JustPaste.it

W społeczeństwie sowieckim nie miało byc rodzin!

Politycy w Niemczech zachodzą w głowę, jak zwiększyć liczbę rodzących się dzieci, ale na razie bezskutecznie.

e07d04f7f56dbdedba0a9a9b88499576.jpg

Polityka demoluje rodzinę

Politycy w Niemczech zachodzą w głowę, jak zwiększyć liczbę rodzących się dzieci, ale na razie bezskutecznie. 25 kwietnia 2012 r. rząd przyjął strategię demograficzną, a 4 października 2012 r. zorganizował „pierwszy szczyt demograficzny”, w którym wzięli udział przedstawiciele landów, gmin, zrzeszeń, partnerów społecznych itd. Od tego czasu dziewięć grup roboczych zastanawia się nad środkami zaradczymi, które 14 maja zostaną przedstawione opinii publicznej.

Ważne z punktu widzenia politycznego dyskursu jest to, że imigracja nie rekompensuje zbyt małej liczby urodzeń, ponieważ liczba dzieci rodzonych przez kobiety imigrantki szybko maleje i zbliża się do średniej krajowej. Rośnie również ich wiek, w którym decydują się na pierwsze dziecko.

Antykoncepcja

Od wielu lat temat „zmian demograficznych”, ze względu na ich poważne skutki, jest jednym z ważniejszych tematów w Niemczech. Po drugiej wojnie światowej Republika Federalna Niemiec przeżyła prawdziwy baby boom, którego szczyt przypadł na rok 1964 – 1,4 mln narodzin (dane pochodzą z raportu „Liczba urodzeń w Niemczech” Federalnego Urzędu Statystycznego). Od tego czasu liczba ta maleje, a w okresie od 1967 do 1975 r. w wyniku upowszechnienia pigułek antykoncepcyjnych stała się drastycznie niska (Pillenknick). W latach 90. sytuacja nieco się poprawiła, ale po 1998 r. rozpoczął się kolejny spadek. W 2009 r. osiągnięty został poziom krytyczny – na świat przyszło tylko 676 tys. 700 dzieci. W 2010 r. liczba ta nieznacznie wzrosła do 678 tysięcy.

Spadek liczby urodzeń trwał w Republice Federalnej Niemiec prawie 20 lat. W połowie lat 80. współczynnik dzietności, czyli liczby dzieci przypadających na jedną kobietę, był bardzo niski i wynosił 1,28. W kolejnych latach wahał się między 1,35 i 1,45, a w 2010 r. wynosił ok. 1,39.

Te liczby wypadają bardzo słabo również w porównaniu z innymi krajami europejskimi. W 2009 r. wskaźnik urodzeń w Irlandii wynosił 2,09 i był najwyższy na Starym Kontynencie. Kolejne miejsca zajęły Francja (1,99) i Szwecja (1,94). Daleko w tyle pozostają Polska i Hiszpania – 1,4, Austria – 1,39, Niemcy – 1,36, i Węgry – 1,32.

RFN a NRD

Oczywiście wskaźnik urodzeń nie był jednakowy po obydwu stronach muru. W byłym NRD nie było tak wyraźnego baby boomu, a co za tym idzie – nie zaobserwowano również tak silnego jak na Zachodzie spadku liczby urodzeń w wyniku upowszechnienia się pigułki antykoncepcyjnej. Liczby były tak alarmująco niskie, że rząd komunistyczny w latach 70. na terenie całego kraju zakładał żłobki.

Zdaniem komunistów było to konieczne po to, żeby kobiety pomimo macierzyństwa mogły korzystać z „prawa do pracy”. Przez to liczba urodzeń mogła nieco wzrosnąć, ale wciąż pozostała na niskim poziomie. Załamanie nastąpiło po zjednoczeniu Niemiec, kiedy ta liczba zmniejszyła się niemal o połowę. W miarę stabilizowania się sytuacji gospodarczej w kraju liczba urodzeń ponownie wzrosła, ale nie osiągnęła już pułapu z 1980 roku. Jednakże wskaźnik urodzeń w nowych landach jest obecnie wyższy niż na zachodzie Niemiec.

