JustPaste.it

Porcelanowa cukierniczka

Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w jej stronę, czekał aż podniesie wzrok. Czekał by mogła ujrzeć w jego oczach absolutną pogardę. Nie doczekał się.

W jego oczach było zło. Pierwotne, dzikie, nieokiełznane zło.  Nie pamiętam treści wykrzykiwanych przez niego słów. Ale kojarzę oskarżenia. Kojarzę rynsztok myśli, które wychodziły z głębi jego istoty,  rynsztokiem słów. Słów strasznych. Słów, które miały zabić.

Był blady. Miał opuchnięte wargi a wielkie, szklące się oczy były na wpół zakryte spuchniętymi, ciężkimi powiekami. Zapadnięte policzki były odgrodzone od oczu sinizną. Nabrzmiałe wargi z trudem, jakby przezwyciężając bezwład, nie pozwały by słowa wydobywały się z jego ust bez przeszkód. Jakby same chciały powstrzymać zadawane przez język ciosy. Na próżno…

Ona siedziała, bez ruchu, skamieniała, odgrodzona od niego małym stolikiem, takim, przy którym codziennie rano piliśmy kawę. Nie powiedziała ani jednego słowa, nie śmiała pisnąć… Wydawało się, że nie oddycha, że nie żyje… Tylko łzy, które ściekały po jej twarzy świadczyły najdobitniej, że razy zadawane przez syna były wymierzane bardzo celnie. Wprost w serce, które właśnie, powoli lecz nieubłaganie, pękało.

Podszedł do stolika i jednym ruchem brudnej ręki zrzucił na podłogę wszystko co na nim było. I krzyczał, krzyczal, krzyczał… Cofnął się i uderzył zaciśniętą pięścią w ścianę tak mocno, że słychać było chrzęst łamanych kości. Zawył. I zamilkł. A cisza, która nastąpiła zdawała się rezonować piekłem. Ta cisza, nabrzmiała cisza, była być może gorsza od wrzasku. Była ciężka, tak ciężka i brudna, że jej krzyk był odczuwalny każdą najmniejszą komórką ciała. Była w niej trwoga, bezsilność. Była też smierć. A krew płynąca w żyłach zdawała się tężeć, zamarzać zamieniać w ołów. Nie od razu, powoli. By cierpienie było wystarczająco dotkliwe i odpowiednio długie.

Spojrzał niewidzącymi, przepitymy oczami na nią, później przeniósł wzrok na na podłogę i nieco dłużej przyglądał się roztrzaskanej, porcelanowej cukierniczce. A im dłużej na nią patrzył tym mocniejszą odczuwał satysfakcję. Wiedział, wiedział bardzo dobrze, że ten prozaiczny przedmiot był pamiątką, którą jego matka dostała od swojej babci.

Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w jej stronę, czekał aż podniesie wzrok. Czekał by mogła ujrzeć w jego oczach absolutną pogardę. Nie doczekał się. Rozwścieczony faktem, że rzecz nie została jednak skończona odpowiednim finałem, wyszedł w deszcz i nieludzką wichurę z urwaną klamką od drzwi wejściowych w lewej dłoni. Prawa dłoń była złamana…

A ona wstała z największym wysiłkiem, przeszła dwa, trzy kroki, usiadła na podłodze wśród rozsypanego cukru, zaczęła zbierać fragmenty roztrzaskanej cukierniczki. Powoli, metodycznie, dokładnie. A, po chwili, spojrzała na mnie by spytać: czy to się da posklejać?

Tak, da się, odpowiedziałem i uśmiechnąłem się blado a ona odpowiedziała równie bladym uśmiechem.

Tak, da się posklejać. Ale ślady pęknięć pozostaną już na zawsze, pomyślałem, nie powiedziawszy jednak ani słowa i…

I pomogłem jej wstać.