JustPaste.it

Zaraza (neo)pozytywizmu

Pozytywizm znaczy oparty, uzasadniony, potwierdzający, termin, którego ustalenie przypisuje się A. Comte filozofowi i twórcy socjologii. Comte wysunął tezę o istnieniu trzech faz rozwoju duchowego ludzkości (warto już tutaj zauważyć, że duchowość zakłada pewną metafizykę): teologiczną, metafizyczną i pozytywistyczną. W fazie pierwszej ludzie tłumaczą swoje doświadczenie odwołując się do duchów, bóstw i rozmaitych wierzeń. W fazie drugiej (wszelkie) doświadczenie tłumaczone ma być przez systemy metafizyczne, abstrakcyjne idee. W fazie trzeciej najwyższej, jaką miał sposobność w refleksji spostrzec Comte, ludzie starają się tłumaczyć fakty, zjawiska, własne doświadczenia przy pomocy doświadczenia eksperymentalnego i ogólnoludzkiego. Odwołują się ze swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi doświadczeń z powrotem do doświadczenia, aby lepiej odkryć spostrzeżone związki, zależności, wywnioskować prawa. Ostatnia, czy do tej pory najwyższa faza rozwoju uzupełniona ma zostać przez „filozofię pozytywną” pozbawioną elementów faz wcześniejszych, czyli spekulacji religijnej i metafizycznej tego, co oderwane od doświadczenia.

Do tego momentu wszystko wydaje się „na miejscu”, poza szeregiem pytań typu „skąd się to wszystko wzięło?”, które niezmiennie czekają na uzupełnienie o odpowiedź. A jak droga wskazuje, aby na nie odpowiedzieć, trzeba sięgnąć wyższej perspektywy niż doświadczenie, stanąć nad nim. Ale pojawił się pomysł, nowa energia chcąca w nowatorski sposób dojść do poznania Prawdy (oj, znów idea metafizyczna).

W procesie historii okazało się, że doszliśmy już do trzeciej fali pozytywizmu nazywanej neopozytywizmem. Zerową lokuje się w twórczości D. Huma, J. St. Mill’a, J. d’Alembert’a, H. Spencer’a czy P.S. Laplace’a, to prepozytywizm. Można powiedzieć, że do właściwego uprzytomnienia pozytywizmu doszło za sprawą A. Comte’a, E. Littre’a, czy P. Laffitte’a. Później pojawił się drugi pozytywizm nazywany epistemologicznym łączony z osobami R. Avenarius’a i E. Mach’a. Wreszcie trzecia fala pozytywizmu nazywana neopozytywizmem, pozytywizmem logicznym lub empiryzmem logicznym zainicjowana przez osławione Koło Wiedeńskie. Wokół tego kierunku pojawiają się takie nazwiska jak: G. Frege, L. Wittgenstein, B. Russell, czy bezpośredni twórcy Koła: M. Schlick, R. Carnap, O. Neurath.

Koło Wiedeńskie podjęło tezę pierwszej fali pozytywizmu chcąc nawiązać do aprioryzmu, czyli empiryzmu metodologicznego, który uważa, że zadaniem nauki ma być stwierdzanie danych doświadczenia i ich uogólnianie. Na tym stanowisku aposterioryzmu pojawił się owy empiryzm logiczny, neopozytywizm twierdząc, że każda teza nauki jest tautologią albo wypowiedzią weryfikowalną empirycznie, inne mają być zmyśleniami, od których pozytywizm odciął się już na etapie Comte’a.

Neopozytywizm głosił „jedność nauki” uważając, że może do niej doprowadzić przez sprowadzenie aparatury pojęciowej (języka) wszystkich nauk szczegółowych do języka fizyki. To stanowisko „starego” fizykalizmu postulującego przekładalność wszelkich twierdzeń naukowych na język dotyczący ciał fizycznych, czyli na przykład zdań psychologicznych na zdania dotyczące stanów organizmu. Uwaga neopozytywistów koncentrowała się także na epistemologii, teorii nauki i poznania, czy logicznej analizie języka.

