JustPaste.it

Jak zostałam prawnikiem? Historia długiej nienawiści

W dzieciństwie miałam tysiąc pomysłów, kim będę,gdy dorosnę. Yłumacz, kapitan żeglugi, informatyk, ogrodnik, fizyk, budowlaniec, czyli wszystko to, o czym marzą dziewczynki.

W dzieciństwie miałam tysiąc pomysłów, kim będę,gdy dorosnę. Yłumacz, kapitan żeglugi, informatyk, ogrodnik, fizyk, budowlaniec, czyli wszystko to, o czym marzą dziewczynki.

 

Z uwagi na to, że między rozkręcaniem starego radia, budowaniem szałasów a studiowaniem w pocie czoła Wielkiego atlasu geograficznego, żeby nauczyć się na pamięć wszystkich stolic świata, pisałam równocześnie poezje o pięknie natury oraz obowiązkach patriotycznych wobec ojczyzny – mniej więcej od 3 klasy szkoły podstawowej zaczęły mi nad uchem kruczo kraczeć dorosłe wrony, że ani chybi, będzie polonistka. A w materiale na polonistkę od tych zapewnień zaczęło się tlić najpierw delikatnym, potem coraz mocniejszym płomieniem pragnienie, by zostać pisarką – oczywiście, nie po to, aby zarabiać i być na okładkach kolorowych gazet (na to naczytaliśmy się zbyt wiele Mickiewicza i Baczyńskiego…), ale żeby rządzić umysłami i wieść ludy na barykady. A w razie konieczności wstrząsnąć sumieniami niewiernych.

Myśl o zostaniu prawnikiem nie zaświtała mi ani razu. Wśród najnudniejszych zawodów świata, jakie można wykonywać, prawnik niepodzielnie kroczył na przedzie, szary, nudny, sztywny, z kodeksami pod pachą. Jak to jednak bywa w robotniczo-chłopskich rodzinach z ambicjami, gdzie zdanie matury na miernych trójczynach bywa absolutną granicą możliwości, do której dojście jest znaczone ciemną smugą potu i krwi, starszyzna śniła od pokoleń sny o potędze własnych dzieci. Ideologia lat 90. sprawiła, że sny przybrały postać obsesyjnego marzenia o wyższym wykształceniu, które miało otworzyć wszystkie drzwi i upokorzyć największych. Oczywiście, nie każde wykształcenie. „Zostanie kimś” było tautologiczne wobec zwrotu „zostać prawnikiem lub lekarzem”. Pal licho inne względy, tylko te 2 zawody mogły zapewnić szczęśliwy, bezproblemowy żywot, który w zamyśle miał upływać pod znakiem kupowania torebek pd Versace i przeglądania katalogów biur podróży. Nie było miejsca na sprzeciw. Nie było miejsca na pragnienie bycia mądrym człowiekiem, bo należało zostać człowiekiem wykształconym – przyjęcie odmiennej optyki wiązało się z zostaniem nikim.

Buntowałam się, sprzeciwiałam, nie zgadzałam – czego, jak czego, ale własnego zdania od progu dojrzewania to ja zawsze miałam pod dostatkiem. Nic zatem dziwnego, że kiedy w 2007 roku zdecydowałam na studia polonistyczne na Uniwersytecie Śląskim, to w mojej rodzinie została ogłoszona trzydniowa żałoba. Taki bezwstydny, arogancki potencjał intelektualny poszedł na studia dla niewydarzonych panienek! Cudze dzieci uczyć w szkole, w pogardzie i wśród śmiechu! Trudno zresztą się dziwić – to była zdrada przodków i cios zadany oczekiwaniom pokoleń. Kto nie jest pierwszym pokoleniem inteligencji, które wyszło z podziemi, głodne i obdarte, ale z nadziejami na lepsze życie, ten pewnie nie zrozumie, jaki to miało wymiar symboliczny.

Po 2 latach polonistyki i ciągłego wysłuchiwania, jacy jesteśmy beznadziejni, nierokujący dobrze gospodarce, pomyleni na umyśle – ugięłam w końcu kark pod naporem kilkunastu lat indoktrynowania w poetyce „prawnik/lekarz albo śmierć!” – i złożyłam papiery na prawo, wściekła jak batalion diabłów, że muszę sobie znaleźć jakiś przyszłościowy zawód, który może nie da mi chleba, ale przynajmniej moje poczucie godności własnej podniesie. Znalazłam się na WPiA, nie wiedząc zupełnie po co. Chociaż nie, wiedząc doskonale – rzuciłam wyzwanie wszystkim bogom prawa, żeby najdalej po 1 lub 2 semestrach mnie wylali, abym mogła powiedzieć sobie rano w lustrze: „nie nadaję się” i z pogodnym czołem zająć się czytaniem literatury. Bogowie prawa mieli jednak odmienne od mojego poczucie humoru i jakbym nie ignorowała zajęć, jakbym nie podchodziła do każdej sesji z coraz większą nonszalancją, jakbym nie eksperymentowała z uczeniem się całego prawa zobowiązań na 2 dni przed egzaminem, to kopytem mnie przepychali przez kolejne etapy.

