JustPaste.it

Życie jest walką...

Wojna, jest czymś okrutnym. Jestem zmuszony by zabijać kogoś, na kogo czeka rodzina i przyjaciele. Oczekują, by wrócił cały i zdrowy. No i żywy. Zabij, albo daj się zabić. Jeśli darujesz komuś życie, zapłacisz za to swoim własnym. Popełniłem ten błąd wiele razy, ale śmierć nigdy mnie nie dopadła.

Aż do teraz.

Chłopak był młody. Mógł mieć najwyżej piętnaście lat. Jaka szkoda... Taki młody... I jego życie może zostać odebrane w każdej chwili. Jednakże walczył dzielnie, mimo swojego młodego wieku. Pozwoliłem sobie go doglądać, choć walczył dla naszego wroga. Władał mieczem, jak zawodowiec i strzelał z łuku, jak stary wyga. Jego determinacja, aż raziła oczy. Walczył dla jednego powodu - czekała na niego rodzina. Kochająca, zmartwiona rodzina i chciał wrócić do niej z całego serca. Nie wyglądał na nienawidzącego człowieka. Jego rysy twarzy zaczęły już twardnieć, ale chłopięca buzia, zawsze tam gościła. Zastanawiałem się, dlaczego on tu jest? Nie powinni wysyłać kogoś starszego? może podszywa się pod ojca? Uznałem, że odpowiedzi na te pytania, nigdy nie dostanę. Przecież albo mnie ktoś zabije, postrzeli, przejedzie, przebije mi serce mieczem, albo nadepnę na granata, minę i polecę dziesięć metrów w górę po to, by po wojnie skończyć tyle samo, tylko pod ziemią. O Boże mam nadzieję, że tak nie będzie. Ale lepiej zginąć w walce, niż błagać o litość, swojego mordercę...

Dzisiejszy dzień, był wyjątkowo gorący, ale w końcu jesteśmy na pustynii. Czego ja się spodziewałem, śniegu? Gorący dzień mógł oznaczać jedno - patrol jednoosobowy. Nasi wrogowie bowiem, byli bardzo wrażliwi na temperaturę, dlatego wysyłaliśmy jednego żołnierza, aby strzegł naszego obozu i jego okolic. I los był taki łaskawy, że wybrali mnie. Bałem się trochę, nie powiem, gdyż zazwyczaj moi koledzy wracali ciężko ranni, albo w ogóle nie wracali. Za to bez sprzeciwu, zasalutowalem, zabrałem dodatkowy bukłak wody, strzelbę i wyruszyłem. Nie mam pojęcia jak długo chodziłem wokół namiotów, kiedy usłyszałem szelest w suchych krzakach. Początkowo sądziłem, że to wiatr, ale podczas gdy jest ponad czterdzieści stopni w cieniu...

-Wyjdź i pokaż się!

Cholera, jaki jestem głupi... Z własnego wstydu mocniej zacisnąłem ręce na strzelbie, wycelowałem i...

Zamarłem.

W tych suchych krzakach, siedział złotowłosy piętnastolatek. Piętnastolatek, którego podziwiałem, nie tak dawno temu. Chłopiec, który raz śmigał na siwym arabie, między innymi końmi i odcinał głowy im jeźdźcom, wydawał się taki silny, teraz chował się w krzakach, prawdopodobnie bez broni, tarczy, nawet własnego konia. 

Podeszłem bliżej i opuściłem strzelbę, uważniej obserwując go. Jego kiedyś złote włosy, straciły swój słoneczny blask i przybrały kolor szaro-żółty. Kosmyki na czole były spocone, a niżej spoglądały na mnie miodowe oczy, które również utraciły ogień. Wyglądał na wystraszonego i zszokowanego. 

Uklęknąłem tuż przed nim i spojrzałem mu w oczy jeszcze raz. Może teraz jest szansa, bym dostał moje odpowiedzi?

-Jak masz na imię?-takie było moje pierwsze pytanie.

Chłopak wymamrotał coś niezrozumiałego.

-Słucham?

-E-Edward... sir-jego głos był cichy, ale jednocześnie silny i przepełniony skruchą. Uśmiechnąłem się. 

-Nie musisz się bać Ed...-próbowałem go uspokoić, ale nic nie pomagało-Ile masz lat?

-C-Czternaście...-Cholera... jeszcze mniej niż sądziłem...

-Jak się tu znalazłeś?

-W-wojsko zabiera k-każdego, z każdej rodziny, a ja jestem najstarszy u nas...

-A twoi rodzice? Co oni na to?

-Mama zmarła cztery lata temu, a ojciec-słowo to było przepełnione nienawiścią-opuścił nas kiedy miałem sześć lat...

-Masz rodzeństwo?

-Tak... młodszego brata i siostrę...

-Czyli, że masz do kogo wrócić, tak?

-...tak...

Podniosłem się na nogi i pomogłem Edwardowi wstać. Odpiąłem moją strzelbę i podałem mu ją.

-Co pan robi?

-Daję ci strzelbę.

-Ale po co?

-Ponieważ może ci się przydać.

-Ale i tak nikt na mnie nie zwróci uwagi, tylko zabije mnie od razu...

-Tak to jest na wojnie. Życie to walka.

-Wiem... moje życie zawsze było walką, której nie mogłem wygrać...

-"Gdy twoje życie to ciągła walka, nie rezygnuj z niego, bo staniesz się wielkim wojownikiem, kiedy inni będą żebrać o miecz"- z tymi słowami oddaliłem się, lecz szybko sobie coś przypomniałem-Jacob. Nazywam się Jacob.

I wróciłem do namiotu. Oczywiście musiałem się tłumaczyć, że to jakiś cywil ukradł mi strzelbę. Półkownik był zły, ale szybko się uspokoił i dostałem nową, wypolerowaną strzelbę, w której mogłem zobaczyć swoje niebieskie oczy. Na polu bitwy zobaczyłem moją starą maszynę w rękach Eda. Jeżdżąc konno używał jej i celował we wszystkich jego wrogów, a jego miodowe oczy odnalazły dawną iskrę determinacji. Jestem dumny, że oddałem mu moją strzelbę. Nie wstydzę się tego, że pomogłem wrogu. Nie panikowałem, kiedy pocisk przeszył moją klatkę piersiową na wylot... Jedyne, co mogłem zobaczyć, to przepełnione żalem i przeprosinami, miodowe oczy czternastolatka... Wtedy tylko krew, pot i głuchy 'thud' o ziemię... Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie... Wtedy świat jaki znamy dzisiaj przestał istnieć... Zniknęła rozpacz, ból i nienawiść. A wszystko rozwiane w porannym wietrze...

Jestem dumny, że umarłem jako żołnierz.

Jestem dumny, że poświęciłem siebie, by czternastoletni chłopak, mógł wrócić do rodzeństwa...

Nie wstydzę się tego...

"To twoja walka, to twoje życie. Nigdy na dnie, zawsze na szczycie"

Pomogłem słabszemu, młodszemu chłopcu... 

"Silnym człowiekiem nie jest ten, który wygra ze słabszym, ale ten, który pomaga stać mu się silniejszym"

Oddycham...

"Życie nie polega na oddychaniu, ale na chwilach wstrzymujących oddech"

Coraz wolniej...

"Dopóki oddycham, mam nadzieję"

Wszystkie krztałty zamazane... krwi coraz więcej... Ja już śpię... Lecz moje oczy zostają otwarte... Usta lekko rozchylone... Wszystkie kończyny martwe i bezwładne... I wtedy... przestałem oddychać. Umarłem.