JustPaste.it

„ Działacz katolicki”

Pycha żywota to największa pułapka szatana. Przynosi mu najwięcej łupu i wam szkodzi najbardziej. Na pytanie „dlaczego?” odpowie ci pan Ludwik,

Pycha żywota to największa pułapka szatana. Przynosi mu najwięcej łupu i wam szkodzi najbardziej. Na pytanie „dlaczego?” odpowie ci pan Ludwik,

 

„ Działacz katolicki” – straszna forma pokusy; bez aktywnej służby jest to „używanie Boga” dla własnego wywyższenia, znaczenia, kariery czysto politycznej, jak to teraz obserwujemy w naszym kraju. Posługiwanie się imieniem i Osobą Boga Najwyższego dla swojej osobistej korzyści to, proszę pani, grzech przeciw Duchowi Świętemu.

Dlatego w domu Bożym tak mało jest działaczy (z wszelkich wyznań). Im bliżej prawdy, tym cięższa wina. – Prawda, jakie ważne jest to, co mówi Ludwiczek (p. Ludwik byl przyjacielem mojej Matki i ciotki Aliny), zwłaszcza dla pewnych siebie współczesnych faryzeuszy i „uczonych w Piśmie”. Zawsze ich pełno, w każdej epoce. Przecież pycha żywota to największa pułapka szatana. Przynosi mu najwięcej łupu i wam szkodzi najbardziej. Na pytanie „dlaczego?” odpowie ci pan Ludwik, bo on sam był tym zagrożony i bardzo wielu „porażonych” pychą znał, tu spotkał lub – stracił.

Mówi Ludwiczek.

– Jestem, proszę pani, mówi Ludwiczek. Cieszę się, że moją relację oceniła pani jako potrzebną i pożyteczną. Wszystko bym dał (ale już nic innego dać nie mogę, jak tylko to ostrzeżenie i dziękuję pani, że chce je przyjąć), aby uchronić chociaż jednego człowieka od piekła, bo pycha jest do niego można powiedzieć „drogą na skróty”: zaślepia, a człowiek niewidomy pozostawiony sam sobie musi zginąć. Tymczasem człowiek pyszny pomoc odrzuca lub o nią nie prosi. Nie będę pani wymieniał nazwisk, ale wiem, że wielu z moich „współżyjących” na zawsze odpadło od Pana. I gdybyż to byli tylko nasi przeciwnicy ideowi, nasi wrogowie. Niestety, z „obozu katolickiego” też wielu ginie, i to aż do najwyższych stanowisk. Pan nasz najsurowiej ocenia zdradę najbliższych Mu. Dlatego tak zagrożeni są: kler, zakony, szczególnie zaś ich władze i hierarchia, wśród świeckich zaś ci, którzy ze swej religii czynią pretekst dla osobistej kariery (takiej, jak ją widzą).

Chrześcijaństwo ukazuje wolę Pana jasno i jednoznacznie. Katolicyzm jest drogą prostą, szeroką, wydeptaną, pełną znaków kierunkowych i może aż zbyt pełną „służby ruchu”, przewodników i „nauczycieli”. Ci przede wszystkim są zagrożeni, gdyż pełniona funkcja może im przesłonić obowiązek nieskazitelności osobistej – tak wielkiej, na jaką zasługuje Pan, któremu się służy. Któż może być godny służby Bogu? Nikt nie jest dość czysty, lecz niech się przynajmniej stara, niech sam z pielgrzymami idzie, nie zaś ustawiwszy przy drodze stragan z własną twórczością (na temat Pana i drogi ku Niemu) kupczy i zyski zagarnia. Nikt, kto Boga Najwyższego ośmielił się „używać” dla własnych ambicji, nie wejdzie w Jego dom wcześniej, nim się nie rozliczy do ostatniego grosika.

