju kulty. Odrzuciły one Boga, a w zamian kłaniają się szaleńcom i debilom, bijąc pokłony przed każdym napotkanym na ulicy gigantycznym portretem niezbyt rozgarniętego bufona, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy.

Ubawiło mnie trochę stwierdzenie Russella, jakoby ludzkość miała stać na progu złotego wieku, tylko kościoły stoją temu na przeszkodzie. Ciekawe z czego to wnosił. Gołym okiem widać, że ludzkość stacza się w przepaść chciwości, konsumeryzmu, zaciekłego wyścigu szczurów i lawinowego namnażania potrzeb, w czym walnie człowiekowi pomaga właśnie laicyzacja społeczeństw. Przed tym to zjawiskiem bezskutecznie przestrzega ten tak zaciekle krytykowany kościół. Odbijanie piłeczki w rodzaju: „oni doją z kasy i żyją w luksusie” nie ma żadnego znaczenia. Wszak już Jezus mówił: „postępujcie tak jak oni wam mówią, lecz nie czyńcie tak jak oni czynią”.

Wiele razy spotykałem ludzi, którzy jako dorośli wybierali sobie sami któryś z kościołów, by praktykować inną religię. Często robili to z przekory, na złość rodzicom. Na ogół wpadali z deszczu pod rynnę. W tej wymarzonej innej religii musieli ponosić jeszcze większe koszty materialne na rzecz nowej organizacji i dodatkowo więcej czasu poświęcać na praktykowanie. Przykładem może tu być Towarzystwo Świadomości Kriszny, gdzie szeregowi wierni w ogóle nie mają prywatnego czasu, albo Świadkowie Jehowy głoszący od domu do domu zobowiązani do „owocowania” na wzór sprzedawców domokrążców.

Czy wierzący ludzie muszą mieć zorganizowany kościół? Odpowiedzieć można na to pytanie pytaniem. Czy wierzący ludzie mogą praktykować swoją wiarę bez organizacji kościelnej? Wyobraźmy sobie małe dziecko bez rodziny. Żadnej rodziny, a ni naturalnej, ani zastępczej, ani też domu dziecka. Możliwe to jest? Czy ono się czegoś nauczy, pójdzie do szkoły, przygotuje sobie zdrowy, zrównoważony posiłek? A może nikt nie powinien narzucać małemu dziecku, co powinien jeść i czy ma pójść do szkoły? Jak dorośnie to sam sobie zadecyduje, czy będzie chodził do szkoły czy nie, sam wybierze  wiarę, płeć, rasę (przerobi się na Japończyka), wybierze sobie także język którym się będzie posługiwał, zmieni kolor skóry itp.

Nic nie wybierze, nie będzie potrafił podjąć żadnej sensownej decyzji, gdyż będzie niczego nie nauczonym debilem potrzebującym ciągłej opieki psychologa i lekarza. Będzie poza nawiasem społeczeństwa, niedouczony, niedorobiony. To samo stanie się z człowiekiem, kiedy pozostawi mu się wolną rękę decydowania o sprawach wiary do jego dorosłości, oczywiście pod względem duchowym. Wtedy stanie się z nim to, że będzie plótł trzy po trzy jak Bernard Russell, zadufany w sobie pseudo-myśliciel.