JustPaste.it

Sprawa porwania czyli nie najpoważniejsza historia leśnozwierzęca

Szok i lament w lesie! Wąż porwał wilka. Jego żądania budzą pomieszanie w szeregach leśnoludu. Co gorsza, komendant regionalny borsuk nafuczył się i odszedł...

Szok i lament w lesie! Wąż porwał wilka. Jego żądania budzą pomieszanie w szeregach leśnoludu. Co gorsza, komendant regionalny borsuk nafuczył się i odszedł...

 

1721a642abf5260973c4a94017110864.jpg

 

Sprawa porwania czyli nie najpoważniejsza historia leśnozwierzęca

 

W puszczy stała się rzecz straszna i nawet ta stara cuchnąca sowa płakała. A potem osłabiona spazmami spadła z dębu i zjadły ją wilki. Płakały też sarny, zające i kilka bobrów, które w norze borsuka pytały o pracę. Zresztą dostały ją zaraz i stały się pomywaczami nor.
- Ale co się właściwie stało? – dopytywał się lis, zaskoczony lamentami.
- Ten mały wąż, co tu przypełzł tydzień temu – pospieszył z informacją jeden z zajęcy – porwał wilka! Całkiem możliwe, że go zje, jeśli nie dostanie okupu – dodał przejęty i zaniósł się szlochem.
- A żąda go? – zaciekawił się lis.
- Tak! Tak! – Na polanie zapanował tumult. – Żąda wydania mu dwóch związanych w kabłąk wilków! Jeśli nie – zje wilka po zachodzie słońca!...
- To potworne – ocenił lis wstrząśnięty.
- To czyn niegodny węża – zauważył borsuk strapiony. – I ja bardzo proszę, by nie rzucano we mnie szyszkami!
W odpowiedzi kolejna szyszka trafiła go w nos.
- To jest skandal! – zdenerwował się borsuk. I natychmiast wywędrował.
Strata była poważna. Borsuk był znany z mądrych decyzji i z jego zdaniem liczyli się wszyscy w kniei. Poza tym bobry straciły pracę i bardzo rozeźlone rozpoczęły poszukiwania bezczelnego miotacza szyszek. Ich rozczarowany wzrok nie wróżył nic dobrego i większość zwierząt bała się, że podejrzenie padnie akurat na nie. Dochodzenie trwało dwie godziny, lecz nikt nawet nie drgnął.
- No i co w końcu z tymi szyszkami? – nie wytrzymał lis, niecierpliwie wymachując kitą. – Kto je miotał?
Bobry były wyraźnie zażenowane końcowymi ustaleniami.
- Nikt - wymruczał jeden. – Szyszki same spadały.
- A to ci dopiero – zdziwiły się sarny i nawet przestały płakać na chwilę.
- To dowodzi, jak infantylny był borsuk – zawyrokował puchacz. – Dobrze, że sobie poszedł. Zresztą nigdy go nie lubiłem. Wymądrzał się i w ogóle... – umilkł raptownie. Pojął, że powiedział za dużo. Teraz wszyscy wiedzieli, że miał kompleks borsuka.
Zwierzęta przyglądały mu się w milczeniu.
- No cóż – mruknął wymownie najstarszy zając.
- No dobrze, ale co z tym wilkiem? – przypomniały wilki.
- Porwany! Porwany! – rozpaczał niedźwiedź, szarpiąc pazurami zmierzwione kudły.
Lis nerwowo przechadzał się pośród dmuchawców.
- Co robić? Co robić? – mamrotał.
Wilki zwiesiły głowy zasmucone.
- To koniec – rzucił jeden z żalem. – Koniec nadziei. Chyba, że borsuk wróci.
- Nonsens! – żachnął się puchacz. Trafiony znienacka szyszką, zachwiał się i runął prosto w rozwartą gościnnie paszczę największego wilka.
- Czy puchacz został zjedzony? – lis spojrzał z dezaprobatą.
- Owszem – przyznały wilki. – Ale to się da uzasadnić.
- Jak?