Jednym z ważniejszych powodów niżu demograficznego jest podwyższenie średniej wieku kobiet decydujących się na pierwsze dziecko. W 1965 r. wynosiła ona 24,9 lat w RFN i 23,3 w NRD. W 2010 r. wiek ten był na poziomie 29,2 lat. Skutkuje to tym, że niektóre kobiety nie mogą mieć już większej liczby dzieci, a – jako że ta liczba jest uśredniona – wiele kobiet nie może ich mieć w ogóle.

Rodzina i praca zawodowa

W poprzednich latach żywiono nadzieję, że ułatwienie kobietom podejmowania pracy przyczyni się do zwiększenia liczby narodzin. Popularne w polityce stało się hasło „pogodzenia życia rodzinnego z pracą zawodową”. Tempa temu kierunkowi nadała minister ds. rodziny z CDU Ursula von der Leyen w okresie legislacyjnym od 2005 do 2009 r. (wielka koalicja pomiędzy CDU i SPD z Angelą Merkel jako kanclerz). Idea była następująca: Jeśli Niemcy zagwarantują wystarczająco dużo miejsc w żłobkach i w przedszkolach dla dzieci od pierwszego roku życia, wówczas kobiety będą rodziły więcej dzieci. W szczególności miało się to sprawdzić w przypadku kobiet z wyższym wykształceniem i mieszkanek dużych miast. Te dwie grupy rodzą bowiem wyjątkowo mało dzieci pomimo dobrych lub bardzo dobrych zarobków. W 2008 r. co czwarta kobieta po studiach była bezdzietna (25 proc.), podczas gdy wśród kobiet o niższym poziomie wykształcenia dzieci nie miało 15 procent.

Dla chrześcijańskich demokratów wspieranie pomysłu „pogodzenia życia rodzinnego z pracą zawodową” oraz masowe rozbudowywanie sieci żłóbków było zmianą paradygmatów w polityce rodzinnej. Przez bardzo długi czas politycy tej partii wyznawali zasadę, że państwo nie powinno mieć wpływu na to, jak rodziny organizują swoje życie, a więc na to, kto pracuje, a kto nie, i jak wychowywane są dzieci. Państwo miało jedynie za zadanie przy pomocy polityki podatkowej i socjalnej troszczyć się o to, aby rodziny posiadały konieczną swobodę działania w zakresie finansów i były odpowiednio opodatkowane.

Żłobek zamiast domu

Socjaldemokraci natomiast od dawna reprezentują pogląd, że państwo powinno możliwie wcześnie ingerować w wychowanie dzieci oraz zwabić kobietę do świata pracy, ponieważ tylko wtedy będzie ona wyemancypowana i ekonomicznie niezależna od współmałżonka.

Renate Schmidt, minister rodziny z ramienia SPD w gabinecie Gerharda Schrödera (2002-2005), w swojej książce „SOS dla rodziny” opisuje, co konkretnie zamierzała zrobić: „Po zapoznaniu się z sytuacją rodzin w DDR byłam zdeterminowana zrobić wszystko, abyśmy w polityce rodzinnej, jak również w polityce wobec kobiet wykorzystali szansę połączenia pozytywnych rozwiązań z Republiki Federalnej Niemiec – takich jak stopniowa emancypacja, z pozytywnymi rozwiązaniami z DDR – takimi jak wystarczająca liczba miejsc w żłobkach i przedszkolach”.