To dotyczy tych, którzy coś niecoś starali się oddać Panu, coś niecoś dla przechodniów robili, lecz cudu trzeba, by uratował się ten, kto Pana swego „użył” jako fundamentu dla pomnika własnej chwały, tym bardziej, że potępią go „własne” uzdolnienia – talenty otrzymane od Pana, by nimi obracać, a sprzeniewierzone, jeśli zamienione w martwy kamień pomnika. Mówiąc bez przenośni, wszystko to, w co ubogaca nas na życie Bóg, daje nam to z miłości. Dar miłości służyć ma szerzeniu miłości, i gdyby od dwóch tysięcy lat każdy człowiek tak niestrudzenie pracował nad darzeniem miłością, jak np. Paweł, miłość Boża powielana przez nas zalałaby już wszystek grzech świata. Ziemia już byłaby królestwem Bożym ofiarowanym przez nas, ludzkość jako dar wdzięcznej miłości Temu, który nas stworzył, obdarował wolnością, rozumem oraz sumieniem i zdolnością do miłowania – na podobieństwo swoje.

Wszystko, co człowiek ma, otrzymał, i to czasowo, aby dzięki darom Pana móc sam zdecydować o sobie. W czasie życia człowiek ma na ogół dość czasu, ażeby uczyć się, szukać, badać, porównywać, wybierać – i nie jest w tym sam, bo Ojciec nasz nie opuszcza nas. Jeśli ktoś oddaje się Bogu z zaufaniem i miłością, taką, na jaką go stać, i pozostaje wierny swemu wyborowi, Pan nasz staje się jego przyjacielem i uczy, wprowadza na tę drogę, którą sam mu wybrał – zawsze jest to droga dla danego człowieka najdoskonalsza, tj. na niej on właśnie najszybciej i najłatwiej wzniesie się ku dojrzałości i najwięcej dobra da światu. Proszę nie mylić tego z efektami wizualnymi i sprawdzalnymi: wtedy zbyteczne byłyby zakony zamknięte i bezużyteczne cierpienia, nędza, choroby i kalectwa, a także przedwczesna śmierć.

Jeżeli człowiek liczy na miłość Boga do siebie i polega na niej, wtedy przyjmuje każdą chwilę i każdy dzień jako nowy dar Boży, który powinien wykorzystać; inaczej, w którym wraz z Jezusem i dla Niego stara się to, co robi, robić jak najlepiej, z jak największą sumiennością i radością, a w kontaktach z ludźmi – z dobrocią, współczuciem, wyrozumiałością, pokorą i miłością. Oczywiście, takim nie jest się od razu, ale się staje przez powolne praktykowanie. Świętość jest wynikiem nauki, a więc pracy.

Pan tak niewiele od nas chce

Chciałem ukazać efekt końcowy stałej współpracy z Panem dlatego, że nasza religia daje nam wszystkie potrzebne po temu pomoce. Jednak niewielu katolików (bo pozostanę przy naszym podwórku) przynosi swoim życiem rzeczywistą chwałę Bogu, czyli jest wprowadzanych przez Jezusa, Pana naszego z radością i dumą wprost w dom Boży. A to już tylko nasza wina. Późniejsza kanonizacja to tylko ludzkie uznanie postawy danego człowieka, zwłaszcza względem bliźnich, bo ta jest bardziej widoczna. Kogo przyjmuje Pan w swój dom, tego uświęca. Nie ma „nie świętych” w niebie – lepiej brzmiałoby: „w naszej wiecznej Ojczyźnie” – lecz najwięcej jest cichych, nieznanych, skromnych, którzy przeszli przez życie nie zauważeni i nikt o nich nie wiedział poza najbliższym otoczeniem.

Święci – kanonizowani lub czczeni, jak u nas królowa Jadwiga, Romuald Traugutt i towarzysze itd. – to tylko „wierzchołek góry lodowej”, poszczególne przykłady niezaprzeczalnej świętości nieba. Pan tak niewiele od nas chce – tylko przyjęcia swojego losu bez buntu i złorzeczenia Mu. Tylko zawierzenia Mu i tej trochę miłości, jaką możemy Mu dać. Miłości skierowanej ku bliźnim, ku biedom świata, bo przecież jesteśmy potencjalną rodziną, a w niebie udzielającą się sobie, kochającą wspólnotą. Jak możemy tam wejść nie rozpaliwszy w sobie miłości?

