JustPaste.it

Na celowniku

Artykuł ten powstał 10 lat temu po zamachu na szkołę w Biesłanie. Zginęło wtedy 156 dzieci. Obecnie w Peszawarze zginęło 132 dzieci. Właściwie nie ma co w nim zmieniać.

Artykuł ten powstał 10 lat temu po zamachu na szkołę w Biesłanie. Zginęło wtedy 156 dzieci. Obecnie w Peszawarze zginęło 132 dzieci. Właściwie nie ma co w nim zmieniać.

 

Gorszego początku roku szkolnego nie można się było spodziewać. Gorszy był chyba tylko rok 1939. W wielu polskich szkołach w pierwszych dniach września minutą ciszy uczczono pamięć dzieci, ich rodziców i opiekunów, którzy zginęli w zamachu terrorystycznym w Biesłanie w Rosji.

 

Co jeszcze można powiedzieć? Jaką jeszcze refleksją się podzielić? Napisano już na ten temat niemal wszystko. Czy tych parę akapitów coś zmieni? Czy przekona kogoś, kto trzyma palec na spuście karabinu czy detonatorze ładunku wybuchowego, do odstąpienia od swego zamiaru? Zapewne nie. Niektórych ludzi już nikt i nic do niczego nie przekona. Nawet Bóg. To są ci, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem[1]. Nawet największe bestialstwo jest dla nich aktem świętym albo co najmniej usprawiedliwionym. Skierowanie samolotów pasażerskich na wieżowce pełne ludzi, wysadzenie w powietrze pociągu osobowego czy autobusu turystycznego, podłożenie bomby na targowisku czy w dyskotece, a w końcu wysadzenie w powietrze sali gimnastycznej z tysiącem dzieci i ich rodziców – to tylko kolejne „święte” zadania. Ale nie łudźmy się – czekają nas następne „niespodzianki”. Miejsc, które można zaatakować, i sposobów, na jakie można to zrobić, jest bardzo wiele, a ofiar może być jeszcze więcej. Czekają elektrownie jądrowe, rafinerie, rozlewnie gazu, wodociągi, stadiony. Wszystko, co w przypadku awarii czy wybuchu może wyrządzić krzywdę dziesiątkom, jeśli nie setkom tysięcy ludzi naraz, stało się dziś potencjalnym celem terrorystów.

 

Ekonomia zbrodni

Jeśli ktoś jeszcze myślał, że są wartości, na które nikt nie waży się podnieść ręki – na przykład dzieci – to po Biesłanie już wie: nie ma świętości nie do ruszenia! Święta jest tylko sprawa, za którą warto oddać własne życie – oto rozumowanie współczesnych kamikadze w kamizelkach wypełnionych trotylem. Ich logika jest bardzo prosta: jeśli za cenę jednego życia można odebrać życie tysiącom ludzi, to bardzo dobrze. Czysty zysk. Ekonomia zbrodni.

Przypomina mi to inny zbrodniczy rachunek ekonomiczny, przywołany niedawno w „Pasji” Mela Gibsona, gdy przywódcy starożytnego Izraela, zastanawiając się, co począć z Jezusem, postanowili, że lepiej będzie dla nich, aby ten „jeden człowiek umarł za lud, niż żeby ten wszystek lud zginął”[2]. I zrobili to. W imię fałszywie pojętej świętej sprawy, zabili najbardziej niewinną Istotę – Tego, który „grzechu nie popełnił”[3], Syna samego Boga.

Jak widać, zbrodnia ubrana w szaty świętości to nie wymysł muzułmanów. Tym samym grzeszyli też w przeszłości chrześcijanie, wcześniej Izraelici, a jeszcze przed nimi pogańscy wyznawcy Molocha, składający w ofierze własne dzieci, by przypodobać się swemu bóstwu.

 

Gdzie był Bóg?

Obserwując tragedię w Biesłanie, wielu – nawet wierzących ludzi – pytało: Gdzie był Bóg? Czemu nie przeciwdziałał, nie przeszkodził w odpaleniu ładunków wybuchowych? Czy nie zależy Mu nawet na dzieciach?

A gdzie my byliśmy, gdy mordowano Jego jedynego Syna, gdy umierał za nasze grzechy? Wiem, źle postawiłem to pytanie. Przecież nie było nas wtedy na świecie. To zapytam inaczej: gdzie bylibyśmy wtedy...? Niestety, większość z nas znalazłaby się w tłumie krzyczącym: ukrzyżuj!

