Nie „piwoszem”. Znam wielu takich, przy których – pod względem ilości wypijanego trunku – jestem co najwyżej piwoszątkiem. W dodatku „piwosz” doskonale rozróżnia Tatrę od Harnasia
Nie „piwoszem”. Znam wielu takich, przy których – pod względem ilości wypijanego trunku – jestem co najwyżej piwoszątkiem. W dodatku „piwosz” doskonale rozróżnia Tatrę od Harnasia. Ja już chyba nie umiem tego. Jednak „przejście na jasną stronę mocy” sprawiło, że nauczyłem się o wiele więcej.
Wyczuwanie subtelnych aromatów w piwie
Wraz z piciem coraz to bardziej wymyślnych piw zacząłem dostrzegać ogromne różnice między nimi. Różne aromaty, posmaki czy nawet wysycenie sprawiały, że każdy nowo wypity trunek był czymś wyjątkowym. Zacząłem dostrzegać, że w browarnictwie rzemieślniczym nic dwa razy się nie zdarza, każda warka tej samej marki to coś innego. To też sprawiło, że potrafię wyczuć wady piwa i nie zawsze picie go sprawia mi przyjemność. Jednak nie traktuję tego jako minus, po prostu jestem teraz bardziej świadomy pewnych rzeczy.
Szacunek dla piwowarów
W czasie mojej „kariery” świadomego piwosza miałem przyjemność pić piwa wyjątkowe. Takie, które przez moment były jedną z najlepszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały. Tak dobre piwa nie wzięły się znikąd. I czy był to niesamowity, oparty na wieloletniej recepturze Porter Łódzki, czy też nowofalowy Atak Chmielu, miałem szacunek dla ich twórców.
Pogłębianie wiedzy
Po odstawieniu Tatry zacząłem coraz bardziej zagłębiać się w piwny świat. Fora internetowe i blogi zaczęły dostarczać mi olbrzymie dawki informacji o tym wspaniałym napoju. Jego historia jest niesamowita i wciąż mnie ciekawi. Z czasem jednak wspomniane źródła wiedzy okazały się niewystarczające i zacząłem czytać książki, a że polskojęzycznej literatury na temat piwa jest niewiele…
… zacząłem czytać publikacje w języku angielskim, co było motywacją by się w nim podszkolić
Pozwoliło mi to poznać fachowe słownictwo w tym języku obcym, ale również i inne używane w codziennym życiu zwroty czy słowa. To olbrzymi plus.
Zostanie piwowarem domowym
Piwowarstwo domowe to coś co mnie bardzo wciągnęło. Z powodów czasowo-finansowych nie warzę dużo. Raz na dwa-trzy miesiące. Z utęsknieniem czekam na dzień warzenia, jestem wtedy podekscytowany. Uwielbiam, gdy ktoś zadaje mi pytania jak się robi piwo. Jeśli w ogóle rozumie choć trochę o czym mówię, czuję się super. A mówić o warzeniu piwa potrafię godzinami. Choćby o istocie przerwy ferulikowej. Czasem tylko śmieję się, patrząc z boku, na warzenie piwa w domu. Facet zamyka się w kuchni na 7-8 godzin i siedzi przy garach. Istna kura domowa, ale najważniejsze, że sprawia to ogromną frajdę i nie zamieniłbym tego na nic.
Prowadzenie bloga o piwie
Kultura piwna jest tak bogata, a środowisko piwne interesujące, że mam mnóstwo tematów na artykuł. Moja wiedza jest też pokaźna, dlatego mam o czym pisać. To też daje satysfakcję, podobnie jak zainteresowanie czytelników, które – mam nadzieję – będzie systematycznie wzrastać.
Wymaganie od życia więcej
Ponieważ zawsze dążę do zrobienia jak najlepszego piwa, gdy sam warzę w domu, tego samego wymagam od życia. Doskonale wiem, że nic nie przychodzi łatwo, ale zadowalanie się byle czym nie jest dla mnie. Poznanie bogactwa piwnego świata sprawia, że poszukuję też innych interesujących rzeczy spoza kultury tego napoju. I czy są to podróże, historia, czy nawet inne produkty spożywcze – staram się znaleźć coś niespotykanego.
Od czasu, gdy na poważnie zainteresowałem się piwem, widzę duże zmiany w sobie. Wszystkie na plus. Chociaż nie… mój portfel cierpi bardziej, choć piwa piję mniej niż kiedyś. Ale wiecie co? Nie żałuję.
Podobało się? Zapraszam na moją stronę, adres podany wyżej.
Źródło: http://piwnyrap.wordpress.com/2014/08/20/zalety-bycia-piwoszem/