JustPaste.it

Św. Hildegarda z Bingen

(Nie)Zwykła kobieta łamiąca średniowieczne stereotypy.

(Nie)Zwykła kobieta łamiąca średniowieczne stereotypy.

 

 

Mimo iż jestem osobą wierzącą nigdy nie inspirowały mnie osoby uznane przez Kościół za błogosławione, czy też święte. Takie postaci zawsze wydawały mi się być odległymi, jakimiś takimi "ikonami na obrazkach", do których wzdychają babcie w pacierzach.

Kilka lat temu dostałam na urodziny książkę "365 prawdziwych recept na piękne życie", gdzie na każdy dzień przypada wspomnienie świętej osoby, której to życie miałoby czytelnika zainspirować. Przypadkowo sięgnęłam dzisiaj po ten zbiór i padło na świętą Hildegardę. Nie będę w tym miejscu przytaczać jej biografii, bo to mijałoby się z celem. W internecie jest mnóstwo stron, na których można poczytać o niej. Pragnę jedynie podzielić się pewną refleksją związaną z tą postacią.

Hildegarda żyła w okresie średniowiecza, które to jak powszechnie wiemy, nie było czasem łatwym dla kobiet, a już dla kobiet "wyjątkowych", aktywnych w ogóle. Obecne kobiety mogą swoim ówczesnym siostrom jedynie współczuć. Jako młoda dziewczynka została "podarowana" Kościołowi. W wieku 14 lat zamieszkała w pustelni. Można zauważyć, że taki styl życia niejako uratował ją od szybkiego zamążpójścia, rodzenia dzieci. Jednakże co mogła czuć rozkwitająca młoda kobietka, której życie było z góry zaplanowane i zdeterminowane przez rodziców? Nic w tym wyjątkowego, tak było przez długie lata. Starszyzna "zarządzała" losem dzieci i nikt nie zastanawiał się nad ich emocjami i indywidualnymi pragnieniami. Zresztą wiele z nich nie miało świadomości, że mogłoby być inaczej. Hildegarda naprawdę zrealizowała swoje życie w pełni. Założyła zgromadzenie w Rupertsbergu, komponowała oryginalną, jak na ówczesne trendy, muzykę, napisała "duchową trylogię", która powstała na podstawie jej wizji. Co ważniejsze i bardziej przyziemne, przyczyniła się w znacznym stopniu do rozwoju medycyny ludowej. I choć była bardzo wpływową kobietą, która zyskała szacunek wielu mężczyzn często czerpiących z jej wizjonerskich rad, to nadal pozostała pokorną mniszką, która zwyczajnie "robiła swoje". Żyjąc na przełomie XI i XII wieku nie bała się głosić swoich przemyśleń dotyczących ciała ludzkiego, które wg niej nie jest "złem koniecznym" i nie trzeba się z nim wiecznie szarpać. Było to dosyć innowacyjne spojrzenie jak na kobietę, mniszkę żyjącą w średniowieczu.

Konkluzja jaka mi się nasunęła jest związana z siłą bijącą od postaci Hildegardy. Nie natknęłam się w swojej ignorancji na wzmianki dotyczące jej stosunku do sytuacji społeczno-kulturowej w jakiej przyszło jej żyć. Natomiast pozostało wiele dzieł jej życia. Dzisiaj patrzę na światek naszych kobiet i zastanawiam się ile z nas to tylko krzykaczki-pieniaczki wołające o prawa (czego w zupełności nie potępiam!), a ile z nas jest na codzień "zwykłymi Hildegardami" robiącymi swoje. Czy wykorzystujemy te dobra, te prawa i ten potencjał, które mamy, żyjąc w czasach, gdy możemy więcej niż nasze poprzedniczki? Czy może i tak siedzimy bezczynnie pielęgnując w nas malkontenctwo?

*Zdjęcie Hildegardy