Wilki naradzały się przez chwilę. Reputacja morderców i kanibali mogła uczynić ich wrogami wszystkich mieszkańców puszczy, a taki niedźwiedź znany był z tego, że łatwo napuszcza się go na „leśnych kryminalistów”.
- Ty mów – wilki wypchnęły tego, który skonsumował puchacza.
- No? – lis spojrzał groźnie, a niedźwiedź ziewnął niby od niechcenia.
- Ten puchacz – chrząknął wielki wilk – zawsze był dziwny.
- To brzmi przekonująco! – wyrwała się wydra, znana z infantylnych objawów.
- Poza tym... zachowywał się jak wtyczka.
- Wtyczka węża – uzupełnił inny wilk skwapliwie.
- Tak! To prawda! – przyklasnęły bobry. – I nie lubił borsuka.
- Rzeczywiście – zamyślił się lis. – A co na to zające?
- Zające udają się na naradę – oświadczył uroczyście ich przywódca, którego majestat podkreślał brak odgryzionego przez łasicę ucha.
- Nie ma czasu! – uciął lis niecierpliwie. – To nie rozprawa, tylko akcja ratunkowa. Ach, gdybyż borsuk wrócił... – Oczy zaszkliły mu się sentymentem.
- Czy karasie mogą nam pomóc? – podsunęła pomysł wydra, co zrobiło wrażenie, bo rzadko zabierała racjonalny głos.
- Karasie? – zdziwił się dzięcioł.
- Jeśli opuszczą rzekę, same zginą! – zawołały zające zgorszone. – To podstęp ze strony wydry! Chce dopaść karasie, myśli tylko o jedzeniu!
- Czy to prawda? – osłupiał lis. Zachwiał się nawet i prawie wywrócił, no ale wywrotność czterech łap wstrząśniętego lisa to jednak nie wywrotność dwóch nóg wstrząśniętego człowieka.
- Oczywiście – przyznała wydra tak szczerze, jak nierozważnie.
Znów zakotłowało się na polanie. To któryś z danieli nie wytrzymał i ruszył na wydrę, by ją zadeptać. Wydra zdołała jednak czmychnąć za krzewy.
- To skandal – obraziły się wilki, złe, że pospolite ruszenie trochę się odwleka. – Borsuk sobie poszedł, sowa zjedzona, puchacz pożarty, wydra myśli o jedzeniu i nikogo nie obchodzi los biednego wilka!
- A my nie mamy pracy – podkreśliły bobry.
Zwierzęta zaszemrały zawstydzone.
- A gdzie jest wąż? – spytał lis.
- W korzeniach spalonego buku – odpowiedziały sarny chórem. – Biedny wilk zostanie pożarty!
- Niekoniecznie – wtrąciły się do dyskusji jenoty. – O ile spełni się żądanie porywacza.
- A co na to żbik? – chciał wiedzieć jeszcze lis. W gruncie rzeczy miał już plan, lecz nie chciał narazić się na krytykę, gdy autorytet u mieszkańców puszczy miał już na wyciągnięcie pyska...
- Żbika nie ma – poderwał się stary zając. – Zawiadomiliśmy go o porwaniu, ale tylko fukał w odpowiedzi.
- Fukał? Gniewnie?
- Raczej szyderczo.
- Żbiki są gorsze od puchaczy – rzekł z wyrzutem wilk, który zjadł puchacza.
- Taak, dużo gorsze – zawtórował wilk, który zjadł większą część sowy.
- Poza tym puchacz był nieświeży i domagam się odszkodowania.
- Nieświeży? – dzięcioł znów okazał zdziwienie. – Przecież żył jeszcze, kiedy... no...
- Ale był nieświeży – upierał się wilk. – Trącił myszką.
- Co to niby znaczy? – zaprotestowały nieśmiało myszy polne.
- Cicho! - lis zamachał kitą stanowczo. – Postawa szydercza żbika zostanie rozpatrzona jutro. Zaniedbanie własnomięsne w rodzie puchaczy pojutrze. Wzywam na świadków tak puchacze, jak i ich konsumentów. A tymczasem... – Nastroszył wąsy w skupieniu. – No tak, należy wydać wężowi dwa wilki.
