JustPaste.it

Polski milioner zdradza sekrety - część 3/5

W trakcie rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że jedziemy do Azji i że mam się spakować tylko do podręcznego bagażu. Bywam w Azji co najmniej dwa razy w roku i nie zdarzyło mi sie jeszcze, aby podróżować tylko z golarką i kosmetykami, bo tylko to mieści się w bagażu podręcznym. Co prawda marzyłem o wyjeździe nawet bez tego ( tylko z dobrą kartą kredytową) ale jak do teraz, jeszcze tego pomysłu nie zrealizowałem. Teraz temperatura tam wynosi co najmniej 32 stopnie, nie mówiąc o dużej wilgotności powietrza. Pomyślałem więc, że te rozmowy, których mam być świadkiem będą się odbywały tylko w basenie. Dziwnym też wydawało mi się, że na lotnisko jedziemy wspólną taksówką. Sądziłem, że milionerzy są podwożeni przez swoich kierowców co najmniej Bentleyem ( a może tylko we łbie mi się poprzewracało?). Ale co tam, wizja tego wyjazdu była olśniewająca, że mógłbym pieszo iść na lotnisko. Cieszyłem się z tak miłego wyjazdu, ale głównie myślałem o tym, że będziemy na siebie "skazani" - przynajmniej na czas lotu, a to sposobność na kilkanaście godzin rozmowy. Zagrałem więc w MegaMillions, FranceLoto i EuroMillions na cały tydzień i wyszedłem z ręcznym bagażem na miejsce spotkania.

Spotkaliśmy się w miejscu, gdzie miała być taksówka, ale nie było jej. Mój rozmówca zadzwonił i po 5 minutach podjechało auto i co? - tak, Bentley. Rozbawiła mnie ta sytuacja i pomyślałem wtedy, że jednak marzenia się spełniają. Na lotnisku, gdzie czekały jeszcze dwie osoby, które polecą z nami - wypiliśmy szybką kawkę, potem zakupy papierosów (obaj palimy) i lot do Niemiec. W Frankfurcie okazało się, że nasz samolot się spóźnił i musieliśmy tam przenocować, aby rano wylecieć do Taipei, a stamtąd będą nas czekały jeszcze 4 godziny lotu do miejsca przeznaczenia. Noc w Frankfurcie spędziliśmy w hotelu "Jumeirah", gdzie po śniadaniu otrzymałem swój bilet, z którego wynikało, że tę 15 godzinną podróż spędzę - nie dość, że w miłym towarzystwie - to jeszcze w pierwszej klasie. Kiedy już usadowiłem się na swoim fotelu, to co prawda pierwsze piętnaście minut zużyłem na rozpoznanie tych wszystkich przycisków, które mają służyć wygodzie pasażerów, ale następne 15 godzin postanowiłem wykorzystać tak bardzo, jak to tylko możliwe, gdyż w Polsce najdłuższa rozmowa trwała 2 godziny. Ponieważ dobrze wiedziałem, które pytania będą najtrudniejsze - zacząłem od nich.

Sądziłem, a właściwie miałem nadzieję, że poleci z nami Pan "GC".

- niestety, Pan "GC" poleciał do Belgii, gdzie uzdrawia kogoś z królewskiej rodziny.

Czy może i chce Pan opowiedzieć, jak się poznaliście? - miało nie być o nieobecnych.

Ale to nie tylko wynika z zainteresowania osobą "GC". Mówiąc o nim, mówi Pan "niechcący" wiele o sobie, a na tym głównie mnie i naszym czytelnikom teraz zależy. Tak już jest, że kiedy mówimy o relacjach z innymi i światem, mówimy sporo o sobie. Przecież ja, Pan i każdy z nas jest tym, co myślimy o innych i co im z siebie dajemy. To Pan był uprzejmy w pierwszej części tego wywiadu powiedzieć, że postrzega Pan - ogólnie mówiąc -świat, jako jedność. A ponieważ się z tym zgadzam, to ( co prawda mijając się troszkę z protokołem naszej rozmowy) dzięki temu ja i moi czytelnicy będziemy mogli sami sobie wyrobić zdanie na temat Pańskiej prawdy.

