JustPaste.it

Kirkut.

Cmentarze-po co Nam-Żywym?

Cmentarze-po co Nam-Żywym?

 

 

a6710123f679e4f08745a7c5188444e4.jpg

Najbardziej ponuro jest tu chyba w grudniu. Choć oczywiście grudnie bywały różne, ale mam na myśli te tygodnie, kiedy nagle atakuje zima, a ludzie w tym mieście, bez względu na to, czy nazywają go Breslau, czy Wrocław, zawsze są zdumieni i niemile zaskoczeni. No bo owszem, może padać, kropić, siąpić, kapać, mżyć i zacinać, do tego tutaj wszyscy przywykli, ale żeby mróz? To niepodobne! Liście opadłe z drzew przestają szeleścić, ewentualnie ciapkać w błocie, a wydają pod butami cichy chrzęst, zresztą bardzo rzadki tutaj w takie dnie. Cmentarz jest ostatnim miejscem, na którym żywy człowiek, w którym krąży niezastygła krew, chciałby być. To się nie zmieniło. Tak samo Niemiec, Żyd, czy Polak nastawia kołnierz, zatyka szalikiem usta, chowa zziębnięte ręce w rękawy i pędzi przed siebie, a para zamarza nad nim w małe obłoczki. Nawet nie przystają, nawet nie pomyślą… Ale, co się dziwić? Cmentarz to nie miejsce dla żywych. Nawet wrony i kawki, gdzieś odfrunęły, zostawiając kruchy, pękający pod stopami biały dywan ptasiego quana. Nie jest to żyzny nawóz, a niszczący wszystko, żarłoczny kwas. Ulega mu wszystko, granit, marmur, piaskowiec, nawet wiecznie zielony cmentarny bluszcz skręca się i butwieje. Tego też może być zbyt wiele… Wszystkiego musi być, widać, w boskim, niepojętym planie, z umiarem… Śmierci też nie może być zbyt wiele… Traci wtedy sens, nie jest żadnym znakiem, ni przestrogą, bolesną prawdą, ani pocieszeniem. Niczego nie uczy, nie stanowi dopełnienia,  nie jest częścią żadnego planu i nie stanowi kresu, np. cierpienia, np. oczekiwania, bólu, rozpaczy, życia… W takie grudniowe dni cisza tutaj staje się boleśniejsza. Nigdy nie jest to cisza absolutna, być może Kartezjusz miał rację, że nie ma próżni. Przynajmniej tu,  w świecie materii, ale tam? Może tam nie ma to już znaczenia? Nie wiem. Moje myśli uwięzły tutaj, na  4,6 hektara powierzchni ogrodzonej białym płotem rodzinnych grobowców- domów śmierci. Kirkut to "bet kwarot" -dom grobów, "bet olam" -dom życia wiecznego, "hajlike ort" -święte miejsce, "gute ort" -dobre miejsce,  bet chaim" -dom życia… Życie- Śmierć, w nierozłącznym spleceniu, jak wrosła w drzewo kamienna macewa. To nie jest zwyczajny żydowski cmentarz. Żydzi nie budują takich okazałych grobów. Od wieków wystarczała nam skromna macewa z piaskowca na obcej ziemi, nie zawsze -Obiecanej. Kiedyś kolorowe, jak ściany piramid, bogate w złoto, żółte, niebieskie i czerwone inskrypcje, dziś wyblakłe i pochylone, oparte o miłościwe drzewa, stoją skromnie w środku. A na obrzeżach – przepych- tu grzebano bogaczy. Największe familie przedwojennego Breslau- bankierzy, fabrykanci, lekarze, adwokaci… Co z tego zostało? Niewiele… Czego nie ukradli, niszczeje. Miedziane litery skuto, pozłacane zeskrobano, detale wyrwano, każdy element, jaki można było wywlec- rozkradziono. Był czas, gdy podjeżdżały tu ciężarówki i podnośniki, dźwigi i lawety. Ktoś dekorował podjazd willi, ogródek, garaż, stawiał detal nad kominkiem, gasił papierosa w marmurowym kielichu, rzeźbiona w granicie złamana róża albo gałąź- symbol tragicznej śmierci- upiększała gazon nowobogackiej fontanny, w  misach płyt nagrobnych grzebały kury, a w korycie z  granitu przepychały się warchlaki. W owym czasie mięso było cenniejsze od alabastru. Takie są znaki czasu. Do dziś ludzie chodzą tu w parkach po macewach wplecionych w chodnikowe płyty, zresztą, nie tylko żydowskich, wystarczył napis po niemiecku. Zwycięzca zabiera wszystko, zaoruje cmentarze, „prowadzi pług przez kości umarłych”, ludzkim nawozem użyźnia pola i sieje chleb. Dzieci palą tu ogniska i pieką ziemniaki, gorące kładą na płytach z napisem „Friede eurer Asche”, niektóre nawet wiedzą, co to znaczy. Synowie zwycięzców uczą się niemieckiego od pierwszej klasy. Potem może uda im się dowieść w urzędzie obcych korzeni i wyjadą do upragnionego raju na Zachodzie. Głuchy chichot historii… Nie, nie ma tu niemieckich grobów… To, co bogowie uważają za święte, ludziom jest nienawistne- prochy wroga. Tylko tak można ukarać najeźdźców, potomków Polinejkesa. A ten żydowski cmentarz ocalał… To musi coś znaczyć. Tylko co? Jaki komentarz dodadzą do tego wieki? Jaką glossę?

