JustPaste.it

Rząd zwalnia kapitał ludzki

Polaku! Nie jesteś podmiotem tylko przedmiotem, a może pomiotemi i śmieciem. Z Piotrem Dudą, przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, rozmawia Małgorzata Goss

Polaku! Nie jesteś podmiotem tylko przedmiotem, a może pomiotemi i śmieciem. Z Piotrem Dudą, przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, rozmawia Małgorzata Goss

 

4d66500a394ca25d6d1085f7cabaaa76.jpg

Ubiegłotygodniowy protest związkowy zyskał wyjątkowo duże poparcie. Skąd taki odzew społeczny?

– To poparcie, nie tylko wirtualne wynikające z badań, ale to namacalne, że oto w weekend przyjeżdża do stolicy 200 tysięcy osób, i to wielkie zainteresowanie naszymi akcjami w dniach poprzedzających sobotni przemarsz pokazuje, że Polacy mają potężne problemy, czują się lekceważeni, chcą szacunku dla swojej pracy. Znamienna jest data protestu – 14 września, dzień urodzin błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Ksiądz Jerzy zawsze powtarzał: niezależnie od tego, jaki wykonujesz zawód – jesteś człowiekiem! I ludzie tak chcą być traktowani. Chcą żyć godnie we własnym kraju. Dlatego przyjechali. Jest to dla nas wielka nobilitacja, ale i wielkie zobowiązanie. My, „Solidarność”, nie możemy tych ludzi zawieść. Oni na nas liczą.

Protest wzmocnił pozycję związku. Jak wpłynie to na działalność Komisji Trójstronnej?

– Postawiliśmy jasne warunki powrotu do Komisji Trójstronnej. Od czasu zawieszenia w czerwcu naszego uczestnictwa coś się zmieniło. Dziś, po trzech miesiącach, dochodzimy do wniosku, że formuła Komisji uległa wyczerpaniu. Tryb konsultacji, który sprowadza się do informowania nas o kolejnych posunięciach rządu, nic konstruktywnego nie wnosi. Musimy na nowo zdefiniować, co rozumiemy przez „dialog społeczny”. Utraciliśmy wzajemne zaufanie. Nie ma w Polsce zaufania ani związków do rządu, ani rządu do związków, ani związków do pracodawców. Słowa „zaufanie” nie da się wpisać do ustawy. Ono musi na nowo wrócić. A żeby wróciło, trzeba usiąść do rozmów dwustronnych z komitetem protestacyjno-strajkowym. Postulaty są jasno sformułowane i czekamy, aż rząd się do nich odniesie. Stale słyszę, że od rozmów jest Komisja Trójstronna, ale gdy pytam, w czym rząd jest skłonny ustąpić, na wszystkie postulaty słyszę jedną odpowiedź: NIE. Elastyczność pracy – nie!, emerytura w wieku 67 lat – nie!, płaca minimalna – nie! To ja pytam – po co rozmowy w Komisji Trójstronnej, skoro rząd prezentuje sztywne stanowisko?

Zarzuca Pan rządowi, że zawarł koalicję z pracodawcami. Jak Pan to uzasadni?

– Wszystkie rozwiązania przyjmowane przez koalicję rządzącą w ostatnich 6 latach mają charakter antypracowniczy: uelastycznienie czasu pracy, podniesienie wieku emerytalnego, zaniechanie rozwiązania problemu umów śmieciowych, zaniechanie rozmów nad obywatelskim projektem ustawy, skierowanym do Sejmu przez „Solidarność”, w sprawie zamiany ustawy o płacy minimalnej. My nie chcemy rozdawnictwa, chcemy uzależnić płacę minimalną od wzrostu PKB. W 2009 r., jeszcze za mojego poprzednika Janusza Śniadka, udało się podpisać w Komisji Trójstronnej pakiet antykryzysowy. Każda ze stron zgodziła się na pewne rozwiązania. Nasze punkty to stopniowe podnoszenie płacy minimalnej do 50 proc. średniego wynagrodzenia oraz walka z umowami na czas określony. I co mamy po trzech latach? Rząd wprowadził te rozwiązania, które były na rękę pracodawcom, w tym elastyczny czas pracy, a nasze postulaty zignorował, chociaż w umowach na czas określony jesteśmy liderami w Europie, wyprzedziliśmy nawet Hiszpanię. I jeszcze pan premier ma czelność opowiadać, że związkowcy dbają tylko o związkowców, a on musi dbać o wszystkich Polaków! To nieprawda, że pan premier dba o wszystkich – pracujących i bezrobotnych. Pan premier dba tylko o tych, którzy mają pełne portfele. To jego elektorat.

