JustPaste.it

Konrad, jedź do Medziugorja

Świadectwo Konrada dla pielgrzymów z Polski

Świadectwo Konrada dla pielgrzymów z Polski

 

fd7d746305f43be7f9bd1bdbcf504825.jpg

Prawda jest czymś takim, co człowieka dotknie i zaboli, szczególnie jeśli dotyczy to nas samych. W moim przypadku ta prawda nie była zawsze piękna, i ja też chciałem o niej w jakimś sensie zapomnieć. Ból przeważnie następuje wtedy, gdy człowiek zobaczy, jaki naprawdę jest mały — mały swoją siłą fizyczną — kiedy doświadczy, że ta siła fizyczna sama z siebie nic nie może.

Od najmłodszych lat, pewnie gdy miałem dziewięć lat, zacząłem trenować judo na AWF—ie... i to był początek. Teraz zrozumiałem, że to był początek zła, któremu zacząłem ulegać i od którego zacząłem się uzależniać. Moje „ja" zaczęło się we mnie pomału rozwijać. Zacząłem wybierać to, czego chciało moje „ja". W tym też czasie chodziłem na naukę religii i do kościoła. Określałem siebie jako chrześcijanin, ale tak naprawdę moja wiara była martwa. Polegała na samym chodzeniu z domu do kościoła i z kościoła do domu. Przyjmowałem też Eucharystię, ale bez udziału mojego serca.

Wszystkie dobra duchowe oraz rzeczy, których mi brakowało, zastępowałem, rekompensowałem sobie sportem. Im bardziej czułem się słaby w sobie, tam gdzieś w środku, również i na zewnątrz — w szkole, pośród kolegów — tym więcej ćwiczyłem. Można powiedzieć, że przetrenowałem w swoim życiu ponad 23 lata różnego rodzaju sportów, sztuk walki. Moją bronią i siłą w tych walkach były ręce, nogi i całe moje ciało. I tak też w swoim życiu zacząłem robić wszystko dla ciała.

Im bardziej wybierałem to co ja chcę, tym bardziej odchodziłem od Boga. Oczywiście nadal „chodziłem do kościoła". Można powiedzieć, że byłem człowiekiem o dwóch twarzach: jedna dotyczyła dobrego katolika, uczęszczającego w niedziele do kościoła, dobrego chłopca, a druga wyglądała tak, że praktycznie życie, które prowadziłem (w moim wnętrzu), stało się jedną walką fizyczną. Te sporty, które uprawiałem, były właśnie po to, żeby uczynić mnie silnym fizycznie, twardzielem. Nawet nie zauważyłem, kiedy uzależniłem się od „bycia twardzielem". To był mój narkotyk.

Tu, we Wspólnocie, pośród byłych narkomanów, spostrzegłem, że wszyscy, łącznie ze mną, jesteśmy narkomanami. Stwierdziłem, że całe moje młode życie było walką — „adrenaliną". Poszukiwałem tego, żeby odczuć, iż jestem silniejszym i sprawniejszym w walce z przeciwnikiem. W rzeczywistości te moje dążenia przyczyniły się do pogłębienia struktur zła. Wyborem zła był, między innymi, wybór miejsca pracy.

Do dokonania takiego wyboru zachęciły mnie wysokie zarobki. Bawiłem się tą pracą. Czułem się w niej jak ryba w wodzie. Ta zabawa przynosiła mi pewnego rodzaju przyjemność. Nie zastanawiałem się wówczas nad ewentualnymi przykrymi konsekwencjami, jak również nad tym, że stale narażam swoje życie. Nie myślałem też o tym, co czuła w tym momencie moja mama. Jak już wspomniałem, uważałem to wszystko za jedną dobrą zabawę. Im bardziej było niebezpiecznie, tym ja czułem się lepiej. Moje wybory zaczęły coraz częściej opierać się na rzeczach materialnych. Sprawy materialne stawały się dla mnie jednymi z najważniejszych. Pamiętam, że kiedyś nawet modliłem się do Pana Boga, prosząc o dobrą pracę w przekonaniu, że będę mógł być dobrym katolikiem, składając hojne ofiary na Kościół. Przez pierwsze dwa—trzy miesiące składałem te ofiary, a później zupełnie o tym zapomniałem, choć życie dostarczało mi coraz więcej pieniędzy.

Jako że wszystko wybierałem, opierając się na doznaniach ciała, na koniec też wybrałem kobietę, z którą zawarłem związek niesakramentalny. Nie mogliśmy zawrzeć małżeństwa w Kościele, ponieważ z jej strony była ku temu przeszkoda. I tak wybrałem sobie kobietę wbrew przykazaniom szóstemu i dziewiątemu.

