JustPaste.it

Skończyć z odchudzaniem. Raz a porządnie.

Odchudzanie nigdy się nie kończy. Po każdej porażce obiecujemy sobie: to jeszcze nie koniec!

Odchudzanie nigdy się nie kończy. Po każdej porażce obiecujemy sobie: to jeszcze nie koniec!

 

Ba, już kiedy zaczynamy dietę wiemy, że coś tu może pójść nie tak i że z pewnością czeka nas jeszcze jedno starcie. Już samo sformułowanie „jestem na diecie” zdaje zakładać, że dieta jest czymś przejściowym, na czym chwilę się jest, potem nie, potem znowu na kolejnej…

Sprawa jest i nie jest błaha. Z jednej strony można rzec, że są na świecie istotniejsze zagadnienia niż wymiary ciała. Z drugiej strony to nasze ciało przecież decyduje o naszym  samopoczuciu – dlaczego mielibyśmy je ignorować? Po trzecie dlatego, że jest potrzebne przemyślenie kwestii diety, która zazwyczaj kojarzy się z okresowym katowaniem organizmu w celu uzyskania szczupłej sylwetki. Dieta to sposób, w jaki się odżywiamy. Odżywiamy się w wielu celach, między innymi po to, by wyglądać i czuć się dobrze. Jednak wciąż brak dobrej edukacji. Na forach mnożą się jak grzyby po deszczu pytania kilkunastolatek: „Co zrobić, żeby schudnąć do wakacji? Bo nie jem słodyczy, ale to nie wystarcza. Może jakieś tabletki?”. Jednak niewiedza nie kończy się w okresie nastolęctwa. Wyrastamy na dojrzałe kobiety, które mają wiedzę specjalistyczną ze swoich dziedzin, ale w małym stopniu rozumieją swoje ciało i chcą się o nie troszczyć. Kobieta ma czas na pracę, na dom, dziecko, męża; na dodatkowe zajęcia, na opiekowanie się innymi, krewnymi i przyjaciółmi. Je jak popadnie: raz coś podskubie z obiadu, który gotuje, a potem strzeli sobie kawę o wartości energetycznej równej kilku solidnym kotletom. Na śniadanie zje filiżankę musli, ale za to ma słabość do kruszonki.

ab3d40bc55e29f52887bf10e048f1307.jpg

Na swoje ciało patrzy okiem geometry: mierzy obwody, interesują ją cyfry. Dlatego od czasu do czasu strzela sobie dietę. Męczy się nieludzko przez miesiąc, a potem w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku pozwala sobie na wielkie frytki z dietetyczną colą.

Ups… efekt jo-jo. Nic, trzeba wrócić na dietę. Tym razem nową. Dwa tygodnie tylko liście sałaty, w piątki tuńczyk, szklanka brązowego ryżu na tydzień. Oj, boli. Ale waga już drgnęła: czy nie warto tego uczcić czekoladą? Aj, do tego włosy zrobiły się jakieś matowe. Nic, kupi się w aptece suplement. Albo dwa. Kupić się kupi, ale z systematycznością przyjmowania… o, to już inna bajka.

Dieta jest dla kobiet zjawiskiem kulturowym. W każdej kobiecej książce czy filmie pojawia się wątek heroicznej acz skazanej na porażkę walki z kilogramami. Śmiejemy się z tego, jak wszystkie razem upadamy w pościgu za upragnioną sylwetką – sylwetką wymarzoną na podstawie tego, co oglądamy w kolorowych magazynach, a nie z obserwacji własnego ciała. Kobiety kochają rozmawiać o dietach, wspólnie je przeżywać, trochę z tego kpić – a to wszystko dlatego, że dramatycznie brak świadomości, że nasze ciało to nie tylko cyfry, obwody i kilogramy, ale żywy organizm, o który musimy się troszczyć, by odwdzięczył się nam dobrym samopoczuciem, energią i urodą. Trzeba się w to ciało wsłuchać, poświęcić mu czas – jemu jako takiemu, temu, które mamy, a nie snom o wystającej miednicy hollywoodzkiej aktorki. Spędzić chwilę na przeanalizowaniu tego, co się je (warto dlatego prowadzić przez jakiś czas dzienniczek – może nas bardzo zaskoczyć) i ile z tego przejadamy z nudów bądź ze stresu, a kiedy katujemy się, zapominając o jedzeniu na osiem godzin. Większość z nas nie wie, czego nasz organizm nie lubi, a na co reaguje dobrze. Jakie sporty mu służą. Kiedy chce spać.

Dlatego postuluję: kochajmy Bridget Jones, ale postarajmy się – w przeciwieństwie do niej – znaleźć trochę spokoju, by uważnie przyjrzeć się samej sobie.

 

[więcej porad o świadomym odżywianiu w świetnym ebooku Diet coaching]