Pani Schmidt była zdania, że „emancypacja w DDR oznacza niemalże wyłącznie umożliwienie kobietom aktywności zawodowej. (…) Kobiety uważały za rzecz oczywistą to, że wszystko, co dotyczy dzieci, gotowania, sprzątania, prania i robienia zakupów, należy do ich kompetencji”. Fakt, że celem tego rodzaju polityki było stworzenie nowego człowieka, był dla niej bez znaczenia. Chociaż taka polityka została w DDR zaimplementowana przez fanatyczną komunistkę Margot Honecker (żonę Ericha Honeckera), Schmidt pisała, że „prawie nieprzerwana praca zarobkowa kobiet wymaga niemal kompletnego zakresu opieki nad dziećmi we wszystkich grupach wiekowych…” Najpóźniej od lat 70. na terenie DDR istniała gęsta sieć żłobków.

Jednak czerwono-zielona koalicja nie mogła podjąć żadnych decydujących kroków. Dopiero Wielka Koalicja i zmiana polityki rodzinnej CDU umożliwiły prowadzenie polityki posiadającej wyraźne socjaldemokratyczne rysy.

Oczywiście nie obeszło się bez silnych protestów ze strony konserwatywnego obozu w CDU oraz bawarskiej partii siostrzanej CSU. Mimo to taka polityka zwyciężyła i jest prowadzona z nie mniejszą siłą również po zmianie na ministerialnym fotelu z Ursuli von der Leyen na Kristinę Schröder (także z CDU). Dla udobruchania konserwatystów planowane jest wprowadzenie tzw. dodatku rodzinnego. Ma on być przyznawany tym matkom, które zrezygnują z miejsca w placówce dziennej opieki nad dziećmi. To świadczenie jest jednak przez wielu ostro krytykowane i równie dobrze może zostać zniesione po zmianie ekipy rządzącej. Lewica określa je pogardliwie jako „premię za stanie przy kuchni”.

Rewolucja seksualna

Jak do tej pory polityka „godzenia życia rodzinnego z pracą zawodową” nie przyniosła oczekiwanych rezultatów: Liczba rodzących się dzieci jak była, tak nadal jest mała. Można się jedynie cieszyć z tego, że liczba ta w przypadku dzisiejszej generacji kobiet nie maleje i udało się zatrzymać wzrost bezdzietności.

Nie jest to zaskakujące, ponieważ mało który polityk chce dostrzec moralne podłoże demograficznego niżu i kryzysu rodziny. Przede wszystkim kompletnie pomijany jest fakt, że tzw. rewolucja seksualna, zapoczątkowana w latach 60. (a właściwie wcześniej, ale wtedy stała się socjologicznym fenomenem), w późniejszych latach weszła do społecznego mainstreamu i zniszczyła, a przynajmniej uniemożliwiła powstawanie trwałych rodzin.

Założenie rodziny jest decyzją na całe życie i wymaga ofiary. Osobiste interesy muszą zejść na plan dalszy, trzeba być gotowym żyć dla innych. Ale nie tylko to. Ażeby w ogóle możliwe było założenie rodziny, trzeba posiadać moralny i etyczny kręgosłup. W przeciwnym razie nie jest się na to duchowo gotowym.

I właśnie dokładnie ten fundament zniszczyła rewolucja seksualna ze swoim hedonistycznym stylem życia. Dziś dla dzieci i młodzieży pornografia, wolna miłość, aborcja, środki antykoncepcyjne (wraz z wprowadzeniem „pigułki” wzrosła również liczba dokonywanych aborcji), homoseksualizm, transseksualizm itd. są czymś normalnym.

Już dzieci w wieku przedszkolnym regularnie bombardowane są posiadającymi erotyczne podteksty informacjami zawartymi w reklamach lub serialach. Ultraliberalne wychowanie seksualne jest zmasowanym atakiem na niewinność dzieci i łamaniem prawa rodziców do wychowania swoich dzieci. W mediach przeważają obrazy, które przedstawiają rodzinę jako instytucję przestarzałą i kołtuńską. Radośnie uczestniczy w tym niemała liczba polityków. Szczególnie u Zielonych i w SPD dużo jest osób wielokrotnie rozwiedzionych.

