JustPaste.it

Abonent jest czasowo niedostępny, proszę nie dzwonić później.

W życiu każdego człowieka następuje w końcu moment na przemyślenia. Moment, w którym musisz odłożyć wszystko na bok, włożyć dres, przygotować sobie grzane wino i po prostu zniknąć

W życiu każdego człowieka następuje w końcu moment na przemyślenia. Moment, w którym musisz odłożyć wszystko na bok, włożyć dres, przygotować sobie grzane wino i po prostu zniknąć

 

Wyłączyć telefon, odłączyć dostęp do Internetu (ta część znikania wydaje się być szczególnie ważną) i po prostu zaszyć się gdzieś, gdziekolwiek.

U mnie taki moment pojawił się jakiś miesiąc temu, wraz ze złożeniem wypowiedzenia z pracy. Wypowiedzenie złożyłam, ponieważ czułam, że chcę zmian w życiu, ale nie byłam jeszcze do końca pewna, czego konkretnie mają one dotyczyć. Oczywiście, zmiana pracy była na pierwszym miejscu, ale wiadomo, że za taką decyzją następować mogą jeszcze inne, dotyczące na przykład zmiany miejsca zamieszkania. Było to dla mnie dziwne głównie ze względu na fakt, że zazwyczaj wiem, czego chcę od życia i jestem osobą z natury twardo stąpającą po ziemi. Niemniej jednak od pewnego czasu czułam, że się duszę, że potrzebuję zmian. Zrezygnowałam więc z pracy nie mając nic nowego na oku, nie wiedząc co ze sobą zrobię. Okej, może nie była to najrozsądniejsza decyzja świata, ale czasem trzeba pomachać rozsądkowi na pożegnanie i postawić wszystko na jedną kartę. 

No dobra, to co się robi na bezrobociu?

Ciężko mi powiedzieć co dokładnie myślałam i czułam, gdy po raz ostatni opuszczałam gmach firmy. Byłam nieco otumaniona, to na pewno, i właśnie takie uczucie towarzyszyło mi podczas drogi powrotnej do domu. Tam, niewiele myśląc (jak podczas ostatnich kilku tygodni właściwie) zabukowałam dla siebie weekend w Karpaczu (żadnych „+1”, co to, to nie), spakowałam do walizki parę jeansów, swetry, buty trekkingowe, kupiłam bilet na pociąg i niewiele myśląc – zamknęłam za sobą drzwi mojego mieszkania. Do Karpacza dojechałam późnym wieczorem, zameldowałam się w Mercure i opadłam bezwładnie na łóżko. Spałam chyba całą wieczność, bo następnego dnia obudziłam się dopiero koło południa, co w moim przypadku jest niemal niemożliwe. Nie wiem, czy to zasługa wygodnego łóżka, czy nadmiaru wrażeń, a może tego i tego, ale hurra! W końcu, od niepamiętnych czasów, udało mi się wyspać. Pierwszą myślą po przebudzeniu było „okej, co zazwyczaj robi się na bezrobociu?”. Niewiele myśląc, wzięłam długą, gorącą kąpiel, wskoczyłam w wygodne ubrania i zeszłam na obiad do hotelowej restauracji. W końcu mogłam zjeść to, na co naprawdę miałam ochotę, w końcu też nie musiałam się spieszyć – to naprawdę dziwne, ale bardzo przyjemne doświadczenie. ;) Potem kawa i ciasto w wygodnym fotelu, a następnie spacer po mieście. Leniwie, bez stresu kupiłam parę książek, oscypki i ciepłe, góralskie kapcie. Jak typowa turystka, a co!

e4b60ebbe606cf780bd3a5b62a1bd73d.jpg

Fot. wikipedia.org

 

Właśnie to.

Wieczorem sączyłam pyszne, grzane wino w hotelowym barze i czytałam zakupioną wcześniej książkę Grzesiaka – odpoczynek odpoczynkiem, ale można przecież w międzyczasie dbać o odpowiednie podejście do życia. Mimo faktu, że spałam niemal pół dnia, położyłam się dość wcześnie, bo jakoś o 23. Czułam się trochę jak emerytka, ale wygodne łóżko i perspektywa odpoczynku okazały się jednak nie do przezwyciężenia. Następne pięć dni (postanowiłam odbić sobie zapracowane lata i przedłużyłam pobyt w hotelu) spędziłam równie leniwie. Spacerowałam, jadłam mnóstwo pysznych rzeczy – zarówno w hotelu, jak i miejscowych barach, piłam wino, czytałam książki i maksymalnie korzystałam z hotelowych atrakcji – basen, jacuzzi, masaże, fitness… odpuściłam sobie jedynie solarium, bo to raczej nie dla mnie. Zapełniałam sobie czas jak tylko mogłam, co pozwoliło mi odkleić się od telefonu i Internetu, a dzięki temu zająć się w końcu sobą i przemyśleć kilka jakże istotnych spraw.

 

Dzisiejszy dedlajn jest jutrzejszym fakapem? Nie tym razem. 

Ten wyjazd był strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Odpoczęłam, pobyłam w końcu sama ze sobą, bez telefonów, maili, dedlajnów, asapów, fakapów i innych, słodkich komponentów mojej byłej pracy w korpo. Nareszcie miałam czas na pierdoły, z pozoru nieistotne, ale jednak bardzo, bardzo potrzebne. Najadłam się, wyspałam, odetchnęłam świeżym powietrzem i spojrzałam na wszystko z zupełnie innej, świeższej perspektywy. Może nie wiem jeszcze tak do końca czego chcę, ale jedno jest pewne – wiem, czego nie chcę. Zawsze coś, prawda? ;)