W bardzo zróżnicowanym, niejednorodnym, często zmieniającym zdanie nawet w odniesieniu do swoich założeń neopozytywizmie można wyróżnić trzy zasadnicze elementy: empiryzm, pozytywizm i fizykalizm. Empiryzm oznaczał, że jedynym wiarygodnym źródłem wiedzy jest doświadczenie. Pozytywizm za przedmioty poznania brał jedynie fakty doświadczenia pozbywając się twierdzeń transcendentalnych czy innych oderwanych od doświadczenia, dlatego metafizyka według neopozytywizmu jest niemożliwa. Fizykalizm, co zostało powiedziane, odwołuje się do języka fizyki i tego układu pojęć, do którego należy sprowadzić języki każdej z nauk przyrodniczych.

Neopozytywizm uznając doświadczenie za źródło prawdziwej wiedzy obok uznał istnienie wiedzy formalnej wyrażanej przez logikę i matematykę, które są aksjomatyczne. Przy czym wiedza formalna nie była jednocześnie aprioryczna i syntetyczna, czyli pozbawiona oparcia na doświadczeniu, ale zwiększająca dzięki syntezie wiedzę o doświadczeniu. Tego nie uznawano, logika i matematyka były wyłącznie analityczne, zawierały jedynie wskazówki (nie prawa) mówiące jak przekształcać znane prawdy. Stąd twierdzenie Wittgenstein’a mówiące, że logika i matematyka to jedynie zbiór tautologii, a nauka albo tylko stwierdza fakty albo tylko formułuje tautologie. Choć te formalne dyscypliny nie są nauką i nie stanowią źródła poznania o świecie, to mają ważne znaczenie dla nauki udostępniając jej narzędzia poznawcze. Upatrując w formalizmie logicznym możliwość rozwijania nauki w lepszy sposób neopozytywiści dążyli do uczynienia formalizmu jak najdoskonalszym. Dzięki aksjomatyzacji i formalizacji starano się stworzyć jednolity system łączący logikę z matematyką, nowy formalny język nauki.

Faktycznie obok pożądanego wzrostu ścisłości wywołano nową modę naukową na tworzenie nowych języków, wzrost formalizmu (niekoniecznie ścisłości, bo w formalizmie także są nieścisłości) i pozorowania erudycji przy pomocy nowych pojęć mających swoje prostsze i popularniejsze odpowiedniki, przez co zaczął wzrastać poziom oderwania nauki od potocznego ludzkiego życia. Nauka pod wpływem neopozytywizmu, jego zacięcia formalistyczno-logicznego stała się trudna do zrozumienia. Nie dlatego, że prawa, o których mówi są trudne, bo w istocie nie są, o czym przekonać się może każdy, kto trafi na wykład lub publikację starająca się wyjaśnić jakieś zagadnienia w przyzwoity sposób. Gdy autor myśli o tym, aby „zwykły zjadacz chleba” zrozumiał naukę, nie o pozorowaniu swojej naukowej wielkości przy pomocy sztucznej erudycji wyrażanej za pomocą mało popularnych pojęć, które po prostu mają bardziej popularne odpowiedniki.

Nauka zaczęła stawać się trudna przez próbę tłumaczenia jej przy pomocy nowego języka, w którym używa się nadmiaru formalizmu tłumiącego proste prawa i zjawiska. Stosuje się pojęcia, o których słuchacz nie słyszał lub nie przyswoił sobie jeszcze ich znaczenia. Faktycznie zamiar „jedności nauki” przyniósł w dużej mierze rezultat odwrotny, bowiem w dzisiejszej nauce mamy języki wszystkich dziedzin tylko częściowo mające część wspólną, ta część wspólna pochodzi z języka potocznego. To, co nie jest wspólne, to wytwór językowy ludzi chcących często wykazać się czymś w swojej dziedzinie, ale czymś formalnym, nie treściowym, bo związanym z odkryciem. Ta część formalna to w dużej mierze nowe pojęcia i przyswojona umiejętność żonglowania nimi, ale rezultatem jest język niedostępny dla zwykłych i tych mniej zwykłych „zjadaczy chleba”. Dostępny staje się tylko dla specjalistów, który względnie rozumiejąc, o co chodzi w sformalizowanej wypowiedzi opartej na nowym słownictwie mają sposobność mienić się erudytami, choć faktycznie treść wypowiedzi można oddać prostymi słowami do „zjedzenia” tak prosto jak kromka chleba.

