JustPaste.it

Frankenstein – historia prawdziwa

Zapewne każdy zna, a przynajmniej słyszał o doktorze Frankensteinie i jego ożywionym tworze z poskładanych części ludzkich zwłok. Historia te ma jednak swoje źródło. Prawdziwe.

Zapewne każdy zna, a przynajmniej słyszał o doktorze Frankensteinie i jego ożywionym tworze z poskładanych części ludzkich zwłok. Historia te ma jednak swoje źródło. Prawdziwe.

 

Nie wszyscy wiedzą, że Frankenstein miał swoją prawdziwą historię. Odmienną od tej, jaką opisała pisarka Mary Shelley w 1818. roku, a później wielokrotnie przeniesioną na ekrany kin. Frankenstein istniał, a właściwie istniało naprawdę, bo nie było to nazwisko naukowca imieniem Wiktor, ale nazwa miasta. Niemieckiego miasta leżącego w dzisiejszej Polsce. To historyczna nazwa Ząbkowic Śląskich na Dolnym Śląsku, niedaleko Paczkowa, Otmuchowa, Nysy we wschodniej części Opolszczyzny. Ale Mary Shelley nie wzięła sobie nazwy „Frankenstein” ot tak, kładąc na chybił trafił palec na mapie Europy, o czym może świadczyć imię szalonego naukowca z jej opowieści „Wiktor”, które użyła zapewne nie przez przypadek. Miasto Frankenstein było znakomitą inspiracją dla pobudzenia wyobraźni pisarki, ze względu na dziejącą się dwa wieki przedtem w tym mieście historię.

732155985e9e85011df02ee0775b7810.jpg

W 1606. roku we Frankenstein i w okolicznych miastach wybuchła epidemia dżumy. Epidemie w tamtym czasie wybuchały często, ale był to czas szalejącej w Europie inkwizycji. Nic, co „nie mogło podobać się Bogu”, nie mogło ujść wtedy bezkarnie i winnego w końcu zawsze znajdowano. Nie inaczej było we Frankenstein.

We Frankenstein, jak w każdym mieście był cmentarz, a na każdym cmentarzu, jak wiadomo jest grabarz. Na cmentarzu Frankenstein tym fachem zajmowała się rodzina Foerstera,  z seniorem Wiktorem Foersterem na czele. Ich zajęcie sprawiało, że ludzie zawsze kojarzyli ich ze śmiercią, ale żyło im się niezgorzej, na tyle, że mieli parobków do pomocy w domu, a i w pracy mieli pomocników spoza rodziny. I właśnie jeden z tych parobków sprawił, że ludzie, włodarze miasta, medycy, a za nimi sądy, inkwizycyjne w takich wypadkach, zainteresowały się rodziną grabarzy z powodu śmiercionośnej epidemii. Ludzie bowiem padali jak muchy, miasto – ulice, ale i całe domostwa opustoszały, a Foersterowie nie nadążali z grzebaniem zmarłych. Ów parobek dzielił się spostrzeżeniami, które nie uszły w końcu uwadze miejskich rajców.

A były to spostrzeżenia mrożące krew w żyłach. Oto Wacław Foerster, co wieczór spotykał się w domu ze swoim dwoma pomocnikami i pewnym bardzo starym (ok. dziewięćdziesięcioletnim) starcem, a i bywało, że  i z członkami ich rodzin – zaraza zaś, nijak ich się nie imała. Nie sprawiali też wrażenie bojących się zarazy. Parobek, imieniem Johann opowiadał o rozdzielaniu przez starego Foerstera wśród zebranych, ludzkich szczątków, czaszek i kości świeżo pochowanych ludzi. Machina sprawiedliwości ruszyła pełną parą. Śledczy wysłani do domu Foerstera znaleźli tam biały proszek, który, jak ocenili, był wykonany z trupich szczątków.