- Ale dlaczego? – zaniepokoiły się wilki.
- Bo wówczas wąż zwróci porwanego wilka – zaśmiał się lis pobłażliwie. – To jasne jak słońce o tej porze. A ponieważ to mały, głupi wąż, na pewno dotrzyma słowa.
Zapadła cisza. Argumenty i zdecydowanie lisa zrobiły ogromne wrażenie na wszystkich zgromadzonych zwierzętach.
- No tak, ale to był właściwie nasz pomysł – nadąsały się jenoty.
- Skądże – burknął największy wilk. – To pomysł węża.
- Nie, dlaczego. – Jenoty uparły się i nie dawały przekonać. – To nasz pomysł! Dlaczego nas nikt nie docenia?
- Pospieszcie się! – zawołały zające przestraszone. – Bo wkrótce wąż zgłodnieje i będzie za późno!
Daniele ustawiły się jak do szarży, a niedźwiedź przestał ziewać i rozejrzał się w poszukiwaniu „leśnego bandyty”. Dało się zauważyć, że zwierzęta skrzętnie schodziły z linii jego przymglonego wzroku.
- Czy to na pewno dobry pomysł? – wilki spojrzały na lisa niezdecydowane i dziwnie zgaszone.
- Jedyny możliwy. Ruszajcie do spalonego buku! Kawalerię danieli przydzielę wam na skrzydłach, niedźwiedź zaś zabezpieczy tyły. Czyli wszystkich nas, którzy tam pójdziemy.
- Chwileczkę – odezwał się borsuk ironicznym głosem, po czym wyszedł z zarośli.
Zaskoczone zwierzęta zafalowały jak sitowie. Bobry zaskowyczały w euforii, wilki aż przysiadły z wrażenia na przednich łapach, a oszołomiony z nagłej ulgi i radości żuk puścił się biegiem ślepo przed siebie. Niestety, wpadł w impecie na drzewo i utknął w szparze kory. Nim zdołał się uwolnić przy pomocy nowatorskiej inżynieryjnie metody obrywania własnych kończyn, przejęły go czerwone mrówki i wyniosły w częściach na zapasy zimowe.
- A więc wróciłeś – stwierdził lis. Był trochę zawiedziony, gdyż pod nieobecność borsuka stał się komendantem kniei i zasmakował tej władzy. Nie był jednak głupim lisem i rozumiał, że doświadczony borsuk podejmie najrozsądniejsze decyzje.
A pierwsze, co zrobił borsuk, to wyśmiał strategię lisa.
- Pomysł jest do bani – ocenił.
- A to dlaczego? – bronił się lis, trochę zaniepokojony, że ktoś pochopnie uzna go za „leśnego bandytę”. – Żeby ocalić życie wilka, należy oddać wężowi dwa inne w zamian.
Jenoty chrząknęły wymownie, a daniele zatupały na znak kawaleryjskiego poparcia.
Borsuk spojrzał z pobłażaniem.
- Tak, wąż odda jednego wilka – zgodził się – ale zje za to te dwa, które uzyska.
To był szok! Wilkom sierść zjeżyła się na grzbietach ze zgrozy, a kilka co wrażliwych zajęcy straciło przytomność. Klan rysiów nie uniósł ciężaru grozy i wycofał się z obrad.
- To straszne! – zawołały bobry.
- Tak to jest z lisami – mruknęły do reszty rozdrażnione jenoty. A ponieważ nie chciano wcześniej przyznać ich praw do planu, a teraz zaś plan okazał się katastrofą, poszły sobie w ślad za rysiami.
- Pospolite się sypie – zauważył dzięcioł zafrasowany.
Ogłuszony lis rył pyskiem w trawie.
- To prawda – mamrotał. – To prawda... O tym nie pomyślałem... To był głupi pomysł – przyznał ze skruchą.
Borsuk przyglądał mu się spokojnie.
- Ale czyj to był właściwie pomysł? – zapytał.
- Noo... węża.
- Tak! Węża! – potwierdziły zwierzęta.