Faktycznie brakuje w nauce wspólnego języka można tu ustąpić względem różnych przedmiotów różnych dziedzin, które skłaniają do nazywania czegoś synapsą, a czegoś atomem, bo to różne przedmioty. Ale pomimo tych różnych przedmiotów pozostały język powinien być taki sam. Operowanie takimi pojęciami przy pomocy zwykłego języka jest proste i możliwe, o czym przekonałem się nie raz, gdy w rozmowie z kimś wyrażając niezrozumienie tego, co tłumaczone mój rozmówca dał namówić się na większą staranność, na większy wgląd w moje rozumienie i znalezienie ze mną korespondencji, co gdy chciał przynosiło oczekiwany rezultat, prosty język i formę nauki, „naukę dla mas”.

Część tego, co wniósł neopozytywizm jest pozytywne, gdy zawołał o ściślejsze odniesienie do doświadczenia i większa precyzję, zresztą nie on pierwszy, takie zdarzenia miały miejsce więcej razy. Ale przyniósł też część „negatywną”, ową przesadę, nadużycie programu neopozytywistów poczynione już przez nich samych, bo neopozytywizm w swoich analizach językowych i pojęciowych trochę się pogubił i chyba przez to rozpadł. Miał nas pozbawić metafizyki i Absolutu, a z języka uczynił Absolut, a z analiz logiczno-językowych metafizykę. Pozostało po nim silenie się na erudycję, bo gdy ktoś posiada wiedzę podobną do innego, a nie ma pomysłów na nowe tezy i teorie, aby wydobyć się z tłumy posiłkuje się trudnym językiem sprawiając wrażenie nadzwyczajnego naukowca. Zauważyć można, że wobec takich oskarżeń będzie się bronić za pomocą argumentu o niewiedzy oskarżyciela, że nie zna tych pojęć, tego języka, formalizmu itp. Ale po co to znać? Jeśli tworzymy nowe języki nauki, właściwie nadmiernie formalizujemy i komplikujemy istniejące, aby wyrazić prawa, jakie przy pomocy takich narzędzi tłumaczymy stawiamy przed sobą dodatkowe zadania, musimy najpierw słuchacza nauczyć swojego języka, aby dopiero dzięki temu wytłumaczyć proste prawa. Tymczasem jak wskazuje doświadczenie wszystko można wytłumaczyć za pomocą prostszego języka o ile nie potocznego i co najwyżej trzeba swoją wypowiedź rozwinąć, aby wzbudzić zrozumienie tych samych zagadnień. Gdy jednak chcemy pozorować nowoczesność i erudycję, „topowość”, wtedy nawet, jeśli ktoś zdecyduje się na najpierw nauczenie swojego języka tworzy jedynie nowego „erudytę” oderwanego od normalnych ludzi. Normalnych znaczy mających wgląd w bezpośrednie doświadczenie, w codzienność, jaką ona faktycznie jest, gdy trzeba coś własnymi rękoma zrobić. Sztuczny język jest właśnie odrywaniem się od doświadczenia (odwrotnie do programu neopozytywizmu), co ponownie wskazuje na metafizykę jedynie i teraz w wydaniu neopozytywistycznym, bo to metafizyka opartą o formalizm, nowy język i manipulacje nimi, znane tylko w wąskim gronie, nieużyteczne w sposób codzienny, stwarzające odstęp od empirycznej codzienności.

