JustPaste.it

Szare szeregi bezrobotnych magistrów

Dwa dni temu miałam przyjemność (?) spotkania się ze 100-osobową grupą studentów z jednej z krakowskich uczelni.

Dwa dni temu miałam przyjemność (?) spotkania się ze 100-osobową grupą studentów z jednej z krakowskich uczelni.

 

Dwa dni temu miałam przyjemność (?) spotkania się ze 100-osobową grupą studentów z jednej z krakowskich uczelni. Raz na jakiś czas we współpracy z uczelnią nasza firma organizuje wykłady wraz z wyjazdami terenowymi dla studentów ostatniego roku. To co zobaczyłam, w połączeniu z tym co wcześniej słyszałam od innych pracowników w firmie na temat poziomu logicznego myślenia przyszłości naszego narodu – to jest dramat. Dewizą naprawdę sporej części studentów jest 3Z – zakuć, zdać, zapomnieć (ja bym dodała jeszcze czwarte Z – zaimprezować). Dlaczego więc później dziwią się, że po studiach pracy znaleźć nie mogą, że pracodawca wymaga min. 2-letniego doświadczenia zawodowego? Postaram się na te oburzone pytania świeżo upieczonych magistrów odpowiedzieć.

Oprócz tego, że poziom nauczania na polskich uczelniach (i to zarówno publicznych jak i prywatnych) jest dramatyczny i oprócz tego, że uważam iż studiowanie 5 lat to wielka strata czasu (za wyjątkiem kilku kierunków, m.in. medycyny), to jednocześnie winni są sobie sami zainteresowani. Dla wielu młodych ludzi (nie wszystkich, ale jednak wielu) studia dzienne są jedną wielką imprezą z dwoma przerwami rocznie na sesje egzaminacyjne. Na studiach dziennych młody człowiek (o ile nie pracuje dorywczo) nie przejmuje na siebie zbyt wiele odpowiedzialności – jego jedynym obowiązkiem jest chodzenie na zajęcia i uczenie się do zaliczeń i egzaminów. Z chodzeniem na zajęcia, przede wszystkim na wykłady bywa różnie, bo jak się zaśpi, spóźni, albo w ogóle nie przyjdzie, to nie ponosi się zbyt wiele konsekwencji, a już na pewno nie jest się od razu wyrzucanym z uczelni. Trzeba naprawdę się postarać by za absencję zostać wylanym. Z uczeniem się również bywa różnie, ponieważ zazwyczaj są to pewne okresy „wzmożonego wysiłku umysłowego”, a nie przygotowywanie się właściwie prawie codziennie na każde zajęcia jak to ma miejsce w szkole średniej (przynajmniej w mojej szkole średniej wymagania w tym względzie były wysokie). Reasumując – nie pracujący student naprawdę się nie przemęcza.

Co innego student, który musi lub chce pracować dorywczo wieczorami lub weekendowo. Taka osoba pomimo, że pracuje w barze, restauracji czy sklepie zaczyna uczyć się szeroko pojętej kultury pracy, a przede wszystkim odpowiedzialności. Poza tym jeśli jest ambitna i wiąże plany z daną firmą, może z kelnerki czy sprzedawcy zostać zastępcą menadżera, czy później menadżerem. W momencie ukończenia studiów taka osoba ma stałe zatrudnienie, podczas gdy jej rówieśnicy zaczynają „rozglądać się za pracą”.

A jak to bywa, gdy świeżo upieczony magister zdobywa wreszcie swoją pierwszą pracę? Zazwyczaj w pojęciu pracodawcy nic nie umie. Nic to może przesada, ale należy się liczyć z tym, że trzeba go uczyć większości rzeczy od podstaw (no może oprócz obsługi komputera). Taki magister (nazwę go umownie nr 1) w swoim CV ma np. wymalowaną bardzo dobrą znajomość języka angielskiego. Daję mu więc tekst do przetłumaczenia, który on tłumaczy w ekspresowym tempie, po czym otrzymuję stek totalnych bzdur rodem z gogle tłumacz i w dodatku bez większej refleksji wklejonych metodą copy-paste. Ostatecznie sama muszę tłumaczyć tekst, bo na świeżego magistra nie ma co liczyć.

Inny przykład: szef wylatuje na delegację i zostawia w firmie swój samochód służbowy. W delegacji są też inne osoby decyzyjne. Nie ma kto sprawować kontroli nad świeżo upieczonym magistrem nr 2, który to postanawia pojeździć sobie samochodem szefa. Tak jeździ, że powoduje kolizję i spore uszkodzenie pojazdu.

I kolejny kozak: zostaje przyjęty na stanowisko przedstawiciela handlowego. Sporą część swojej pracy spędza poza biurem. Okazuje się, że prawie codziennie skraca sobie swój czas pracy lub w ogóle do niej nie wychodzi (!!!) i w tym czasie gra w domu w grę komputerową (informacja uzyskana od koleżanki magistra nr 3).

W dzisiejszych czasach dyplom ukończenia tej czy innej polskiej uczelni naprawdę niewiele znaczy. Pracodawca wie, że student nauczył się tam trochę teorii, może ją pamięta, a może nie. Prawie zawsze zwraca się uwagę na to czy absolwent gdziekolwiek wcześniej pracował i czy ta praca wymagała jakiegokolwiek myślenia. Praca na zmywaku czy w fabryce też jest oczywiście ważna, ale do tego typu pracy nie potrzeba studiów. Niestety braki w wiedzy lub brak kultury pracy wielu młodych ludzi rozpoczynających karierę zawodową wystawia laurkę całej grupie absolwentów i tym sposobem sami sobie robią krecią robotę na rynku pracy.

Kiedyś uważałam, że studia zaoczne są dla nieudaczników – tych którzy nie załapali się na żadne studia dzienne i teraz muszą bulić ciężką kasę za edukację niezbyt wysokich lotów, bo wymagania wykładowców też są znacznie niższe niż na studiach dziennych. Teraz to wszystko odszczekuję! Uważam, że jeżeli ktoś ma pomysł na siebie i plan na życie, to jest w stanie połączyć pracę zawodową ze studiowaniem, gdzie studia są tylko teorią i papierkiem, a praca w trakcie studiów jest inwestycją w siebie i swoją przyszłość. Idąc dalej tym tropem, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w obecnych czasach kryzysu i wysokiego bezrobocia wśród młodych ludzi to studia dzienne są dla nieudaczników masowo zasilających szare szeregi bezrobotnych magistrów.