JustPaste.it

Bardzo krótki tekst!

Wyobrażaliście sobie kiedyś, że nagle umiera śmierć. Na zawał piekła! We wszystkich stolicach, na wszystkich placach ogłoszono by tego dnia nieśmiertelność. Byłoby wielkie święto nieśmiertelności, ludzie szaleliby ze szczęścia, tańczyli, a Real z Barceloną rozegraliby z tej okazji kolejne Gran Derbi. Niewyobrażalna euforia, bo przecież znika jeden z największych niepokojów metafizycznych człowieka.

Po kilku dniach, może tygodniach, przyszłoby jednak otrzeźwienie. Żyć i nigdy nie umrzeć? Każdego roku patrzeć na te same procesy? Spoglądać na gęstniejącą w postępie geometrycznym planetę (zwierzęta i rośliny też zyskałyby nieśmiertelność)? Kalendarze tracą rację bytu, grabarze z nudów chleją wódę i nie mogą, biedaki, zapić się na śmierć. Błyska im wciąż świadomość, że oni jedni zostali wyrzuceni na margines nieśmiertelnego istnienia.

A my z nostalgią godną największego poematu wspominamy czasy, kiedy czas tworzył porządek bytu. Coś się zaczynało i coś się kończyło. W wieku nastu lat tydzień był jak rok, a w wieku pięćdziesięciu rok jak tydzień. Czas był jednak nieodstępnym towarzyszem śmierci. W momencie, gdy ona zeszła na zawał piekła, i jego zabrakło. A wraz ze zniknięciem czasu na ziemi nie pojawiła się jakakolwiek zmiana. Trwamy i trwać będziemy (język ze swoimi czasami gramatycznymi przestaje być dobrym narzędziem opisu) w przestrzeni oazy zgrozy na pustyni nudy.