- ja mogę mówić o Nim przez sto lat i wolałbym to, niż mówienie o sobie. Jednak mamy umowę, w której jasno określiliśmy, że nie mówimy (głównie źle) o nieobecnych. Na szczęście nie mogę powiedzieć o Nim nic złego, a poza tym będziemy to autoryzować razem, więc jeśli coś za dużo powiem to, On to wykreśli :)

Zgoda i dziękuję. - ok. Było to około 5 lat temu na lotnisku w Barcelonie. Siedziałem sobie, popijając kawę, w saloniku dla vipów. Było tam bardzo głośno zachowujące się dziecko. W pewnej chwili wszedł kapitan i poprosił wszystkich o uwagę. Zrobiło sie cicho - tylko owe dziecko nadal domagało sie uwagi. Okazało się, ze linie lotnicze sprzedały o jeden bilet za dużo w pierwszej klasie i kapitan przyszedł zapytać, czy ktoś z nas może (dobrowolnie) zechciałby zamienić swój bilet (oczywiście za zwrotem różnicy w cenie) na bilet w klasie ekonomicznej. Pomyślałem więc, że może to zrobię i tym samym uwolnię się od tego głośnego dzieciaka. Kiedy odkładałem telefon, aby podnieść rękę - zrobił to ktoś inny o sekundę wcześniej. Wtedy pierwszy raz spojrzeliśmy na siebie - prawdopodobnie zauważył mój zamierzony ruch ręką. Uśmiechnęliśmy się do siebie i to był nasz pierwszy kontakt. Dziecko nadal szalało i coraz więcej osób wyglądało na zdegustowanych. Rodzice dziecka usiłowali je uspokoić, ale bez sukcesu. Wtedy ten w nieokreślonym wieku Pan, który "wygrał" ze mną wyścig po bilet do klasy ekonomicznej podszedł do tego dzieciaka. Zniżył się do niej uginając nogi w kolanach - i zrobił taki dziwny "myk" przed jej twarzą (coś jakby pstryknięcie ). Dziecko, a była to śliczna dziewczynka - po raz pierwszy od 30 minut uciszyło się i patrzyło na niego z zaciekawieniem. Wtedy jedną rękę położył na jej główce, a z drugiej - tuż przed jej oczyma - wypuścił białego motyla, który pofruwał nad nią, a potem poleciał w górę. Widziało to kilkanaście osób i nikt, łącznie ze mną, nie rozumiał jak to się stało. Starszy pan chciał wrócić na swoje miejsce, ale okazało się zajęte. Wtedy poprosiłem go aby usiadł przy moim stoliku, gdzie jeden fotel był wolny. Po chwili przedstawiliśmy się sobie i okazało się, że jest Polakiem. Zaintrygowany tą scenką - zapytałem go co zrobił z tą dziewczynką? "Zaczarowałem ją" - powiedział z uśmiechem, a motyl ?- zapytałem. Motyl, to podziękowanie dla niej od Wszechświata. Pomyślałem więc, że nie chce ze mną o tym rozmawiać i zbywa mnie żartami. Kiedy przyniesiono mu bilet do klasy ekonomicznej, chciał wyjść, bo był już pasażerem 2 klasy, ale kapitan powiedział, że to zbyteczne i aby pozostał tu do chwili odlotu, a w samolocie oddadzą mu różnicę w cenach biletów. Wtedy - chyba dla żartu powiedział, że skoro zarobił na bilecie, to w rewanżu za moją "przegraną" zaprasza mnie na drinka. Z zasady nie przyjmuję takich "nagród", ale tym razem ucieszyłem się. Do odlotu było jeszcze 20 minut, więc rozmawialiśmy przy tym drinku tak, jakbyśmy się znali od zawsze. Lot Warszawy odbyliśmy oddzielnie, ale rozmowy wtedy zaczętej, nie skończyliśmy do dzisiaj. Po trzech miesiącach, zaproponowałem mu pracę doradcy i wtedy zaczętą rozmowę prowadzimy nadal. W tamtym czasie, byłem raczej "drapieżnym" biznesmenem, który nie miał czasu na nic. Byłem nerwowy, zestresowany i ciągle "nie dość bogaty" mimo, że mój majątek był już wart kilkaset milionów. Ale pierwszym sukcesem, za który będę mu wdzięczny zawsze - było (krótko mówiąc) zrozumienie różnicy pomiędzy naiwnością, a niewinnością. Pierwszą cechę uważałem za negatywną, a drugą za wielce pozytywną. Moją żonę, którą uważałem zawsze za osobę "świętą" cechowała niestety ( wtedy tak myślałem) ta pierwsza dolegliwość, co niezbyt dobrze nam rokowało. Kiedyś nawet zapytałem ją, dlaczego jest taka naiwna. Pamiętam, że otrzymałem wówczas odpowiedź, że nie jest naiwna. Ty nie jesteś naiwna ? - tak powiedziała. Ludzie naiwni, to tacy, którzy nie wiedzą o tym, że tacy są, a ja wiem - więc to musi być coś innego. Ta pokrętna - wtedy dla mnie - wypowiedź stała się zaczątkiem moich zmian na lepsze. Do tej pory poruszaliśmy z moim doradcą tylko w świecie biznesu i ogólnej wiedzy "o życiu i człowieku". Tak więc, domniemana naiwność mojej żony stała się zaczątkiem rozmów również o prywatnym życiu i zmian, które w wielkim skrócie sprawiły, iż nie tylko wiem już, że moja żona nie jest naiwna, a właśnie niewinna - ale i wiem też po co żyję. Nie muszę tu mówić, że nasze rozmowy zmieniły nie tylko relacje z moją żoną, ale i z całym światem. Już nawet nie pamiętam co to jest stres, zdenerwowanie, brak czasu, itd. Nabrałem też dystansu do siebie i tego co nas otacza. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, a żonę uwielbiam nad życie.