Leczenie „trupami”, czyli miksturami z ciał ludzi było w tamtym czasie powszechne, chociaż była to taka „drugoobiegowa” powszechność. Istniał wszak i w tym sposobie leczenia jeden warunek: wszelkie mikstury, proszki i jakiekolwiek medykamenty z ciał ludzkich musiały pochodzić od zdrowych ludzi. Możemy się jedynie domyślać, że zapewnienia zajmujących się procederem rozprowadzania i leczenia tego rodzaju specyfikami o ich pochodzeniu od zdrowych, silnych i młodych „dawców” należy włożyć między bajki. Ale też nie ma co się dziwić takim zapewnieniom, w związku z wyzierającym nie wiadomo gdzie i kiedy, jak spod ziemi, zagrożeniem o oskarżenie współpracy z szatanem. I właśnie owo „leczenie „trupami”, a nie zdrowymi, silnymi i młodymi specyfikami z ludzi, stanowiło gwóźdź do trumny Wiktora Foerstera, jego rodziny i współpracowników.

Biały proszek musiał rzecz jasna być wykonany ze szczątków umarłych. Czy to jest fakt, nie wiadomo, bo nikt nie był w stanie zbadać substancji. Faktem jednak jest i to bezspornym, że Foerster i jego kompani, „dla zapobieżenia epidemii” posypywali potajemnie progi domostw Frankenstein, koładki w drzwiach i mogło to (choć nie musiało, bo nie wiadomo czym była owa substancja) rozprzestrzeniać, a nie ograniczać epidemię. Faktem też jest i to bezspornym, że Foerster i jego wspólnicy okradali groby zmarłych podczas epidemii, jak i opustoszałe w jej wyniku ich domy. Jest więc jasne, że „mieli za uszami” i do rzeszy przykładnych obywateli zdecydowanie nie należeli. 

I zaczęła się gehenna Foerstera i jego wspólników – sług szatana. Poddano ich (osiem osób) niewyobrażalnym torturom, w wyniku których przyznali się oni do wielu zbrodni. Wymyślnymi przyrządami ściskano im kciuki, potem palce i łokcie, winę więc szybko zdołano udowodnić. Jeden z nich miał odbywać stosunki ze zwłokami kobiet, miało też dochodzić do rozpruwania brzuchów ciężarnych kobiet i zjadania płodów. Ile w tym jest prawdy, Bóg raczy wiedzieć, ale sprawiedliwości musiało stać się zadość.

Wiktorowi Foersterowi i jednemu z jego pomocników, za „udowodnione” winy obcięto ręce powyżej dłoni i przybito je do drewnianych słupów. Innemu obcięto genitalia. Wszyscy spłonęli na stosie. W kilka dni po ich śmierci, w wyniku dalszego trwania epidemii aresztowano, torturowano i stracono jeszcze jedenaście osób związanych z „klanem Foerstera”, wśród nich czternastolatka, krewnego jednego ze zbrodniarzy z Frankenstein.

Epidemia trwała jeszcze kilka miesięcy po śmierci winnych zdziesiątkowania mieszkańców Frankenstein, a wieść o historii Frankenstein i Foersterów rozniosła się szerokim echem po Europie. I choć na krótko, na tyle skutecznie zapisała się w archiwach, żeby odnaleziona, pobudzić młodzieńczą, jakże makabryczną wyobraźnię młodej angielskiej pisarki Mary Shelley do stworzenia postaci szalonego, kompletnie „na złość” i na zatracenie obecne wówczas przyjęte normy, zwyczaje i reguły.

*****

Jest mi trochę wstyd, że nie znałem tej historii dotychczas, bo to przecież „z moich stron”, ale… człowiek uczy się całe życie.

Inspiracją do napisania tego artykułu był film popularno-naukowy „Krwawe opowieści z Europy”, gdzie fragment (spory) był poświęcony sprawie Foersterów z Frankenstein. Oczywiście nie obyło się bez pogłębienia wiedzy w Internecie, np. z artykułu w „Detektywie”i nie tylko.