Wówczas wszystko szło mi jak po maśle. Wydawało mi się, że jestem człowiekiem sukcesu. Utrzymywałem się na tak zwanym topie. Przenikała mnie mania wielkości i wyższości, jak u wielu (choć nie jest to zasadą) ludzi idących podobną drogą. Na pozór wszystko wyglądało dobrze, normalnie, bo na zewnątrz byłem skromnym i cichym człowiekiem. Ale w środku, wewnątrz mnie, ta mania wielkości posuwała się do granic możliwości. Przyczyniły się do jej rozkwitu zarówno moje dobra materialne, jak i moja sprawność fizyczna. Ludzie mnie otaczający nie byli chyba najbardziej grzecznymi kolegami, zarówno ci z lat szkolnych, jak i ci ze środowiska mojej pracy. A ta często opierała się na używaniu przemocy fizycznej. Oczywiście wówczas byłem przekonany, że jest to coś pozytywnego i pracowałem w dobrej wierze, za co mi płacili. Pomimo sukcesów i osiągania tego, na czym mi zależało, cały czas tam gdzieś w środku miałem wielką pustkę. W wieku trzydziestu jeden lat zacząłem naprawdę czuć się jak martwy człowiek.

I tak sześć lat temu po raz pierwszy, jako pielgrzym, przyjechałem tutaj, do tego miejsca w Medziugorju, ze swoją mamą. To ona mnie tu zabrała. Ona była w moim życiu przykładem. Wiedziała też od samego początku, że całe moje życie wali się i często mi powtarzała: „Konrad, jedź do Medziugorja, tam Pan Jezus i Maryja leczą wszelkie choroby, leczą też rany serca. Przemieniają wszelkie zło, przemienią i ciebie". Myślałem wtedy: co moja mama wie o życiu, modli się tylko — i co z tego ma? Nic. Ciężko mi było wtedy jeszcze zaakceptować propozycję mojej mamy. Nie byłem dla niej dobrym synem, przysporzyłem jej wiele ran serca.

Przyjechałem jednak w końcu z mamą do tego miejsca, do Maryi. Wówczas siedziałem dokładnie tak jak wy teraz i słuchałem świadectw chłopców. Te świadectwa były bardzo szczere, prawdziwe i przekonywujące. Słuchałem, jak opowiadali o swoim życiu w Cenacolo i uprzytomniłem sobie, że oni żyją tu na co dzień w praktyce prostymi rzeczami: ciężką pracą, modlitwą i przyjaźnią. Pomyślałem, że to wszystko, czym ja się otaczam, nie jest tym, o czym oni tu świadczą. Zobaczyłem, że tego wszystkiego brakuje w moim życiu, ale i tak do końca nie bardzo jeszcze rozumiałem głęboką filozofię ich życia.

Kiedy powróciłem do Polski, wkrótce zaczął następować dziwny przełom w moim życiu, którego nie mogłem zrozumieć. Zaraz po powrocie z Medziugorja zacząłem żyć życiem, o które prosi Maryja: modlitwą, Różańcem itd. Im więcej się modliłem, wydawać by się mogło, że tym bardziej powinienem przybliżać się do Pana Boga.

Ale w moim życiu było inaczej: wszystko zaczynało się psuć, zarówno w mojej rodzinie, jak i w pracy. W niedługim też czasie w pracy miała nastąpić całkowita reorganizacja, o czym jeszcze nie wiedziałem. Zacząłem o tym wszystkim rozmyślać i nadal nic z tego nie rozumiałem. Byłem przekonany, że im więcej i wytrwalej będę się modlił, tym lepiej zacznie się wszystko układać, bo będę przecież bliżej Pana Jezusa... a tu — wszystko odwrotnie! Nic się nie zgadzało w mojej teologii!

Dla kobiety mojego życia przestałem być nagle atrakcyjny. Zakomunikowała mi to w bardzo zaskakującej dla mnie i przykrej formie: że nasz związek został zakończony. W jednej chwili zawalił mi się świat! Spostrzegłem, że zostałem okradziony; że to wszystko, na co pracowałem przez lata — a było tego sporo — zostało stracone. Stanąłem na ulicy, w brutalny sposób wyrzucony z domu, w jednych majtkach i z jedną torbą w ręku. Miałem tylko to co na sobie i parę złotych w kieszeni. W tym czasie było mi bardzo ciężko pogodzić tę straszną rzeczywistość z moją relacją do Pana Boga. Chcąc nie chcąc musiałem powrócić do świata, który mnie otaczał: ta sama praca, ci sami koledzy, te same egoistyczne złe nawyki.

Moja mama przeczytała mi kiedyś z Pisma Świętego taką naukę, że jeśli chcemy prawdziwie poświęcić swoje życie Panu Bogu, to musimy wyrzec się tych rzeczy, które są dla nas bożkami. Ogólnie mówiąc, ciężko mi było wyrzec się materialnych rzeczy, należących do tego świata, choć praktycznie nic już nie posiadałem. Kiedy patrzyłem w lustro, czułem się jak obcy facet, który zgubił dziesięć, piętnaście lat ze swego życia. Nie chciałem dłużej patrzeć na tę obcą mi twarz. Na twarz, która była ubrana w różne maski, a której właściciel nie posiadał już serca. Zło owładnęło mną tak dalece, że zabrakło mi serca wraz z tym wszystkim, co do tej pory miałem. W całym tym bagażu, jaki niosłem, dały znać o sobie wszystkie lata walk wschodu, jakie uprawiałem: pokłony w stronę przeciwnika, wykonywane przed i po walce. W języku sportowym pięknie się to ubiera w odpowiednie określenia, ale prawda jest taka, że łamie się pierwsze przykazanie Dekalogu. To wszystko miało uczynić ze mnie twardego mężczyznę. Taki mężczyzna nie posiada serca, nie posiada uczuć, nie płacze, nie uśmiecha się — ma kamienne serce. A coś takiego jak dusza, choć teoretycznie istnieje, jednak w praktyce u twardego mężczyzny nie istnieje!

