JustPaste.it

Czas vatermörderów

Gorzej z nami, drodzy panowie. Znacznie gorzej! Nadchodzi bowiem… czas vatermörderów!

Gorzej z nami, drodzy panowie. Znacznie gorzej! Nadchodzi bowiem… czas vatermörderów!

 

Ogłosiłem na Agepo.pl koniec ery luzowania gorsetów. Pora ustalić, co się za tym kryje..? Szczególnie, że dzięki wypłacie z „Końskiego Targu“ właśnie sobie przywiozłem wcale zacny trójniaczek z „Pierdonki“, koza grzeje, jest miło, ciepło i radośnie – można się pośmiać.

 

Jak chodzi o panie, sprawa jest w miarę jasna. Nie, żebym był jakimś zdeklarowanym fetyszystą czy zwolennikiem pin-upu, ale nie da się ukryć – trudno byłoby znaleźć pana, któremu by się pani w gorsecik, pończoszki, pas do pończoch i wszystkie temu podobne wynalazki, które tak utrudniały intymne pożycie naszych pradziadów 100 lat temu odziana – nie podobała. Z książek Joanny Chmielewskiej i od Lepszej Połowy wiem, że to podobno strasznie dla pań niewygodne. Trudno. Pomijając względy erotyczne: o wiele łatwiej jest taki rynsztunek wyprodukować z naturalnych surowców pozyskanych w samowystarczalnym gospodarstwie ekologicznym (fiszbin na gorsety też się znajdzie! To nieprawda że wielorybom grozi zagłada… a poza tym, to bardzo trwały materiał!), niż samonośne pończochy z syntetyczną lycrą…

 

Gorzej z nami, drodzy panowie. Znacznie gorzej! Nadchodzi bowiem… czas vatermörderów! Narzędzia tortur dość wiernie opisanego w znanej powieści Dukaja „Lód“ (Lepsza Połowa ogłosiła bodaj wczoraj, że Dukaj jest wtórny wobec Pynchona: z pokorą przyznaję, że brak mi kompetencji do dyskusji z tym orzeczeniem, przyjmuję je zatem z dobrodziejstwem inwentarza za własne…). Usztywnionego krochmalem. Albo – jak podpowiada mi zza pleców Lepsza Połowa – oszczędnościowo: specyfikami do impregnacji papieru (bo rzadziej trzeba było prać: starczyło zetrzeć brud zwykłą gumką do ołówka…).

 

636b52846c8e58d7d53ddda75853e87b.jpg

 

 

Do tego sztywny jak pętla wisielca krawat z naturalnej, grubo tkanej bawełny. Długie skarpety z tamującymi obieg krwi w odnóżach podwiązkami pod kolanami. Cywile przynajmniej będą mogli poruszać się w miarę swobodnie. Wojskowym grożą „łosiowe“ spodnie tak obcisłe, że dało się je włożyć tylko po namoczeniu – zaś właściwa dla wieku XIX wstydliwość sprawiała, że krawcy osobliwości męskiej anatomii pomijali całkowitym milczeniem swych nożyc i igieł, niejeden ród skazując w ten sposób  na bezpotomne wymarcie.

 

Doprawdy nie wiem, czy nie lepiej byłoby w tej retrogresji pójść kawałek dalej i cofnąć się do obszernych, przewiewnych, o wiele lepiej i do anatomii i do klimatu dostosowanych – kontuszy..? Z prostą koszulą i luźnymi, wschodnimi w kroju hajdawerami pod żupanem (hip-hopowcom by się spodobało!)..? Tylko: czy będziemy mieli wpływ na to, co nosimy..? Nie wydaje mi się. Na początku XIX wieku, kiedy się zmiana stroju u nas po raz pierwszy dokonała, mężczyźni nic w tej sprawie nie mieli do gadania. Po prostu panie in corpore uznały, że żupan i kontusz jest demodé, za to frak – come il faut. I stąd już w „Panu Tadeuszu“ wygodnie ubierają się tylko stare pryki, którym już i tak żadna maskarada w sukcesie reprodukcyjnym pomóc nie mogła.