Dzisiaj rano przyszłam do kancelarii – absolwentka prawa, doktorantka na prawie UJ – i po raz kolejny przeklinałam, na czym ten prawny świat stoi. Co przyjdę do pracy, to nie wiem, jaki poplątany problem zastanę na biurku. Niestety, ale wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie zajmuję się odpowiadaniem na pytania, typu: ile jest czasu na wniesienie apelacji albo jaki środek odwoławczy należy wnieść od nakazu zapłaty. To było marzenie Monteskiusza – uczynić ze wszystkich prawników bibliotekarzy, którzy tylko otwierają kodeks i odczytują przepis. W rzeczywistości pytania, które padają, domagają się odpowiedzi, których po prostu nie ma i nie będzie. Trzeba bez przerwy tworzyć prawdę, nie wiedząc, gdzie tkwi jej źródło i gdzie jej szukać, ale z żelaznym przeświadczeniem, że należy wprowadzić jakiś ład w ten nieporządek. Nieporządek? Chaos jakiś kosmiczny, w którym spotykają się tysiące sprzecznych interpretacji, poglądów i stanowisku, podniecany ciągle zmieniającymi się przepisami, liniami orzeczniczymi oraz nowo wstępującymi pokoleniami akademików. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak łatwo można się pomylić, bo się źle myślało…

Takie myśli, pełne zapiekłej nienawiści do Prawa, przelatywały mi dzisiaj przez głowę, kiedy w rozpaczy próbowałam znaleźć odpowiedź na jedno proste pytanie – czy można udostępniać zatarte (czyli – jakby niebyłe) orzeczenia o ukaraniu lekarza weterynarii, mając do dyspozycji poniższe przepisy?

Ustawa o zawodzie lekarza weterynarii i izbach lekarsko-weterynaryjnych

Art. 60. 1. Krajowa Rada Lekarsko-Weterynaryjna prowadzi rejestr ukaranych.
2. Usunięcie z rejestru wzmianki o ukaraniu następuje z urzędu po upływie:
1) trzech lat od daty uprawomocnienia się orzeczenia o ukaraniu karą upomnienia lub nagany,
2) pięciu lat od odbycia kary zawieszenia prawa wykonywania zawodu,
3) piętnastu lat od daty uprawomocnienia się orzeczenia o ukaraniu karą pozbawienia prawa wykonywania zawodu, jeżeli lekarz weterynarii nie zostanie w tym czasie ukarany lub nie zostanie wszczęte przeciw niemu postępowanie w sprawie odpowiedzialności zawodowej.
3. (uchylony)

Art. 62. 1. W sprawach nieuregulowanych w ustawie do postępowania w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej stosuje się odpowiednio przepisy:
1) ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks postępowania karnego dotyczące postępowania uproszczonego; nie stosuje się przepisów o oskarżycielu prywatnym, powodzie cywilnym, przedstawicielu społecznym, o postępowaniu przygotowawczym oraz środkach przymusu, z wyjątkiem przepisów o karze pieniężnej;
2) rozdziałów I–III i art. 53 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny (Dz. U. Nr 88, poz. 553, z późn. zm.29) ).
2. Minister Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w porozumieniu z Ministrem Sprawiedliwości i w uzgodnieniu z Krajową Radą Lekarsko-Weterynaryjną określa, w drodze rozporządzenia, szczegółowe przepisy dotyczące postępowania w sprawach odpowiedzialności zawodowej lekarzy weterynarii.

Kodeks karny

Art. 106. Z chwilą zatarcia skazania uważa się je za niebyłe; wpis o skazaniu usuwa się z rejestru skazanych.

Kodeks postępowania karnego

Art. 156. § 1. Stronom, podmiotowi określonemu w art. 416, obrońcom, pełnomocnikom i przedstawicielom ustawowym udostępnia się akta sprawy sądowej i daje możność sporządzenia z nich odpisów. Za zgodą prezesa sądu akta te mogą być udostępnione również innym osobom.

Są przepisy? Są. A teraz bądź człowieku mądry i pisz opinię, która wywrze realny skutek w świecie, choć wiesz, że nie jesteś w posiadaniu prawdy. Zmagaj się z własnym myśleniem i zmyśleniem. Uświadamiaj sobie dzień w dzień, jaki jesteś głupi i nieznaczący w obliczu tej złowrogiej siły, której pojąć nie jesteś w stanie. Twórz tak, by Platon był z ciebie dumny na tamtym świecie.

A jednak, po 9 godzinach czystej interpretacji, nagle stwierdzasz, że nie czujesz nienawiści. Ogarnia cię fascynacja. I myślisz: jaki to jest piękny zawód.

 

Źródło: http://prawoikultura.blog.pl/2015/03/05/jak-zostalam-prawnikiem-historia-dlugiej-nienawisci/comment-page-1/#comment-72