Przepraszam, że tyle pytam o "GC" ale wydaje mi się, że to ważna postać w Pańskim życiu. Mam na prawdę ostatnie pytanie dotyczące tego Pana.

- dobrze, odpowiem jak będę mógł, ale musi mi Pan obiecać, że to będzie ostatnie pytanie na temat nieobecnych. Obiecuję :) - Niech Pan więc pyta.

Z tego co Pan mówił oficjalnie i nie oficjalnie wynika, że ów Pan - jako uzdrowiciel - przyjmuje wyłącznie osoby polecone przez uzdrowionych przez Niego. I, że nijako zapłatą lub podziękowaniem, jak Pan to nazywa - jest złota moneta. Skąd to się wzięło? i czy ma to moralną zasadność?

- na temat "moralności" proszę rozmawiać z Nim lub zapytać samego siebie. Natomiast przyjmowanie tylko poleconych osób - ja mu wymyśliłem, a złota moneta "stała się" sama. On jest kolekcjonerem złotych monet i jakoś się to rozniosło, więc tak ludzie postanowili mu dziękować. Ale z tego co wiem, to nie jest zasadą, ani koniecznością.

O !!! - widzę, że oboje Panowie doradzacie sobie wzajemnie :)

- w tym konkretnym wypadku - tak, ale to jedyny taki przypadek:) i ja też biorę za to pieniądze :)

Naprawdę? - tak. Podarował mi złoty samorodek, które z kolei ja zbieram.

Podarunek, to nie zapłata.

- podziękowanie, też nie jest zapłatą. Ale nawiasem mówiąc dobrze, że nie jest kolekcjonerem drogich samochodów.

Na przykład marki Bentley (śmiejemy się wymieniając przy tym inne drogie rzeczy jakie ludzie kolekcjonują) Zatem wróćmy do pytania. Mówi Pan, że sam mu to wymyślił - dlaczego i jak to się stało?

- Jednym słowem mówiąc, bo miał kłopot. W pewnym sensie oboje mieliśmy kłopot. Kiedyś, chyba w drugim roku naszej współpracy, polecieliśmy w interesach do kraju do którego lecimy teraz. W trakcie tego lotu mieliśmy oddzielne miejsca. Obok Niego siedziała nieznajoma pani, (Polka), która tam mieszka na stałe. Jak Pan wie, ta podróż zajmie nam kilkanaście godzin - wtedy też tak było, więc trudno się dziwić, że zajęli się rozmową. Do czasu zdarzenia, które potem nastąpiło - nie wiedział, że ona jest dziennikarką. Wie Pan jak wyglądają rozmowy w samolocie z nieznajomymi. Mówi się dość szczerze, bo zakłada się, że już nigdy więcej się nie spotkacie. Tak było i wtedy z Nimi. Długo by o tym opowiadać, więc skrócę to do minimum. Polecieliśmy tam na ważne rozmowy, które miały trwać tydzień. Ostatniego dnia, kiedy wychodziliśmy z hotelu ( w którym nie będziemy jutro mieszkać - a ja nie zamieszkam tam już nigdy) u wejścia czekało około 50 osób ( z tego prawie połowa na wózkach inwalidzkich) wymachujących kartkami, banknotami i czym tam jeszcze - prosząc o uzdrowienie. Nich Pan sobie wyobrazi taką sytuację - wychodzi Pan po śniadaniu, aby udać się na rozmowy, nie mając pojęcia, że ktoś tam wie o tym, że jest Pan uzdrowicielem, a tu taki numer !! Dodam, że to jeden z najlepszych hoteli w tym mieście. Potem okazało się, że ta niewinna rozmowa w samolocie, była wywiadem dla prasy dla której owa pani pracowała. Musieliśmy tam zostać ( ale już nie w tym hotelu), aby z pomocą naszych kontrahentów - powstrzymać dalsze "wywiady" i publikacje zdjęć z tego incydentu. Proszę mi wierzyć - to był horror ! Ale tym sposobem - wymyśliłem, aby przyjmował tylko za poleceniem.

