JustPaste.it

Mole trwamwajowe

Nie zdążyłem dostrzec, rozszyfrować tytułu wielkiej księgi, choćby po Jej reakcjach. Twarz jej wydawała się beznamiętna, oczy oddane lekturze. Ona...

Nie zdążyłem dostrzec, rozszyfrować tytułu wielkiej księgi, choćby po Jej reakcjach. Twarz jej wydawała się beznamiętna, oczy oddane lekturze. Ona...

 

Jadąc tramwajem, widziałem małą (rozmiarami: szerokość/wyoskość) dziewczynę, która czytała ogromną książkę. Siedziała w pierwszym rzędzie drugiego wagonu, należącego do nowoczesnego składu, takiego, w którym lektor ogłasza, do jakiego przystanku zbliża się ów pojazd. Ona, bo tak będę ją teraz nazywał, właściwie wróćmy teraz do Niej, wpatrywała się w stronice opasłego tomu. Nie zdążyłem dostrzec, rozszyfrować tytułu wielkiej księgi, choćby po Jej reakcjach. Twarz jej wydawała się beznamiętna, oczy oddane lekturze. Ona, właścicielka małego noska, monstrualnych okularów, dziecinnej przy tym postury, choć wieku wczesno magisterskiego, cudem natury i kultury mi się w tamtym momencie wydała. Tramwaj mijał po swojej prawej burcie budynek Muzeum Narodowego, ona czytała. Na przystanku do wnętrza wagonu wtargnęli nieproszeni goście, gadająca młodzież gimnazjalna, reprezentująca latorośl polskiej klasy średniej, w liczbie najwyżej pięciu z przewagą miejskich dziewcząt wątpliwej lub nierozstrzygniętej jeszcze na ten czas urody, trzy starsze berety moherowe z ukrytymi twarzami niemłodych już bab kościelnych – również gadające, a do tego wnoszące do wiosennego wnętrza tramwaju woń nieświeżą ludzką, zmieszaną z duszącą wodą toaletową kupioną w kiosku Ruchu oraz masa nieokreślonych mieszkańców, rezydentów stolicy w postaci urzędniczo – studenckiej. Powyższe zdanie oparte zostało na pierwszym wrażeniu, będącym dalekim od stwierdzeń. Pora była wówczas przedpołudniowa, toteż w tramwaju dominowały masy niepracujące lub pracujące w niestandardowym wymiarze godzin. W tym czasie ona zniknęła, zdaje się, że jeszcze przed mostem, jeszcze na Powiślu. To mała pożeraczka głębokich sensów zapisanych na kartach księgi wyparowała pośród woni i obrazu mas bezkształtnych i bezideowych. Całość opisana tutaj miała miejsce gdzieś na Moście Króla Poniatowskiego pewnego wiosennego dnia roku pańskiego 2007. Z niewyjaśnionych przyczyn, roszczę sobie prawo do stwierdzenia jakoby ta przedstawicielka młodej inteligencji czegoś wielkiego była dokonała. Patrząc na tę istotę, na Nią, już wtedy wiedziałem, że obserwację tę należy opisać, wydać, uzewnętrznić postrzeganie jej przez podmiot, który stanowię ja sam, jednak stało coś, czego nie mogłem się spodziewać. W 2012 roku pewien znany literat wydał ów zbliżony treścią tekst czy też opis bardzo podobny, jakby czytał w moich myślach albo po prostu postrzegał Ją podobnie, tylko środowisko Jej trochę inaczej.

W listopadzie 2013 roku spotkałem inną niewielkich rozmiarów podróżującą pożeraczkę monumentalnej księgi. Tym razem, stojąca w autobusie, którego wnętrze jaśniało sztucznym promieniem jarzeniówki, czytała równie wielką, i nie mniej zagadkową dla mnie historię ludzkiego wysiłku intelektualnego. Tytułu, rzecz jasna dostrzec, nie mogłem. Stała oparta prawym łokciem o poręcz znajdująca się naprzeciw środkowych drzwi Solarisa. Obserwowałem spod tych drzwi. Mijaliśmy światła Mokotowa, dojeżdżając do stacji metra Wierzbno. Konsekwentnie, do pierwszego opisu, zmuszony jestem zrecenzować woń i środowisko społeczne wnętrza ukołowionej i udrzwionej, samobieżnej puszki ludzkiej. Co do pierwszego, pamiętam woń dżdżu jesiennego, spalin ropnych i ten niepowtarzalny, wpływający na mają wyobraźnię zapach mokrej kurtki skórzanej, którą owa, nowa Ona przyodziała na swoje chude ramionka. Co do drugiego aspektu mojej analizy komunikacyjnej muszę z przykrością stwierdzić, iż ludzi było sporo, lecz nie pamiętam, abym ową masę w jakikolwiek sposób myślowy rozczłonkował, abym mógł ją teraz rzetelnie czytelnikowi przedstawić. Mogę tylko improwizować, nakładając na siebie zapewne kilka lub kilkanaście różnych podróży zatłoczonymi środkami komunikacji autobusowej bądź nawet innej komunikacji zbiorowej, masowej, ludzkiej, śmierdzącej i głośnej poniekąd.

Opisywanie ludzi przypomina mi trochę serial „Z kamerą wśród zwierząt”. Podsumowując, kontakty z dwiema interesującymi istotami, które prawdopodobnie funkcjonują w naszym społeczeństwie do dzisiaj, skończyły się na moim myśloczynie. Co to jest myśloczyn? Ponoć wymyślił to sam Franz Kafka. Tysiące minut straciłem na rozmyślanie, czy myśloczyn jest możliwy.