JustPaste.it

Futbol i kasa

Związki pieniędzy i piłki kojarzą się nam najczęściej z wielkimi drużynami, z psuciem futbolu przez prywatnych inwestorów...

Związki pieniędzy i piłki kojarzą się nam najczęściej z wielkimi drużynami, z psuciem futbolu przez prywatnych inwestorów...

 

Związki pieniędzy i piłki kojarzą się nam najczęściej z wielkimi drużynami, z psuciem futbolu przez prywatnych inwestorów, którzy kupują kluby jak zabawki, a na koniec zawsze prowadzi to do narzekania na reprezentację Polski. Warto jednak sprawie przyjrzeć się z perspektywy mikro: małych klubów i nie tak spektakularnych pieniędzy (których tym bardziej przez to brakuje).

Świetnie robi to Adam Miklasz w swojej powieści „Ostatni mecz”, która mówi o losach krakowskiego „Hutnika”: trzecioligowej drużyny, która – z powodu finansowej niewydolności zaniedbana przez sponsorów i władze – skazana jest na upadek.

Czym się mierzy jakość zespołu sportowego? Czy to tylko kwestia wyników, miejsc w tabeli i generowanych zysków? A co z kibicami?

Mechaniczne i cyniczne podejście zepsuło piękno sportu. Jego podstawową funkcją nie jest tworzyć wspólnotę, dawać oglądającym radość, pozwalać wyładować emocje. Do tego potrzebni sa kibice: to dla nich się gra. Sport to komunikacja, wymiana energetyczna między zawodnikami a kibicami: jest tu miejsce na ekstazę, euforię, ale i na agresję czy złość.  Więź między kibicami a zespołem musi być silna, intensywna: jest tu miejsce na poświęcenie, ale  i na wściekłość. Prawdziwy kibic czuje się współodpowiedzialny za swój klub: to nie jest dla niego jedynie rozrywka, ale całe życie.

86390d57eec26c3ff1fe93b7a07626c9.jpg

„Całe życie”: ha, to się jednak nie spienięża. Nikt nie ma kasy za czyjeś „całe życie”. Nie można wycenić zaangażowania, pasji, woli walki. Dlatego coraz więcej stadionów jest przygotowanych pod rodziny z dziećmi: doskonałych konsumentów, którzy mają pieniądze, nie robią problemów, wejdą na stadion na mecz, nie nabrudzą, a potem grzecznie wyjdą i zapomną. Bez burd. To dla nich łatwa rozrywka, mogliby zamiast tego iść do kina, na basen, gdziekolwiek. Przecież płacą. Mogą iść gdziekolwiek chcą.

A prawdziwy kibic? On przecież bywa agresywny. On nie zawsze ma kasę. On nie boi się mówić głośno, co mu się nie podoba (np. polityka klubu). On pamięta, jaka była kiedyś jego drużyna. Obchodzą go ideały. Cóż, nie jest zbyt wygodny.

Nie chcę usprawiedliwiać przemocy na stadionach, bo to odrębna kwestia. Chodzi mi raczej o proces przemian, w wyniku których sport, a piłka nożna szczególnie, staje się jedynie maszynką do zarabiania kasy, a tracą na tym ci, którzy wkładają w nią najwięcej serca: gracze (którzy muszą albo poddać się presji marketingu, żelu do włosów i celebryctwa) oraz kibice. Kiedyś lokalne społeczności łączyły się wokół małych klubów sportowych. Miklasz opisuje to na przykładzie Hutnika, gdzie mężczyźni (i kobiety) jednoczą się wokół wspólnych wartości. Drużyna daje im poczucie tożsamości, odrębności – wiedzą, że są inni, odrębni, wyjątkowi, i chcą tego strzec. Na stadionie można wyładować złość, ale i znaleźć swój cel, zagospodarować energię. Te kluby powoli będą zanikać: po krótkotrwałym szale związanym z Euro już nikomu nie będzie się opłacało w to inwestować. Pasja, tożsamość, wspólnota: to się nie opłaca. W tym samym czasie doskonale wystylizowany młodziutki piłkarz innego zespołu będzie dawał się fotografować, jak podpala sobie cygaro zapalonym banknotem.