- Zatem, mój drogi zastępco, oficerze lisie, nie masz sobie nic do zarzucenia – oświadczył wspaniałomyślnie borsuk. – To wąż wpadł na głupi pomysł i to wąż jest głupi!
Zwierzęta wydały pomruki i kwęki radości. Uszczęśliwiony lis wytarzał się w trawie, co zabrało nieco dłuższą, niż wypadałoby, chwilę, nikt jednak nie okazał złośliwości. Powrót borsuka przydał wszystkim sił i wiary. Jedynie niedźwiedź wskazał nosem na lisa i spytał mrukliwie najbliższego wilka, czy przedłużające się harce niedoszłego komendanta nie ocierają się o bandytyzm.
- Ocierają – odrzekł bez namysłu wilk, który zdawał sobie sprawę, że przybliżenie podobnych podejrzeń do lisa to oddalenie ich od niego samego.
Niedźwiedź zrobił krok w stronę lisa, lecz czujne czerwone mrówki powstrzymały go, z desperacją uwieszając się frędzli zaniedbanego futra.
- Spokój tam – wtrąciły daniele.
Niedźwiedź i czerwone mrówki przestali się szarpać – opinie kawalerii nigdy nie były lekceważone tak po prostu.
Lis ochłonął i z lubością popatrzył na borsuka.
- Co radzisz, komendancie?
- Ruszamy do legowiska porywacza. Sformować szyk! Pewno będzie bitwa!
Armia zwierząt wyruszyła z euforycznym jazgotem, kwikiem i klekotem. Lis zrozumiał, jak daleki był od uzyskania posłuchu i charyzmy borsuka.
Ach, cóż to był za pochód!! Piechota, kawaleria i eskadry powietrzne! Na przedzie salamandry w barwach wojennych, za nimi zamaskowane żółwie błotne, z przejęciem narzucające tempo. Nad nimi frunęła w szyku ponaglenia eskadra najszybszych myśliwców: sikorek i kowalików. Dalej maszerowały łasice, wiewiórki i jeże obiecujące zdolności pikinierów, „o ile szarża węża zachowa umiar”. Na końcu kolumny sunęły pochrząkujące wojowniczo dziki.
I dopiero, gdy dwa dni później to elitarne wojsko stanęło znużone wysoko w górach, żółwie pojęły, że pomyliły drogę.
- Poszliśmy w przeciwnym kierunku – wyznały zażenowane. – Zresztą już po terminie, jak się wydaje.
- No to po wilku! – przeraziły się sikorki, a wstrząśnięte kowaliki w rozpaczy biły skrzydłami tak, że kondory by się nie powstydziły.
- Co na to borsuk? – odważył się zapytać któryś z jeży.
Okazało się, że nic – borsuka nie było w tej armii.
- Nie ma też lisa – zauważyły dziki. – I wilków, i zajęcy... I my chyba nie mamy nic wspólnego z tą historią!
To odkrycie zabiło żółwie, które czuły się winne wymarszowi na próżno. I tu wyszedł z worka cynizm dzików, kiedy to bez skrępowania pozbierały stygnące żółwie skorupy.
- To na czarki – uzasadniły zwięźle. – Naczyń nigdy za wiele, a żurawie często trąbią.
Tak pokrętne usprawiedliwienie rabunku na zwłokach towarzyszy z szeregu rozbiło do reszty morale i wolę walki w tej falsyfikatowanej armii. Kowaliki rzuciły się w urwisko, a sikorki zadeklarowały, że przelatują na stronę wroga. Pośród jeży doszło do bratobójczych zamieszek, które prędko zwieńczyło wzajemne wykłucie, bo rzeczywiście wykazały one zdolności pikinierów.
- I co teraz?! – salamandry były do reszty załamane.
- My nie wracamy – oświadczyły dziki po nerwowej naradzie. – Nie będziemy się ośmieszać. Las nam nigdy tego nie daruje.