Bóg jest Miłością. Kto nie ma jej nic w sobie, przeszedłszy przez życie, ten zabił w sobie podobieństwo Boże – nie może tu być! Jest obcy do tego stopnia, że znieść miłości nie może, ucieka jak najdalej. Piekło jest brakiem miłości Boga, ale nie pustką – wypełnia je to wszystko, co przed Miłością uchyliło się, uciekło, co nienawidzi Miłości. Jest zawiść, zazdrość, pycha i zaciekły bunt. Jest pogarda wzajemna i zadawanie sobie bólu. Najbardziej przypomina to (mnie) stosunek esesmanów do nas w Stutthofie, ale o wiele straszliwszy, bo oni byli opanowani przez duchy ciemności, a piekło to one same – „legion” szatanów i ich ofiary, na wieczność razem, nierozłączni.

Trzeba sobie wyobrazić, że piekło – stan, przed którym zatrzymała się miłość Boga, by ich nie zniszczyć – to absolutny brak atrybutów Boga, a więc współczucia, litości, miłosierdzia, dobroci, solidarności. Nie ma pociechy, nie ma ulgi, nie ma nadziei. Kaci i ich ofiary na zawsze razem. I tam są chrześcijanie, wielu, tysiące! Tam są także ci, których na ziemi czci się publicznie, a to jest dla nich męczarnią. Chyba nie ma wśród nas nikogo, kto nie poznałby, jaki los sobie sam gotował – bo czyściec to stan grzeszników uratowanych przez ofiarę Jezusa Chrystusa, uratowanych przez miłość Boga. Ale oni wszyscy nie rozpoznali woli Pana lub odrzucili, lub przełożyli własne plany nad zamiary Boże.

Niekiedy są uratowanymi „wbrew sobie” – przez ofiary i modlitwy bliskich, przez ich zawierzenie Panu, przez wstawiennictwo naszej Matki, Maryi, która jest ostatnią ucieczką grzeszników. Lecz czyściec to rozpiętość stanów od „prawie piekła” do oczekiwania z utęsknieniem na wezwanie Pana. Ci, którzy bez wstawiennictwa Maryi, błagań ziemi i nieba, niekiedy bez przebaczenia swoich ofiar byliby skazani na straszliwą wegetację piekła – ci wszyscy, a jest ich mnóstwo, powoli, bardzo powoli uzyskują cechy ludzkie, pączkuje w nich współczucie dla innych, litość, chęć niesienia pomocy bliźnim; budzi się świadomość wspólnoty.

Ci wszyscy, zwłaszcza chrześcijanie – bo więcej otrzymali, wiedzieli i mieli całą pomoc Kościoła Chrystusowego i Jego łaski – powoli budzą się z egoizmu (formy nienawiści, zamknięcia się przed udzielaniem, darzeniem i miłowaniem); i można powiedzieć, że wychodzą z piekła (choć czasowego), zaczynają dopiero żyć. Uczą się być członkami ludzkiej wspólnoty! Proszę powiedzieć, czy nie mieliśmy dość czasu, czy nie powinniśmy byli nauczyć się być bliźnimi już na ziemi? Mówię pani o tym, bo ja jestem winien wobec miłości bliźniego i też przeżyłem, choć bardzo szybko, lecz jednak taką jak gdyby wędrówkę przez różne kręgi błędów, zaniedbań, a zwłaszcza zaniechania czynienia dobra, i stąd dobrze poznałem i mogę ostrzegać. Teraz kończę i dziękuję za rozmowę. Jeżeli tylko pani sobie życzy, zawsze chętnie służę, bo i Ja się tu uczę i poznaję plany Boże.

Ludwiczek.

 

Źródło: http://www.objawienia.pl/anna/anna/sbm-6a.html