JustPaste.it

Papierologia – jedno okienko….. na metr kwadratowy

Urzędy miały być przyjazne, miało być jedno okienko dla przedsiębiorców i w ogóle „wywiady miały być”...

Urzędy miały być przyjazne, miało być jedno okienko dla przedsiębiorców i w ogóle „wywiady miały być”...

 

... i niby tak jest, pracownicy w urzędach są zazwyczaj mili i pomocni (albo ja mam wyjątkowe szczęście, że na takich trafiam), więc gdzie jest dziura w całym? Do czego znów się przyczepiam?

Wyjaśniam – wielką, ogromną, gigantyczną dziurą jest tzw. "papierologia".  W każdym urzędzie, zanim osiągnie się to, po co się przyszło, należy wypełnić jeden lub więcej wniosków, załączników do wniosków oraz załączników do załączników do wniosków, a czasem jeszcze potwierdzenie zapłaty za wydanie dokumentu (bo nie płacimy podatków przecież, wiec urzędy muszą się z czegoś utrzymywać).

Przykłady:

  1. Jestem przedsiębiorcą – zachorowała mi córka, poszłam do lekarza i otrzymałam zwolnienie  na 7 dni. Opłacam dobrowolne ubezpieczenie chorobowe, więc przysługuje mi zasiłek opiekuńczy. Mina mi zrzedła, gdy okazało się, że do ZUS muszę dostarczyć nie tylko zwolnienie lekarskie, ale również dwa dość obszerne wnioski. Czyli muszę złożyć wniosek, aby ZUS wiedział, że chcę zasiłek i że takowy mi przysługuje – bo, nie jest to oczywiste, jeśli wcześniej zarejestrowałam się w ZUS, złożyłam informację o tym, że chcę się ubezpieczyć na wypadek choroby, a na zaświadczeniu od lekarza jest informacja, że potrzebne jest mi zwolnienie na określony czas. We wnioskach muszę podać swoje szczegółowe dane, m.in.: pesel, regon, nr dowodu, a także od kiedy podlegam ubezpieczeniu, bo widocznie ZUS tego nie wie, mimo że musiałam zgłosić się do ubezpieczenia i te informacje są w ZUS. Po prostu – wniosek musi być długi i pracochłonny, a nóż się komuś nie uda wypełnić i zrezygnuje z zasiłku, albo się pomyli i sprawa będzie się ciągnąć, a pieniążki w tym czasie poleżą na koncie ZUS (o ile są tam jeszcze jakieś pieniądze)?
  2. Potrzebne mi jest zaświadczenie z US, że nie zalegam z podatkami – muszę złożyć wniosek, podać milion danych (nie wystarczy pesel, czy NIP do identyfikacji osoby, trzeba powielać te same informacje za każdym razem, a i tak zdarza się, że Ci wydadzą zaświadczenie dotyczące innej osoby, bo miała tak samo na nazwisko, a jak już zaświadczenie jest wydane, to potem ty musisz odkręcać, że to nie ty zalegasz, tylko inna osoba, bo ty się nazywasz Dominika Nowak, a nie Dominik Nowak – mały szczegół). Potem idę opłacić w kasie haracz za wydanie zaświadczenia, a potem idę do pokoju nr X, tam składam wniosek… i czekam 2 tygodnie.
  3. Chcę zarejestrować stowarzyszenie w KRS – trzeba wypełnić tylko jeden wniosek…. ale do niego jest ponad 10 załączników – w jednym wniosku nie można wszystkiego zawrzeć, byłoby zbyt proste!
  4. Dotacja unijna na założenie działalności -  skorzystałam. W związku z tym muszę przechowywać przez 10 lat dokumentację, która waży chyba z 15 kg, a kopie tej dokumentacji są jeszcze w dwóch instytucjach, bo wszystko trzeba było produkować w trzech egzemplarzach. No i te wspaniałe wypracowania na fakturach – te trzymające w napięciu, namiętne opisy, które prawie się nie mieściły na odwrocie dokumentu, więc trzeba było jeszcze dodawać załączniki do faktur, które rozliczałam po otrzymaniu dotacji .
  5. Zawieszałam na jakiś czas działalność, bo zdecydowałam się być z dzieckiem w domu. Mam gospodarstwo rolne, więc wyrejestrowując się z ubezpieczenia w ZUS, automatycznie muszę  zgłosić się do KRUS – więc dwa dni muszę poświęcić na procedury – najpierw Urząd Gminy w mojej miejscowości (gdyby nie uprzejmość urzędniczki w UG, która zrobiła mi wniosek szybciej niż zakładały procedury i go szybciej zarejestrowała w Ewidencji, to potrwałoby to dłużej), potem wizyta w innej miejscowości KRUS, potem w ZUS, a potem jeszcze raz w KRUS…  Przy odwieszaniu – powtórka z rozrywki. Temu wszystkiemu oczywiście towarzyszą wnioski, zaświadczenia, oświadczenia i moje przeświadczenie, że coś jest nie tak, jak być powinno.
  6. Gdy jestem chora i chcę iść do lekarza specjalisty, jednak  najpierw muszę udać się do lekarza internisty (na szczęście nie dotyczy to wszystkich specjalizacji), nawet jeśli wiem, że w moim przypadku potrzebny mi jest konkretny fachowiec… no ale w sumie mogę iść prywatnie.
  7. Mam gospodarstwo ekologiczne – co roku zmieniają się wytyczne i formy dopłat, nie jestem w stanie przewidzieć, jakie kwoty płatności i na co będą w przyszłym roku, mimo że mam podpisany plan rolnośrodowiskowy na 5 lat, nie mam pewności, co będzie za rok, czy dwa lata. Ja nic nie mogę zmienić w moim planie, bo uznam, że jednak coś nie jest dla mnie korzystne (pewnych rzeczy nie sposób przewidzieć na 5 lat do przodu, jeśli chodzi o rolnictwo), ale ktoś może zmienić wszystko z roku na rok i ja się muszę przyporządkować lub do widzenia. Tak było w tym roku z dopłatami do sadów owocowych. Miałam w planie rozsadzać w tym roku aronię – był to plan na piśmie, zatwierdzony urzędowo. Okazało się jednak, że skończyły się pieniądze na dopłaty Eko do sadów i kto chce powiększyć swój sad ekologiczny, nie może liczyć na dopłaty, mimo, że popisał umowę z Agencją na 5 lat i było to w planie. Podziękować za to możemy plantatorom, którzy pozakładali fikcyjne ekologiczne sady jabłoniowe, po to by brać dopłaty (sady te mają tak małe nasadzenia, że śmiesznym byłoby mówić tu o produkcji owoców, choć to ustawodawca określił tak absurdalnie małe ilości minimalnych nasadzeń na hektar – widocznie było to „ustalane pod kogoś”). Przykre jest to, że wszystkie te zmiany wiążą się z wypełnianiem co roku od nowa tych samych stert dokumentów, wizytami w urzędach, opłatami za wypełnianie wniosków i zmarnowanym czasem, który można by zagospodarować na coś innego. Prowadzenie gospodarstwa ekologicznego wymaga sporządzania naprawdę sporej ilości bieżącej dokumentacji – obecnie mam już dwa pełne segregatory, a dopiero się rozkręcam…