Ten wniosek świadczył o przenikliwości dzikiego rozumu. Tylko łasice odważyły się na powrót do kniei – gdzie zresztą zostały powywieszane za „kpiny z wilczego nieszczęścia” – zaś pozostałe zwierzęta, choć z rozdartym sercem, założyły w górach swe siedliska. Wkrótce i tak zostały otoczone przez zazdrosne o swoje tak skąpe jak strome terytorium świstaki i wybite do nogi.
A tymczasem nasza prawdziwie związana z historią armia zwierząt pod wodzą borsuka, w rytmie werbli dotarła do spalonego buku. Zwinięty w kłębek wąż leżał pod korzeniami i wcale nie speszył się tak wielką liczbą przybyłych – wciąż jednak nie widział niedźwiedzia, znanego marudera.
- A gdzie jest wilk? – zaniepokoiły się wilki.
- Domagam się negocjacji – powiedział wąż.
- Zjedzony! Zjedzony! – zakrzyknęły wilki z rozpaczą. – Za późno!
- Czy zjadłeś wilka, porywaczu? – zapytał borsuk surowo. – Jeżeli powiesz prawdę, włos ci z głowy nie spadnie, a jeśli go zjadłeś, nie unikniesz kary!
- Dziwna ta obietnica – zauważył stary zając, ale borsuk zgromił go wzrokiem.
- Domagam się negocjacji – powtórzył wąż, zatrzymując wzrok na niedźwiedziu, który przepychał się do przodu.
- A gdzie jest wilk?
- Gdzieś mi uciekł chwilowo – wyznał wąż niechętnie.
- To czego żądasz? – zdziwił się lis.
- Negocjacji. Bo nadal twierdzę, że należą mi się dwa wilki. – Wąż usilnie starał się zachować fason, lecz końcówka ciała podrygiwała mu niespokojnie, co nie uszło uwadze borsuka.
- Należy to rozpatrzyć – zgodził się stary zając i dla reszty jego krewniaków stało się jasne, że biedak do reszty stracił rozum i raczej ośmiesza ich frakcję. Później, głęboką nocą, został ogłuszony ciosem chrustu i sprzedany wilkom za dwutygodniową gwarancję nieagresji. Jako gwarant rozejmu, stary zając także się jednak nie popisał – ze względu na duży stopień zepsucia wilki natychmiast go zjadły i pół godziny później wypowiedziały pakt.
- Gdzie bandyta? – zasapał niedźwiedź. Był krótkowidzem, ale wężowi jakoś nie było z tym do śmiechu.
Pozostałym zwierzętom tym bardziej.
- Leśny bandyta na dwunastej piętnaście – podpowiedział nerwowo jeden z bobrów.
- Na czym? – wytrzeszczył oczy niedźwiedź.
- Prosto w dół, przy czym o pół sążnia w bok – uściślił lis pospiesznie.
Niedźwiedź zamarł oszołomiony.
- Jesteśmy w jeziorze? – wybełkotał.
- Negocjujmy – wąż nie ukrywał już zatrwożenia. – Zbijam żądania!
- Do czego? – chciał wiedzieć borsuk.
- Do jednego wilka. Może być martwy. Ale świeżo. I jeszcze chciałbym skórki bobrowe, z zajęcy – bredził porywacz w zagubieniu. – I wodę spuśćcie z jeziora, zagłębie rybne pochłonie mnie na rok czy dwa i nastanie pokój w puszczy...
- Atak frontalny – zarządził borsuk pompatycznie.
Na węża (który zdążył jeszcze zrezygnować z ryb i skórek oraz zaproponować, że ujawni sobie tylko znane złoże ropy naftowej pod pewnym jesionem) runęła istna nawałnica fauny. Floty zresztą także, bo miotano w niego rozkładające się grzyby i kasztany w łupinach. Zadano też mnóstwo ciosów kijami, po których wąż przestał już wygłupiać się z ofertami. Zresztą nie przypominał już zbytnio węża, a nazajutrz nierozgarnięte i wiecznie wstawione trzmiele upierały się, że widziały w lesie płaszczkę.
