Przesyłam mieszczuchom fragment pejzażu z zatrzymaną chwilą spokoju.
Świątek
To on garby dróg leczy swej stopy dotykiem
W kieszeni horyzontu nosi słońca kawał
Wiatrem ciszę przemienia a chwile odkrawa
W grube pajdy pejzażu polane błękitem
Z drzewami żyje niby wśród apostołów
Wielce tak jak ubogo – prosto jak rozumnie
Słońcem trawy przegarnia na spróchniałej trumnie
I skrzyp kurzem piaskowym nakręca na koła
Spytasz komu się przyda ten analfabeta
Bóg co tylko pot z czoła umie ścierać cieniem
A zrzuć w polu czczej myśli brukowe kamienie...
Poczujesz że potrzebny ktoś kto na to czeka