Koronny argument, jaki pojawia się przeciwko związkom, to ten, że dbają tylko o tych, którzy mają pracę, a robią to kosztem tych, którzy pracy nie mają. Co Pan na to?

– Związki zawodowe w Polsce nie reprezentują wyłącznie związkowców, lecz mają ustawowe zadanie reprezentowania wszystkich pracowników oraz bezrobotnych. Nie ma żadnych badań, żadnych argumentów, które wskazywałyby, że podniesienie płacy minimalnej czy elastyczny czas pracy na poziomie sprzed nowelizacji powiększy armię bezrobotnych. Hiszpania, Grecja i Włochy mają najbardziej elastyczny czas pracy w Europie, i co? Właśnie tam jest największe w Europie bezrobocie. W Polsce mamy wszystkie formy elastycznego zatrudnienia, od umów na czas określony, przez telepracę, staże, po umowy o dzieło, zlecenia. Może chcą wprowadzić takie rozwiązanie, że dziś panią przyjmuję do pracy, a jutro mogę zwolnić? Na takie zatrudnienie my, jako związek, nie wyrażamy zgody!

W Niemczech czy Francji pracodawcy muszą respektować całą baterię praw pracowniczych, a mimo to dają sobie radę i wygrywają w konkurencji. Polscy pracodawcy tego nie potrafią?

– Nasi pracodawcy – oczywiście nie wszyscy, mówię o najbardziej wpływowych gremiach -– ubzdurali sobie, że będą rywalizować niskimi kosztami pracy z pracownikiem chińskim, a może i koreańskim, i że tym prostym sposobem będą podbijać rynki. Powiem na to tak: jeśli PKB wypracowujemy wspólnie – pracownicy i pracodawcy, to podział owoców wzrostu powinien odbywać się w sposób proporcjonalny i sprawiedliwy. Dzisiaj pracownicy żyją na kredytach, większość nie ma żadnych oszczędności, bo te są u przedsiębiorców. Ostatnie badania Eurostatu pokazują, że w UE wpływ wynagrodzeń na PKB wynosi średnio ponad 49 proc., ale w naszym kraju sięga zaledwie 37,4 proc., reszta trafia do pracodawców. Znajdujemy się pod tym względem na trzecim miejscu od końca, za nami są tylko Rumunia i Bułgaria. To nie jest tak, że przedsiębiorcy nie mają zysków. Mają, ale nie chcą się dzielić z pracownikiem. Rok 2012 był kolejnym rekordowym rokiem, jeśli chodzi o zasobność prywatnych kont – ulokowano na nich ponad 30 mld złotych. Te pieniądze nie pracują w gospodarce, nie finansują innowacji i inwestycji, tylko leżą na lokatach polskich przedsiębiorców. Mówi się, że Polacy są mało wydajni, ale odpowiedzmy sobie dlaczego. Otóż w Polsce koszty pracy są tak niskie, że nie warto ściągać nowych technologii, bardziej opłaca się pracować w manufakturze. Lepiej zatrudnić dziesięciu polskich pracowników, niż kupić nowe urządzenie, które się długo zwraca. A i tak stale słychać narzekanie pracodawców na koszty pracy. To co? Czy polscy pracownicy mają pracować za darmo?

Wydatki publiczne w Polsce przysparzają nam miejsc pracy?

– Najlepszym przykładem jest sprowadzenie Pendolino. Ani to polski produkt, ani polska myśl techniczna, serwis trzeba będzie ściągać z Włoch. Jaki wpływ ma ten jeden skład, kupiony za 2,5 mld zł, na polskie miejsca pracy? Utopione pieniądze! Albo ustawa o zamówieniach publicznych. Przedsiębiorcy skarżą się, że jak przestrzegają prawa pracy, ustawy o funduszu socjalnym, o związkach zawodowych, to wychodzą na jelenia, bo przetargi na zamówienia publiczne wygrywa podstawiony „słup”, złodziejaszek, który daje pracownikom 3,50 zł za godzinę i zatrudnia na czarno. Gdzie my żyjemy?! Państwo dyskryminuje przedsiębiorców, którzy przestrzegają polskie prawo. Coś jest nie tak.