 I tak (w dobie informatyzacji i komputeryzacji) tworzymy tony papierów, zamiast zająć się czymś pożyteczniejszym: rodziną, domem, jakąś konstruktywną pracą, czy chociażby własną pasją.  Z każdą błahostką udajemy się z wnioskami, podaniami i zaświadczeniami od okienka do okienka  – zupełnie jak Asterix i Obelix w kreskówce „12 prac Asterixa". Dzielni Galowie starali się o zaświadczenie A 38 – u nas jest znacznie bogatsze nazewnictwo, ale procedura jest podobna. Pytam zatem, gdzie ta przyjazność urzędów? - nie urzędników – tylko instytucji i systemu, który ma być dla ludzi i po to, żeby ludziom pomagać funkcjonować, a jak na razie częściej utrudnia.

Czasem zdarza się, że zaglądam do przepisów prawnych (np. związanych z ubezpieczeniem, podatkami, prowadzeniem firmy, prowadzeniem gospodarstwa ekologicznego). Muszę je czasem zgłębić, jako że nieznajomość prawa nie zwalnia z jego stosowania. I niestety okazuje się, że przepisów nie można tworzyć i przedstawiać w sposób prosty i klarowny. Zazwyczaj odnoszę wrażenie, że tworzą je rzesze specjalistów w zakresie wyższej logiki. I nie chodzi mi tu o potoczne logiczne myślenie, lecz o taki dział matematyki. Bo te przepisy brzmią tak mniej więcej:

Jeżeli A to B, ale jeśli B to nie A. Jeżeli A i B to nie C (patrz. W), ale jeżeli C i D, to wtedy B też, ale nigdy G… itp.

Jedno tylko mnie martwi, że w pewnej mierze jesteśmy sami odpowiedzialni za taki stan rzeczy. Ilu z nas oszukuje, „cwaniaczy”, naciąga budżet państwa? Może stąd taka "papierologia"? Bo Polak potrafi. Szkoda tylko, że cierpią na tym nieliczni uczciwi. Zacznijmy może więc od siebie. Ja sobie samej też od niedawana zaczęłam patrzeć na ręce, aby nie przyczyniać się swoim działaniem do zwiększania zapotrzebowania na „papierologię”.

Jest też jeszcze jedna kwestia – im więcej mamy głupich obowiązków, im bardziej jesteśmy przygnieceni działaniem systemu – tym mniej myślimy, tym więcej można nam wmówić i narzucić. Komuś zależy na tym, abyśmy nie zastanawiali się nad sobą… Proponuję jednak troszkę pomyśleć i zacząć zmieniać nasz kraj od podstaw – od siebie. Oczywiście wiem, że ta myśl, to utopia, ale ja próbuję.

Wszystkim nam życzę, aby przepisy stopniowo stawały się dla nas pożyteczne i służyły nam, a nie my im. Abyśmy nie musieli szukać luk w prawie, by godnie żyć – by pomagało ono rodzinom, pracodawcom, pracownikom, chorym, zdrowym, młodym i starym. 

Anetta Stępnik