Po chwili z chaszczy wypadł wilk, który wcześniej zdołał umknąć porywaczowi. Lecz choć radość była ogromna, nie ograniczyło to zbytnio liczby ciosów, które nadal fanatycznie i rzęsiście spadały na węża.
- Ale to nie wyklucza negocjacji – obiecał lis.
Niedźwiedź, który w końcu namierzył cel, również poprosił o kij, toteż jeden z bobrów użyczył mu go, choć niechętnie (świadom ryzyka zapewne). Jednak zwalisty mocarz, zamiast uderzyć narzędziem, rzucił się z rykiem na leśnego bandytę i podarł go na kawałki jak rulon bibuły.
Wszystkie zwierzęta, bardzo zdegustowane, zgodnie stwierdziły, że zachował się dziecinnie. Borsuk domagał się nawet, by wygnać niedźwiedzia precz, w pole albo do karasi, jednak kiedy ten wpłacił szczodrą kontrybucję, komendant lasu przymknął oko.
- Co prawda mam bielmo – usprawiedliwił się na wszelki wypadek.
Bobry chrząkały w konfuzji, lecz gdy borsuk obiecał im pracę o wyższym standardzie z zakwaterowaniem i ochroną kawalerii, natychmiast otoczyły go lojalnym pierścieniem popleczników.
- Bielmo to bielmo – mruknęły ostrzegawczo, by rozwiać wszelkie wątpliwości.
Lecz borsuk był zbyt szanowany, by ktokolwiek odważył się podważyć jego postanowienia. Może jeden puchacz, gdyby żył...
- Historia dobrze się kończy! – ucieszyły się zające.
I to była prawda. Festyn, na którym widliszki bzyczały do tańca, a jelonki rogacze dostarczały trunki w mikronaczyniach, ciągnął się do rana i zakłóciły go ledwie cztery międzygatunkowe morderstwa. Większym cieniem nie położył się nawet fakt, że czerwone mrówki rozebrały rodzinę koziorogów dęboszy, która wskutek pijaństwa przysnęła pod kosaćcem.
I tylko jenoty wtargnęły na polanę w połowie zabawy, krzycząc, że to niegodziwe, że one są traktowane jak węże, i że domagają się zaproszenia.
Widliszki przestały bzyczeć i na polanie ucichło.
- Aaa... jeśli nie? – okazał życzliwe zainteresowanie borsuk, zaś wierne bobry zezowały groźnie.
-To wywędrujemy – ostrzegły jenoty. – Jesteśmy już nawet spakowane i mamy przewodnika.
- Kogo? – spytał lis surowo, a niedźwiedź zastygł czujnie.
- To tajemnica – zaparły się jenoty. – Nie chcemy wydrze zaszkodzić.
- A więc to wydra! – zdenerwowane daniele rzuciły się między drzewa, by dopaść wydrę, a jenoty zrobiły głupie miny.
- Co na to wilki? – zapytał borsuk. Prawdopodobnie po kilkunastu głębszych nie kwapił się do powzięcia poważnych decyzji.
- Niech sobie idą! – wilki wyszczerzyły kły niecierpliwie, bo właśnie dokonywały transakcji z zającami.
Jenoty bardzo się zdziwiły i zrozumiały, że nikt nie traktuje ich poważnie.
- No to idziemy – zasapały i zrobiły kilka kroków w ciemność. Nikt nie odprowadził ich nawet wzrokiem.
Jak gdyby nigdy nic, widliszki zabzyczały do tańca, podchmielony dzięcioł poprosił niedźwiedzia do walca, zające wręczyły wilkom pękaty worek z tajemniczym souvenirem, zaś znużony polityką borsuk zapadł w drzemkę.
A te łajdaki bobry pod nieobecność upojonych danieli podszczypywały łanie!
- A więc to tak! – krzyknęły jenoty bardzo dotknięte.
I tak bardzo się obraziły, że zostały. Na złość wszystkim.

 

Finito la comedia-foresta!