Tak, to rozsądne dla kogoś, kto nie zabiega o sławę.

Z Pańskich opowieści, można by napisać książkę :)

- ale nie będzie Pan tego robił?

Nie, zasady naszej rozmowy mamy jasno określone i to na piśmie - więc nie będę ryzykował:)

- to mądry z Pana człowiek :)

Po śniadaniu poszliśmy do baru, gdzie przy kieliszku wina dowiedziałem się mnóstwa fantastycznych historii (niestety nie mogę ich opisać), które tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że muszę kiedyś zrobić taki sam wywiad z Panem "GC" Po powrocie, każdy z nas zajął się sobą. Ja oglądałem film, a nasz rozmówca czytał książkę. Kiedy mój film się skończył - rozpierało mnie aby wrócić do rozmowy. Ciekaw byłem, interesów dla jakich tam podróżujemy i jak takie rozmowy się prowadzi. Więc wykorzystując chwilę przerwy w czytaniu zapytałem: Czy temat rozmów, które Pan będzie tam prowadził są tajemnicą?

- same rozmowy tak, ale tutaj jest jeszcze pewna gra, której będzie Pan świadkiem.

To może powinienem wiedzieć coś na ten temat?

- Firma do której jedziemy, sprzedaje nam bardzo wyjątkowe i tylko tam występujące "......." , które dla jednej z moich firm są niezbędnym komponentem gotowego produktu. Jednak powód mojego wyjazdu jest tak naprawdę zupełnie z tym niezwiązany, choć oni tak myślą. Prawdziwym powodem jest zorientowanie się, jak bardzo nas chcą.

Nie rozumiem. - My wiemy, że chcą nas kupić za pośrednictwem innej swojej firmy stworzonej tylko w tym celu w Szwajcarii, natomiast oni nie wiedzą, że my to wiemy. Moim zadaniem więc jest bycie uważnym i naprowadzanie ich na tematy mnie interesujące, aby zorientować się ile są skłonni zapłacić. Wie Pan zapewne, że cena nie zawsze ma związek z wartością, więc jeśli dowiem się tego, co chcę wiedzieć, to moja pozycja w tej grze będzie lepsza.

Jest Pan skłonny sprzedać "....." ? - przecież to dobra firma.

- właśnie dlatego, że dobra. Teraz jesteśmy na topie, ale za rok-dwa, pojawi się konkurencja i trzeba będzie walczyć, a ja tego nie lubię. Poza tym zarobiłem już na tym kilka razy więcej, niż oczekiwałem - więc po co mi to? Mam kilka nowych projektów, które tylko czekają na mój wolny czas. Tutaj już niczego nowego się nie nauczę, a życie umyka i trzeba robić to, co wymaga nowych wyzwań.

Nie wiem. Myślałem, że milionerzy są milionerami dlatego, że potrafią wyciskać pieniądze tak długo, jak to możliwe. Po co zajmować się czymś nowym, skoro "stare" jeszcze przez lata będzie generować tyle pieniędzy, że nie będzie Pan potrafił ich wydać?