Unia Europejska też jest w koalicji z pracodawcami? Pakt fiskalny przeszedł łatwo, pakt gospodarczo-socjalny rodzi się w bólach.

– Pani ma rację. Sprawy społeczne generalnie są spychane na margines. Przed wyborami politycy, tak unijni, jak i polscy, mówią o ludziach, pracy, gospodarce, a po wyborach ministerstwa pracy i gospodarki dostaje słabszy koalicjant, a silniejszego interesuje MSW, Ministerstwo Finansów, wojsko, resort sprawiedliwości. Szefem Komisji Trójstronnej jest przedstawiciel słabszego koalicjanta, który na Radzie Ministrów nic nie może przeforsować. W UE to samo. Pozycja komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego jest o wiele silniejsza niż komisarza ds. społecznych László Andora.

Najsilniej jednak bije w prawa pracownicze import tanich towarów z krajów, gdzie nie ma żadnego socjalu?

– Przywileje socjalne w krajach zachodniej Europy – wskutek globalizacji – uległy pewnemu ograniczeniu. Ale nam jeszcze bardzo daleko do tego poziomu ochrony, z jakiego korzystają pracownicy niemieccy czy duńscy. Jestem wiceprzewodniczącym Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, która zrzesza 40 krajów i 61 mln członków. Rozmawiamy tam m.in. o dumpingu. Skandynawscy związkowcy narzekają, że miejsca pracy uciekają im do Polski. My z kolei zabiegamy, aby tamci pomogli nam przyspieszyć zrównanie kosztów pracy w naszych krajach przez międzykorporacyjne układy zbiorowe pracy.

My w Polsce idziemy w złym kierunku. Gdy w UE pojawiają się korzystne dla pracowników regulacje, rząd mówi, że mamy na ich wdrożenie 10 lat, natomiast przepisy bijące w pracowników wprowadza natychmiast. Rząd jest nastawiony tak dalece antypracowniczo, że ambasada polska w Danii wydała ostatnio ulotkę dla polskich przedsiębiorców, którzy prowadzą biznes w Danii, z instrukcją, jak omijać duńskie związki zawodowe, żeby płacić polskiemu pracownikowi mniej niż Duńczkom.

Media spekulują na temat Pańskich ambicji politycznych, że aspiruje Pan do przywództwa prawicy, a nawet myśli wystartować po prezydenturę. Czy bierze Pan pod uwagę przejście do polityki śladem poprzedników?

– Wcale mnie to nie interesuje. Te domysły są śmieszne. Nie interesuje mnie polityka z perspektywy ulicy Wiejskiej 2, mnie interesuje polityka wobec polskich pracowników. Nie jestem zagrożeniem dla prezesa Kaczyńskiego ani on dla mnie, bo ani ja nie jestem członkiem PiS, ani on nie jest członkiem NSZZ „Solidarność”. Koniec. Kropka. Chciałbym ten temat zamknąć. Od listopada zaczynamy procedury wyborów w „Solidarności”. Jeżeli koledzy będą mieli życzenie widzieć mnie na fotelu przewodniczącego związku, to jest to ta funkcja, którą chciałbym dalej pełnić. Jeżeli nie, to ja mam co robić. Nie jestem koniunkturalistą. Chcę dobrze wykonywać swoją robotę. Wie pani dlaczego? Bo moje wynagrodzenie pochodzi ze składek członków związku. Niejednokrotnie składają się na to ludzie, którzy mają wszystkiego 1600 zł brutto. Dla nich te 9 zł składki to jeden dzień przeżycia. Codziennie goląc się, o tym myślę. Moim obowiązkiem jest walczyć o tych ludzi.

Chce Pan skanalizować bunt ulicy? Zostać gwarantem kontroli nad dojrzewającym społecznym protestem?

– Może nie gwarantem kontroli, ale ukierunkowanej akcji, za którą ktoś bierze odpowiedzialność. Bo jak ludzie wyjdą sami na ulice, to już odpowiedzialnych nie ma. To już jest tragedia. „Solidarność” bierze na siebie tę wielką odpowiedzialność. Każdy rząd, niezależnie od tego, kto w nim zasiada, jeśli będzie traktował pracownika w sposób przedmiotowy, natrafi na krytykę z naszej strony i stanowczy odpór.