Fortunna kołem się toczy,a biednemu trudno zostać bogatym,jego losem rządzą silniejsi...
Ojciec z Lotwy przyjechał bogaty , do bratanka Piłsudskiego w Mosaru poszedł,znał go z wojny polsko-bolszewickiej prosić o zezwolenie. na handel, na sklep dał budynek obok kosciola,bierz w dzierżawę sad i jezioro zachęcał .
Żydzi zaskoczeni , z nimi rozwiązał dzierżawę? Ojciec pokazał wtedy nacięcia na rękojeści szabli,tyle bolszewików wysłałem do Abrahama i pieniędzy u Łotysza zarobiłem,-koniec z bidą i towarami na kredyt od was -powiedział i powiesil szablę pod ikone!-
Jezioro i sad były obok siebie na rzut kamieniem. pilnowaliśmy ich przed kłusownikami.Pamiętam tamte ,noce pachniały jabłkami i marzeniami, księżyc oświetlał twarz ojca , snuł świetlaną przyszłość rodziny ,we śnie jechałem z ojcem karetą !
Ranny świergot ptaków budził, kapaliśmy się i łowili ryby na śniadanie!
Pewnej nocy płonęło ognisko ,skry unosiły się i ginęły w ciemnościach.w szuwarach kwakały kaczki i wokół cicho. nieopodal drzemiący las tchnął paprociami, żywicą. Niedostępny i trwożny. był nawet w dzień ,wyłonił się z niego leśniczy i zmierzał do ogniska „ pokażę króla lasów, jeśli dostanę gorzały.powiedział.Ojciec wyciągnął ukrytą w sianie butelkę, leśniczy łyków tego i powiedział-ruszamy. Prowadził w głąb tego lasu.. Zgniecione wiekiem konary, sterczały jak stare baby pod kościołem, drzewa, wyrwane z korzeniami utrudniały marsz ,leśniczy z dwururką na plecach pocieszał, że wkrótce zobaczymy króla puszczy.
. Trzymałem się kurczowo ręki ojca , komary szczypały łydki i właziły za pazuchę. Hukała sowa i ktoś skakał po wierzchołkach drzew i pogwizdywał. Gdyby nie obecność ojca, to na pewno ze strachu nawaliłbym w portki. A leśniczy szeptem mówił „już niedługo zobaczymy, tylko cichutko stąpajcie". i nagle wskazał ręką, o tam stoją! Idźcie powolutku w ich kierunku.
Za wiekowym dębem patrzyły na nas ogromne , zastygłe w milczeniu oczy.
Tutaj ich stado , nie lubi ludzkiego głosu. podchodźcie po cichutku powiedział leśniczy . Stado spokojnie jakby płynęło w poświcie księżycowej , niektóre olbrzymy z pochylonymi łbami groźnie nas obserwowały. Jeśli pogonią, nie uciekajcie,a chowajcie się za drzewo-radził , mocne rogi dużego byka kilka metrów od nas nagle zamajaczyły,wtulony w ramiona ojca stałem za drzewem, a byk idąc, coraz bardziej pochylał głowę. Księżyc oświetlał jego oczy,władcze, mocarne, wskazywały, że to wódz, nie podoba się mu nasza obecność na jego terytorium, powiedział leśniczy szeptem.
Stado powoli odchodziło w głąb kniei, a tylko trzy żubry wciąż nas obserwowały. Idźcie, idźcie, szeptał leśniczy. I żubry posłuchały, szybko odeszły. Trzeszczały gałęzie i szyszki pod ich ciężkimi stopami, sowy ze strachu przestały hukać. Ile ich było w stadzie, nie udało się policzyć. Myślę, że około dwadzieścia, powiedział leśniczy pociągając z butelki resztkę gorzałki,przez gęstwinę krzewów wyszliśmy na skraj lasu, ognisko jeszcze się żarzyło, za nami ciemny las szumiał, a od jeziorem płynęły kłębiaste chmury,zasłaniały księżyc, zanosi się na deszcz.-zauważył ojciec.
– Tato, chcę być leśniczym.
,
Objął mnie i zapytał. kto wtedy łowić ryby w tym jeziorze będzie,? Był to sierpień 1939 roku ..Samoloty z gwiazdami na skrzydłach leciały i leciały. Bratanek marszałka zatrzymał samochód, podał rękę ojcu na pożegnanie i powiedział „bolszewicy prą . Nie darują nam za 1920 roku”i dodał gazu.Wkrótce ogołocili oni nasz sklep, na drzwiach napisali„burżuj”, wróciliśmy znów do rodzinnej wsi Hrewlani