Zaczęły nadchodzić coraz cięższe chwile. W tym trudnym dla mnie czasie oddaliłem się również od swojej mamy. Jednocześnie zastanawiałem się... (w tym momencie Konrad nie może mówić, urywa zdania, łzy pojawiają się w jego oczach) ...dlaczego osoba, która mnie urodziła, która najbardziej mnie kocha — dlaczego mnie nie rozumie? Co jest powodem, że tak bardzo jesteśmy od siebie oddaleni? Na końcu zrozumiałem, że wina jest we mnie, a nie w mojej mamie!

Jednak, choć pragnąłem coś zmienić w swoim życiu na lepsze, to już mi się nic nie udawało. Później, przy wszystkich przeciwnościach, opuściła mnie też cała moja energia i chęć do życia. W świecie medycznym nazwano by to pewnie depresją, a w rzeczywistości można by to określić jako egoizm i skupianie się na sobie. Choć autentycznie było mi bardzo ciężko, coraz gorzej.

Świadomie wstąpiłem do Cenacolo. Zapragnąłem, żeby Bóg odmienił moje życie. Przeszkadzały mi wszystkie moje uzależnienia i złe nawyki — takie jak nadmierne objadanie się, wyszukiwanie dobrych i modnych ciuchów itp.

Pan Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, ale my sami, poprzez swój egoizm, zmieniamy ten obraz. Tu odnalazłem swój obraz w podobieństwie do Ojca: w radości, w pełni życia, w odniesieniu do Ojca wszystkiego co robię.

My tutaj jesteśmy wojownikami i żołnierzami Maryi. Tak więc nadal wojujemy, choć już na inny sposób. Walka fizyczna, która zdominowała moje życie, została przez Maryję zastąpiona walką duchową i pracą nad swoimi słabościami. I tak walczę z tym co złe, a co nabyłem przez wszystkie lata. We Wspólnocie zostajemy oczyszczani każdego dnia poprzez modlitwę, pracę i wyrzeczenia. Kiedy zdrowiejemy, jesteśmy w stanie przyjąć to wszystko, co Pan Bóg zaplanował dla nas.

To wszystko dobro, które od Boga otrzymałem, wyprosiła dla mnie moja mama.

I co jeszcze chciałbym Państwu powiedzieć...?

Jest również tutaj moja mama. Chciałbym jej zrobić przyjemność. .. Chcę powiedzieć jej miłe słowo... Co prawda sprawia mi to pewną trudność, jest jakby utrudnieniem w dawaniu świadectwa... (Konrad zaczyna szlochać, nie może już wcale mówić. Stoi ze spuszczoną głową i po prostu płacze.) ...Chcę powiedzieć, że moja mama... była dla mnie... zawsze przykładem... i to, że odnalazłem drogę do Pana Boga... ...zawdzięczam jej..."

Niczego więcej powiedzieć już nie może, łzy mu na to nie pozwalają. Zaraz też kończy świadectwo słowami: „Dziękuję Państwu..."

Stojący obok Mario daje Konradowi z uśmiechem kuksańca, by rozładować sytuację. Syn zaraz też pokazuje przyjacielowi z Cenacolo uśmiech i już z humorem wyjmuje z tylnych kieszeni spodni chusteczki do nosa, unosi je lekko do góry, pokazuje pielgrzymom ich większy zapas ze słowami: „Przygotowałem je na tę właśnie sytuację". Wszyscy zaczynają się śmiać, ja również...

Z Poematu Boga—Człowieka, ks. III cz. I

„Ja, Wysłaniec Boży, gromadzę tych, których człowiek zaniepokoił lub których szatan powalił. Ocalam ich. Oto Moje dzieło. Dzieło prawdziwie Moje. Uzdrowienie ciała to [ujawnienie] mocy Bożej. Zbawienie duchów to dzieło Jezusa Chrystusa, Zbawiciela i Odkupiciela. Myślę i nie mylę się, że ci, którzy dzięki Mnie odzyskali swą wartość w oczach Bożych i we własnych oczach, będą Moimi uczniami wiernymi. Ci będą mogli z większą mocą pociągnąć tłumy ku Bogu mówiąc: «Wy jesteście grzesznikami? Ja też. Jesteście poniżeni? Ja również. Zrozpaczeni? Ja także. A jednak, popatrzcie, Mesjasz miał litość nad moją duchową nędzą i chciał, abym był Jego kapłanem. On bowiem jest Miłosierdziem i chce, by świat był tego pewien, a nikt nie jest bardziej zdolny do przekonywania od tego, kto tego doświadczył»".

 

Źródło: Konrad