Podobno przeraźliwie bogatego Żyda z Ameryki, spytano, czemu nie chce łożyć na odremontowanie cmentarza we Wrocławiu. Odpowiedział:

-          Nie myśmy to zniszczyli, niech się martwi ten, kto zniszczył. Niech martwią się Polacy.

Czy już nie ma świętości? Czy pogarda i obojętność nawet tu, na tych wyblakłych ludzkich kościach?

Na bramie żydowskiego cmentarza na Gwarnej widniał napis, podobno czytelny jeszcze w 1945 roku:

„Kto to miejsce spokoju naruszy, będzie toporem uderzony, topór rękę mu utnie, jeżeli tu grób zbezcześci”.

To wiem na pewno: Nie ma takiej klątwy, takich zaklęć, modlitw, błagań  i przekleństw, jakimi by umarli przed żywymi obronić by się mogli… A czy jest coś bardziej smutnego i opuszczonego od umarłego miasta umarłych? Kto położy drobny kamień na tych grobach, kto zmówi Kadisz Leitchadeta – kadisz odnowienia? Więc można wymordować całe rodziny, do korzenia? By nie został nikt, kto pamięta? Można odwrócić się od własnej historii, zapomnieć i kpić?

Teraz, zatrzymany w czasie, tkwię tutaj… To ja miałem pilnować, dbać i chronić. Ostatni strażnik wygasłej kultury. Teraz tu leżę. Bezpotomny i samotny, a mój grób niszczeje. Pies, który pilnował ze mną, także wkrótce zdechł, a  buda stała się jego trumną. Już za życia nie był z tego świata. Jak my wszyscy… Nikt jeszcze nie modlił się za mą duszę, choć jakaś starowinka zmówiła „Zdrowaśkę”. Bóg niech jej wybaczy… W końcu Maryja była pobożną Żydówką… Nie będzie stypy, soczewicy i jajek na twardo… Nienaruszeni, Boże chroń nadal, czekamy na Mesjasza,

Kim jestem? Kim byłem? Cerberem? Strażnikiem grobów, jak niebieskoocy Munka i Nakir? Tak, to ciekawe… We wszystkich kulturach świat zmarłych oddziela się od żywych-zasieki, kordony, mury, labirynty, piramidy, klątwy, mity i tabu. Czterogłowy potworny pies, zdradliwa rzeka zapomnienia… Kto oddziela się od kogo? Po co żywemu wkraczać w krainę zmarłych? Jeśli Herkules był na tyle szalony, niechby wszedł! Nikogo stąd wyrwać nie można, to pewne. A może to właśnie świat nie chce nas- umarłych. To bardziej. Więc miałem strzec żywych przed zmarłymi? Teraz wiem, że tak właśnie. Jesteśmy jak niemy krzyk, jak wyrzut sumienia, głuchy pomruk wojny, rozpaczliwe pytanie bez odpowiedzi. Lepiej się odgrodzić i zapomnieć. Kiedyś i te kamienie pokryje piasek. Po czterech tysiącach lat cóż zostanie? Czego będzie chciał dowiedzieć się człowiek z łuczywem, naftową lampką, latarką, halogenem, czy czym tam, Bóg i cywilizacja, wie? Języki zamierają, litery blakną, słowa, kiedyś pełne treści, zieją próżnią… Ilu zwierząt przedstawionych na kartuszach już dziś nie ma? Kto zrozumie hieroglif z twarzą wymarłego boga? Kto odtworzy dźwięk głoski, jeśli żadne pokolenie jej nie powtórzy? Te groby są jak egipskie katakumby, nie ma tu ludzi czytających po hebrajsku… Dla zwiedzających, którzy tu przychodzą, to puste, tajemnicze znaki zaginionej cywilizacji. A nie minęło lat tysiące, a zaledwie kilka lat, pół wieku? Tyle wystarczy.

To już nie jest cmentarz, rytualne miejsce pochówku. Nie ma już naszych rytuałów. Niektórzy mężczyźni wchodząc tu, ściągają czapki. I jest to wyraz szacunku! Nie ma już świata, którego byliśmy częścią, nikt nie czerpie ze studni przed cmentarzem, by się obmyć, bramy macew nie prowadzą donikąd, nie ma kartek z życzeniami zostawianych w ohelach. Znaki nagrobne nic nie znaczą. Lwy, niedźwiedzie, owce, wilki, jelenie i gołębie,  jednorożce, złączone dłonie, palmy, cyprysy, cedr, pochylone dzbany, podwójne krzesła, lancety, skrzypce, gęsie pióra, zwoje tory, tablice przykazań, węże, kłódki i rygle, świece, korony, księgi, gwiazdy Dawida- na nic już nie wskazują, nie ma  tych miejsc, zawodów, ludzi. Wymarłe znaki wymarłej kultury.