Przyznam wstydliwie: zabrałam się za książkę Jacykowa. Tak, tego Jacykowa, od ciuchów i celebryctwa.
Przyznam wstydliwie: zabrałam się za książkę Jacykowa. Tak, tego Jacykowa, od ciuchów i celebryctwa. Co mnie podkusiło, spytacie? Po pierwsze fakt, że czytałam ostatnio “Asylum” Simona Doonana, który pokazał mi, że o modzie można pisać pięknie, z dowcipem, błyskotliwie, a bez zadęcia. Zakochałam się innymi słowy w Doonanie, w jego żartach z relacji między Szekspirem a Marlowe’m, a jednocześnie z okraszonymi szczegółami z życia Wintour. Czasem bardzo tęsknię za dobrymi, lajfstajlowymi książkami, gdzie ktoś o dobrym piórze, uroku i sprycie opisuje swoje codzienne dole, najlepiej pracując w jakiejś dla mnie egzotycznej branży.
Tak poznałam i pokochałam Doonana, zapragnęłam więc nowych lektur: czy da się pisać o modzie fajnie, lekko, bez natrętnej blazy i salonowstwa? Na polskim gruncie znalazłam tylko rozczarowujące pozycje, jak Paryski szyk (pewien urok mają “Lekcje Madame Chic”). Więc kiedy wpadła mi w ręce książka Jacykowa, postanowiłam zaryzykować i rzucić się na głęboką wodę. “O elegancji i obciachu” Polaków i Polaków została oceniona bardzo dobrze: jako dzieło osoby inteligentnej, a nie telewizyjnej kukiełki.
Jednak kiedy czytałam tę książkę - cały czas mając w pamięci “Asylum” - uderzyła mnie jedna rzecz: wystarczyłoby trochę więcej pracy, a mielibyśmy świetną rzecz. Jacyków ma fajne, niebanalne przemyślenia, oryginalne i pełne mocy, zgrabnie wplata w to jakieś ostrzejsze słowo… Ale brakuje książki ogłady. Wypolerowania, które usunęłoby zbędne przecinki i literówki, ale także wygładziło pospieszny język: styl Jacykowa jest mówiony, zresztą on sam przyznaje, że nagrywał i spisywał tę książkę. No właśnie: niestety, to, co w mowie brzmi naturalnie i sympatycznie, w piśmie staje się mało błyskotliwe.
np. “Końcówka lat czterdziestych to suknie odcinane w talii, szerokie, do tego określone fryzury, długość za kolana, określone szerokości. Lata czterdzieste to w ogóle było szycie z tego, co zostało po wojnie. Mamy wełniane szynele, lodeny, resztki jedwabiu spadochronowego. Dopiero w końcu lat pięćdziesiątych ludzie mają wreszcie dosyć ciężkich tkanin, następuje powrót do tiulu, do muślinu, do cienkich tkanin. Ale mamy też Europę, więc chłody i zimy, no więc i futra, lodenowe płaszcze. Ciężkie potwornie. Gruba tkanina, wełna z włosem, często w kratę, upiorna historia”.
Takie wyliczenia n mowie robiłyby wrażenie erudycyjnych ale w piśmie uderza niespójność, powtarzanie zdań, etc.
A czemu tak nad tym ubolewam? Bo uważam, że Jacyków próbował napisać świetną książkę: nie tylko o modzie, ale o psychologii, kompleksach i kulturze codzienności w Polsce. Był o krok od posadzenia nas wszystkich na kozetce! Jacyków pisze o tym, że moda nie może być zniewalającym przymusem, że w Polsce dalej jesteśmy ograniczeni przez prowincjonalne wyobrażenia o luksusie i dlatego nie chcemy trochę sonie poluzować.
Innymi słowy: szyk to Jackie O.: białe dżinsy, czarny t-shirt i wielkie okulary. Proste, minimalistyczne, wygodne, dopasowane do jej charakteru i temperamentu. A w Polsce? Szyk to odkładać na sukienkę na wesele kuzynki: coś z tafty, sztywnego i niewygodnego. I drogiego.
Boimy się zaaufać własnym gustom, dlatego łatwo wpadamy w łapy pseudo-ekspertów, zamiast uczyć się budować własny styl. bo w ogóle jest w nas, Polakach, dużo lęku. NIe tylko w naszej garderobie.
I gdyby Tomasz Jacyków te tezy wyraził mi choć trochę bardziej dojrzałym, eleganckim językiem - pokochałabym go jak Simona. A tak, cóż, będę cieplej patrzeć na jego telewizyjne wybryki.