Już komuniści w Związku Sowieckim zdawali sobie sprawę z tego, że tylko poprzez zniszczenie moralności seksualnej dzieci i młodzieży zniszczeniu ulegną małżeństwo i rodzina, co z kolei utoruje drogę do stworzenia społeczeństwa sowieckiego, w którym nie będzie rodzin. Austriacki psychoanalityk Wilhelm Reich (1897-1957), który w latach 20. ubiegłego stulecia pracował dla komunistów w Związku Sowieckim, orzekał konieczność rewolucji seksualnej dla ustanowienia społeczeństwa komunistycznego, tak jak to objaśniał w swojej książce „Rewolucja seksualna”: „Jest zatem całkowicie jasne: seksualna wolność młodzieży oznacza zagładę rodziny, natomiast seksualne obwarowania czynią młodzież zdolną do zawarcia małżeństwa. Do tego w końcu sprowadza się popularna formuła o ’kulturowym’ znaczeniu małżeństwa i ’obyczajowości’ młodzieży. Wyłącznie z tego powodu nie da się dyskutować o rodzinie bez poruszenia kwestii seksualności młodzieży i odwrotnie”.

Rządowe sprawozdania dotyczące rodziny pokazują dobitnie, jak od połowy lat 60., a więc od wybuchu „rewolucji seksualnej”, pogarszają się statystyki ważne z punktu widzenia zdrowego społeczeństwa.

Współczynnik dzietności (dziecko na kobietę): 1960 r.: 2,37; 1965: 2,50; 1970: 2,03; 1975: 1,48; 1980: 1,56; 1985: 1,37; 1990: 1,45; 1995: 1,25; 2000: 1,38 (dane z siódmego raportu o rodzinie – 2006 r.).

Rozwody: na 100 małżeństw rozwiodło się: 1965 r.: 12,2; 1970: 15,9; 1985: 30,2; 1989: 30,1 (te i kolejne dane liczbowe pochodzą z piątego raportu o rodzinie z 2000 r.).

Dzieci nieślubne w procentach: 1970 r.: 5,5 proc.; 1980: 7,6 proc.; 1990: 10,5 procent. W 2011 r. na 100 małżeństw rozwiodło się 11, a 148 tys. 200 małoletnich dzieci zostało poszkodowanych w wyniku rozstania się rodziców („Die Welt” z 11 lipca 2012 r.).

Rodzina nadal pożądana

Czy jeszcze jest nadzieja? Jeśli przyjrzeć się oczekiwaniom niemieckiego społeczeństwa, to tak. Ponieważ rodzina nadal jest pożądaną formą życia. Do jej założenia dąży dwie trzecie wszystkich młodych Niemców (raport ministerstwa rodziny). 80 procent Niemców uważa, że osobiste szczęście zależy od posiadania rodziny. W oświadczeniu z września 2012 r. ministerstwo rodziny konstatowało, że „problemy materialne oraz plany zawodowe są coraz mniejszą przeszkodą w podjęciu decyzji o posiadaniu dziecka”. To ważne, ponieważ szczególnie po zjednoczeniu Niemiec w okresie recesji po 2001 r. powody materialne wydawały się odgrywać istotną rolę.

Ale na razie polityka systematycznie demoluje instytucję rodziny. Nie tylko przez to, że wprowadza instytucje małżeńskopodobne, jak na przykład zalegalizowane związki homoseksualne. Pozycja rodziny osłabiana jest również przez to, że traktuje się ją coraz częściej jako instytucję, którą niemal dowolnie można rozwiązać. Ogół politycznych działań w ostatnich dziesięcioleciach miał na celu uczynienie z rodziny luźnej wspólnoty.

Mathias von Gersdorff, działacz niemieckich ruchów pro-life

 

Źródło: http://www.naszdziennik.pl/mysl/31816,polityka-demoluje-rodzine.html