 

Wracając na chwilę, ale tylko na chwilę – obiecuję – do śmiertelnej powagi naszych katastroficznych przewidywań: zwykło się nazywać okres sowieckiej dominacji „zamrażarką“. To zamrożenie nie tylko waśni narodowych, którym przez tyle lat nie wolno było dać głośno ujścia dotyczy. Stosunków rodzinnych jak najbardziej też. Przede wszystkim dlatego, że w systemie sowieckim lub na sowieckim wzorowanym, samotnik bez rodziny i przyjaciół skazany był na rychłą zagładę. Owszem – system robił co mógł, żeby więzy rodzinne, klanowe, plemienne i narodowe osłabić. Ale jednocześnie sama istota jego działania wymagała wręcz dla przetrwania – kumoterstwa. A jakie kumoterstwo jest lepsze, pewniejsze i tańsze – niż rodzinne..?

 

Mistrz Lem w opowiadaniu „Profesor A. Dońda“ daje prześmiewczy obraz tego stanu rzeczy. W fikcyjnym, socjalistycznym państwie afrykańskim, w którym dzieje się ta opowieść, konieczność utrzymywania jak najrozleglejszych nieformalnych kontaktów w celu zapewnienia sobie w miarę znośnej egzystencji (w sytuacji gdy wszystkie formalne i oficjalne metody jej zabezpieczenia są czystą fikcją) wymusza rozszerzenie modelu rodziny – dopiero seks grupowy daje wystarczającą liczbę partnerów, żeby w coraz to bardziej złożonym społeczeństwie dało się przynajmniej podstawowe potrzeby jakoś „pod stołem“ zaspokoić. To oczywiście tylko satyra i nic więcej.

 

Jeśli więc do dziś dnia w starszym pokoleniu Rosjan, Polaków, Rumunów, Węgrów – a nawet: Czechów (którzy zawsze mieli najwięcej dystansu i autoironii) czy wschodnich Niemców, dominuje tzw. „tradycyjny“, „patriarchalny“ model rodziny – to stało się tak nie bez przyczyny. Po prostu był to model optymalny dla przetrwania ciężkich czasów. Zapewniający maksimum spoistości i jedności działania.

 

Że wiązało się to i wiąże z ignorowaniem niektórych przynajmniej, indywidualnych pragnień i anarchicznych skłonności członków rodziny..? Taka jest niestety cena przetrwania.

 

Przyznam się tu Państwu, że sam z własną rodziną nigdy nie czułem się komfortowo. W moich stronach rodzinnych okazywanie emocji, a jeszcze okazywanie emocji – spontanicznie – nie należy do dobrego tonu. Pamiętam jak jako smarkacz niewiele od poziomu gruntu wyrosły, rozbeczałem się na pogrzebie ciotki, która wcześniej z nami mieszkała. Dostałem za to od matki wciry. Ciotki już kompletnie nie pamiętam – wciry tak. Jakoś od tamtej pory nawet na zdjęciu nie było mi z bliskimi najlepiej. Może bym to jakoś strawił, jako że z natury jestem dość potulny i skłonny do zgody, a nieskory stawiać na swoim – ale jak już wyjechałem na studia do Warszawy, to tak prawdę powiedziawszy: powrót w strony rodzinne był po prostu niemożliwy.

 

Na szczęście sam dzieci nie mam i mieć nie będę – więc się to na następne pokolenie nie przeniesie. Zaś emocjonale niedogrzanie zawsze można jakoś ukoić w ciepłym futerku Sylwestry albo w delikatnych chrapkach Osman Guli – jak już Lepszej Połowie nie chce się akurat przytulać.

 

Nie da się jednak ukryć, że nie jest to model do naśladowania. Stanowczo lepiej, zdrowiej, bezpieczniej – jest wszelkie takie drobne niedogodności rodzinnego pożycia przełknąć, nie dając po sobie znać że boli czy ziębi: i trzymać się w kupie. Kupą mości panowie – jak wiadomo – kupa śmierdzi, kupy nikt nie ruszy!

 

I jedyne co mogę zrobić dla przyszłych pokoleń to apelować: Drogie Panie! Nie zatrzymujmy się na sztywnej epoce krochmalonych vatermörderów! Zaiste, luz żupana i kontusza bardziej licuje z wyzwaniami niepewnej, post-peak-oilowej przyszłości! Może Wam w zamian te fiszbiny przynajmniej – podarujemy..? Jak sądzicie  – Panowie..?

 

Źródło: http://boskawola.blogspot.com/2011/01/czas-vatermorderow.html