- :) ja teraz też nie potrafię - mimo, że w stosunku do "prawdziwych milionerów" jestem tylko małym pioneczkiem. Pieniądze to nie wszystko. Wiem, że to brzmi jak wytarty slogan, a ci którzy dopiero zaczynają mówią pewnie, że nie mam racji. Ale mnie racja nie jest potrzebna - potrzebne jest mi ciekawe i sensowne życie, a na to mam wystarczająco dużo pieniędzy. Niech Pan zrozumie, że ten nasz wspólny wyjazd może być wart ........może nawet 100 milionów więcej, niż gdybym tego nie zrobił. To absurdalne, aby jedna głupia rozmowa mógłby być tyle warta - ale tak jest. Czy to jest sprawiedliwe - NIE ! Ale dlaczego nie mam wziąć 100 milionów więcej, jeśli oni są skłonni tyle zapłacić. Dla nich to też jest gra (zresztą oni ja zaczęli) w której - ich zdaniem - wygrywają. Zapłacą tyle ile zechcą, ale chcę wiedzieć ile zechcą. Dla nich te 100 milionów w tą lub tamtą - też nie stanowi wielkiej różnicy. Tą grą bawimy się razem i obie strony chcą wygrać. Otrzymaliśmy od nich wyzwanie, które podjęliśmy. Prawdopodobnie, obie strony wyjdą z tego zwycięsko, a że będziemy mieli z tego więcej niż można było oczekiwać - to dobrze. Po transakcji i tak powiemy sobie na czym nasze gry polegały, aby w następnych grach być jeszcze lepszymi zawodnikami. Tutaj ludzie tacy są, że nie obrażają się. Obrazą byłoby raczej nie podjęcie gry.

No, to bardzo ciekaw jestem tych negocjacji, które nas czekają. A z tą obrazą - to prawda. Tutaj jest tak, że jeśli płacę "pierwszą cenę" ( czyli cenę z księżyca) i nie negocjuję jej, to właściwie go obrażam. Z mojego doświadczenia wynika, że jest tu 100: 30. Czyli jeśli sprzedawca podaje cenę sto, to kończy się na 30 i takiej ceny naprawdę on oczekuje. Jednak zanim one się rozpoczną, mamy jeszcze kilka godzin. Chciałbym więc namówić Pana do rozważań na temat tego co ważne.

- a co jest ważne ?

No właśnie. Tego chciałbym się dowiedzieć.

- jeśli powiem, że wszystko, to będzie znaczyło tyle, co nic. Więc spróbujmy to jakoś uporządkować. Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, aby odpowiedzieć Panu na to pytanie, bo to raczej pytanie do filozofa, a ja jestem tylko myślicielem amatorem, ale skoro Pan pyta - to znaczy, że chce Pan wiedzieć to, co ja myślę, a nie to, co prawdą jest. Kiedy mówię, że ważne jest wszystko, to nie dlatego aby kogoś zbyć, ale dlatego, że tak myślę. Im dłużej żyję, tym przekonanie, że rzeczy małe ( albo pomijane) są niezwykle istotne. Nauczyliśmy się niedostrzegania i nie potrafimy już cieszyć się z rzeczy "powszednich" Jednak to ograniczenie, które sami sobie zafundowaliśmy, prowadzi nas na manowce. Bo to właśnie tych "mało ważnych" rzeczy jest najwięcej, a jeśli je pomijamy, to w zasadzie okradamy się z tego co jest. Większa część naszego życia, to właśnie te powszednie, "mało ważne" rzeczy. Powie ktoś, a po co mam się zajmować mało ważnymi rzeczami ? - odpowiedź jest prosta, bo bardzo ważnych nie masz. Poza tym, to brak uważności sprawia, że rzeczy wydają nam się takimi. Ale kiedy się dobrze zastanowić i powrócić do ciekawości, do uważności, do bycia tu i teraz okaże się, że to lekceważenie prawie wszystkiego co nas otacza, czyni nas tak ubogimi, że nie potrafimy już dostrzec niczego poza pieniędzmi i tym, co one niosą. A niosą nie tylko rzeczy dobre. Jestem oczywiście ostatnim człowiekiem, który powiedziałby, że pieniądze nie mają większego znaczenia. Wprost przeciwnie - uważam, że pieniądze są wspaniałe i ważne, ale nie jest tak, jak głosi obiegowa prawda, że można być albo zdrowym, albo bogatym - taki wybór sami sobie stworzyliśmy i nie ma żadnego powodu aby nadal w to wierzyć. Tak jak nie ma powodu, aby zakładać, że tylko pieniądze są ważne. Nie, ważne są również te małe rzeczy o których tutaj mówimy, nawet wtedy, kiedy ważne nie są. Zaraz to spróbuję wyjaśnić, najlepiej na przykładzie. W domu, w którym jeszcze dzisiaj będziemy ( a to jedyny nasz dom ) rośnie cytrynowe drzewo. Drzewo, jak drzewo. Zwykłe - mała nieważna rzecz. Jednak kiedyś - patrząc na to drzewo - zacząłem zastanawiać się nad jego geniuszem, doskonałością i pięknem (byłem uważny). Kiedy pomyślałem, że wyrosło z małej pestki, która ma w sobie wiedzę i pamięć czym jest, to osłupiałem. Ta maleńka pestka, od zawsze wie, że to co z niej wyrośnie musi rosnąć korzeniami do dołu, musi mieć takie, a nie inne liście, owoce, korę, przewody doprowadzające wodę do pnia i liści, itd. Na dodatek taka - powiedzmy wiśnia, zawsze będzie wiśnią, a nigdy gruszą. Dlaczego? - dlatego, że wie czym jest. Wie to od zarania czasów. Długo by mówić o doskonałości tego drzewa, choć takie zwykłe i mało ważne. Chcę przez to powiedzieć, że te zwykłe rzeczy mogą stać się powodem powrotu do czasów, w którym jeszcze używaliśmy rozumu. Gdyż dzisiaj już i o tym zapominamy oglądając reklamy telewizyjne, które decydują za nas o wszystkim. Warto więc przywrócić tę uważność dla rzeczy powszechnych, bo być może przez to, uda nam się zadawać właściwe pytania, które uczynią nasze życie sensowniejszym. Ważne są pytania, nie odpowiedzi. Proszę więc niech Pan spróbuje - jeśli nie uważności - to choć obserwacji. Proszę zaobserwować choć własne ciało, z którym jest Pan w każdej chwili. Ciało ludzkie jest tak genialnym urządzeniem, że nie starczy miejsca we wszystkich komputerach świata, aby dokładnie opisać jego rolę i skomplikowanie, a przecież ktoś je stworzył?! Takie obserwacje czynią cuda z nami i naszymi poglądami jeśli je w ogóle mamy, a co ważniejsze - prowadzą do pytań na które będziemy potrzebowali odpowiedzi. Jeśli raz Pan to zrobi, okaże się że tego nie da się zatrzymać i wtedy w małych, powszednich i nieistotnych rzeczach zobaczy Pan ogrom Wszechświata. Osobiście, wolę czynić te obserwacje z pełnym kontem bankowym, bo jak wcześniej mówiłem - teza, że można być albo zdrowym, albo bogatym jest fałszywa.