Cały system nauki działa w podobny sposób, aby zostać magistrem, doktorem, a wreszcie profesorem trzeba, w pewnym sensie, pozbyć się człowieczeństwa, „wkuwać” nowomowę, tę tylko formę naukowości, a przy okazji historyczne ustalenia nauki i eksponować tę „erudycję”. Po tym procesie człowiek umiejscawia się gdzieś w „nowoczesnej piramidzie pojęć”, gdy spogląda „w dół” na zwykłych „zjadaczy chleba”, wraz z nimi spostrzega swoje oderwanie. Interpretuje je jednak na ogół inaczej, wydaje mu się, że jest mądry, przewyższa, bo zna język niezrozumiały dla innych, ale wspólny z grupą, co gwarantuje mu wsparcie w postaci odwołania do nich. Ale to oderwanie nie jest czymś pozytywnym, to tylko inna forma klasycznego podziału na tych, co mają dużo i na tych, co mają mało. To, co piszę może wydać się jednostronne, bo owszem wielu ludzi ma wiedzę, są erudytami bez cudzysłowu, ale to najczęściej cechuje tych, którzy już przestali się agresywnie wspinać, bo już coś osiągnęli, co im względnie starcza. Ale, i tu chyba bez przesady, ogół tych, którzy znajdują się w procesie naukowej wspinaczki robią z siebie „małpy”. Często znają zaledwie kilka z całego zestawu pojęć naukowej nowomowy i w swoich wypowiedziach wielokrotnie stosują te pojęcia, resztę swojej wypowiedzi traktując normalnie, wyrażając się w sposób potoczny lub względnie potoczny, ale znacznie łatwiej zrozumiały.

Fakt jest taki, że jeśli ktoś zna się na czymś dobrze, to potrafi swoją wiedzę wyrazić za pomocą każdego znanego sobie języka, bo zna zasadę, regułę, prawo, ma jej wyobrażenie. Przy tym sposób jej wyrażenia jest sprawą drugorzędną, potrafi to czynić przy pomocy przesadnego formalizmu, który wmówiony mu został przez rozpowszechniony w nauce jak zaraza paradygmat neopozytywistyczny, albo z zwykły potoczny sposób. Czy ktoś mając „ludzkiego” doktora lub profesora w rodzinie spotkał się z sytuacją, aby ten nie potrafił wyjaśnić zagadnienia naukowego w prosty sposób przy urodzinowym stole w gronie rodziny? Formalizm i silenie się na erudycję to cecha spotykana w mediach gdzie trzeba (o ile trzeba) wypiąć pierś i „nastroszyć piórka”, ale gdy spotyka się człowieka, mówi się z nim po ludzki i da się.

Trochę tu narzekam, ale ta „zaraza neopozytywizmu” dotknęła mnie bezpośrednio, gdy byłem młodszy i starałem się o pozostanie w akademii miałem już te spostrzeżenia i tę opinię na temat języka, że może być prosty i wszystko przy jego pomocy można wyrazić, co z nauki, wystarczy wola. Ale ta opinia nie jest popularna w nauce akademickiej, która obok próby rozwinięcia nauki, zawiera także próbę uczynienia z naukowca społecznego celebryty, choć niejawnie, to wynika z pragnień ego. Do osiągnięcia tego celu służy nadmiar formalizmu, sztuczny język i udawanie przy ich pomocy, ale wobec takiego muru mnie pozostało spoglądanie na swój dom, akademię spoza jej granic.

Upraszczając całą powyższą wypowiedź, istniejąca postać nauki to poznanie i obok show-biznes, w którym nagrodą są występy w telewizji i światowe wojaże dla najlepszych w fachu, nie koniecznie fachu poznawczym, bo w połowie musi być i show-biznes (właściwie najpierw biznes po tym show). Jednak taka postać nauki jest obecnie zamknięta na „czystą naukę”. Zamknięta dla tych, którzy pragną poznać Prawdę, bo bez znajomości lub niechęci do rozwijania umiejętności „show” i „biznes” zostają zadeptani. Wynika z tego, że współczesna nauka jest nadal zwierzęca, a przez to uboga w poznanie o tych, którzy zostali wyeliminowani, bo nie byli „show”, „biznes” albo ich nowomowa z formalizmem nie przekonywała.