Już wtedy aż się prosiło, by Jezus skorzystał ze swej boskiej mocy, zszedł z krzyża i ukarał zbrodniarzy; by sam Bóg z nieba zabił ich piorunami swego gniewu i przerwał ten krwawy spektakl. Ale ani Ojciec, ani Syn nie zdecydowali się na to. Wytrwali w bólu aż do końca. Wytrwali, gdyż ceną było nasze zbawienie. Niewinny Syn Boży umarł za grzeszników, zajął ich miejsce, poniósł na sobie karę, na którą zasłużyli oni. Po co? Aby, jeśli w to uwierzą, mogli kiedyś żyć wiecznie z Nim. „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny”[4]. Dlatego niech nikt nie pyta: Gdzie był Bóg? Niech nie poddaje w wątpliwość Jego miłości do ludzi – Jego dzieci. Nie jesteśmy w stanie pojąć wszystkich Jego dróg, tak jak dzieci nie są w stanie zrozumieć wszystkich decyzji i zachowań swoich rodziców. Jednego wszakże możemy być pewni: co Bóg miał zrobić dla naszego zbawienia, już zrobił. Zapytajmy raczej siebie: Czy my zrobiliśmy to, co do nas należy? Czy uwierzyliśmy już w Jego miłość do nas? Czy w imię tej miłości gotowi jesteśmy wyrzec się nienawiści i zacząć po prostu kochać?

 

Rzeź niewiniątek

Bardziej niż kogokolwiek innego rodzice zabitych dzieci potrzebują dziś Boga. Potrzebują Tego, który rozumie, co to znaczy strata dziecka – gdy w ukochaną istotę z całą mocą i bez wyraźnego powodu uderza cudza nienawiść. Ojciec niebieski tego doświadczył, i to nie raz. Właściwie już na początku, kiedy tylko Syn Boży narodził się w Betlejem, Jego pojawienie się na świecie wzbudziło wrogość przeciwników. Ówczesny król Judei, Herod, chcąc mieć pewność zgładzenia swego potencjalnego konkurenta, rozkazał zabić w Betlejem wszystkie dzieci do drugiego roku życia. Ewangelia sprawozdaje, że spełniło się tym samym proroctwo Jeremiasza: „Słyszano głos w Rama, płacz i żałosną skargę. Rachel opłakuje dzieci swoje i nie daje się pocieszyć, bo ich nie ma”[5].

 

Stary schemat

Terroryści mordujący dzieci, by uderzyć w znienawidzony rząd, powielili jedynie stary i przećwiczony diabelski schemat postępowania. Nie mogąc dosięgnąć Boga, szatan całą swoją nienawiść skierował na Jego Syna, doprowadzając Go w końcu do męczeńskiej śmierci. Czy jest coś, co może bardziej boleć? Jednak szatan nie poprzestał na tym. Księga Apokalipsy ujawnia: „Biada ziemi i morzu, gdyż zstąpił do was diabeł pałający wielkim gniewem, bo wie, iż czasu ma niewiele”[6]. Choć wie, że już przegrał, w swej nienawiści do Boga i wszystkiego, co Bóg kocha, nadal podburza jedne dzieci Boże przeciwko drugim, by się nienawidziły i zabijały. A to tylko po to, by kolejny raz zranić Tego, którego już inaczej nie może dosięgnąć.

 

                                                                                                          * * *

Na początku napisałem, że zdaję sobie sprawę, iż ten krótki felieton niewiele może zmienić. Politycy i tak zrobią swoje, a terroryści swoje. Pomiędzy nimi są jednak zwykli ludzie, którzy po prostu boją się o swoje dzieci i jedyne, czego chcą, to żyć w pokoju. Ale równocześnie zaczynają wyraźnie dostrzegać, że w tym zwariowanym świecie pokój to towar coraz bardziej deficytowy. Skoro więc wszelkie nadzieje na pokój zewnętrzny dramatycznie się kurczą, pozostaje nam tylko szukać pokoju wewnętrznego, którego źródłem jest zaufanie do Boga[7]. Pozostaje nam też modlitwa za tych, który cierpią w wyniku straty najbliższych, by wyrzekli się nienawiści i chęci zemsty, by przerwali to błędne koło i pozwolili Bogu ukoić ich ból.

Olgierd Danielewicz

 

[1] Iz 5,20. [2] J 11,50. [3] 1 P 2,22. [4] J 3,16. [5] Mt 2,18. [6] Ap 12,11. [7] Zob. Iz 26,3.

 

[Artykuł pochodzi z miesięcznika „Znaki Czasu” 10/2004].

 

 

Autor: Olgierd Danielewicz