Jakie ważne pytania, na które nie zna Pan odpowiedzi są Pańskim zmartwieniem?

- nie martwię się tym, że nie znam odpowiedzi. Dociekanie samo w sobie jest fascynującym zajęciem i dziękuję Bogu, że te pytania dostrzegam. Kiedy stanie się tak, że nie będziemy mieli już pytań - nasze istnienie na tej ziemi przestanie być zasadne. Ale proszę się nie martwić, nigdy nie poznamy odpowiedzi na wszystkie pytania, ponieważ każda odpowiedź rodzi nowe pytania. Z dość zasadniczym pytaniem "Kim jestem?" jakoś sobie radzę dzięki nieobecnej tu osobie, o której już mówiliśmy. Ale po co tutaj jestem - to pytanie pozostaje, jak do teraz, bez odpowiedzi. A przecież to istotne pytanie nie dotyczy tylko mnie. Dotyczy każdego z nas. Kiedyś o tym nie myślałem ale dzisiaj nie pojmuję, jak mogłem żyć - nie tylko bez odpowiedzi na to pytanie, ale bez samego pytania.

Dla mnie ważnym jest pytanie o śmierć. Boję się jej i nie rozumiem. Jeśli śmierć jest końcem, to całe życie nie ma dla mnie żadnego sensu i żadnej wartości. A jak jest u Pana?

- ja już nie boję się śmierci. Dla mnie śmierć nie istnieje, ale to nie jest rozmowa na kilka godzin w samolocie.

Już - czyli kiedyś się Pan bał?

- tak, kiedyś bałem się bardzo

Jeśli, jak Pan mówi, nie jest to rozmowa na teraz, to może spróbujmy choć dotknąć tego fenomenu?

- nie, nie podejmę się tego, ponieważ trzeba zacząć od odpowiedzi na inne pytanie.

Jakie?

- Kim jestem? , ale jeśli pokuszę się na odpowiedź - choć do końca jej nie znam -  to zanudzimy Pańskich czytelników i będzie to ostatnia linijka, którą przeczytają :) ma Pan lżejsze pytania?

Mam całą stertę

Autor Wszystkie prawa zastrzeżone. Ciąg dalszy