JustPaste.it

Kukiz – kolejny kandydat dziczejącej Europy

Cezary Michalski z Newsweek Polska i jego kociokwik zarzynanego leminga.

Cezary Michalski z Newsweek Polska i jego kociokwik zarzynanego leminga.

 

 

 

Piszę to z Nottingham, z północnej Anglii - największego skupiska naszych rodaków na Wyspach.

 

Spośród kilkuset tysięcy Polaków w Wielkiej Brytanii, w ostatnich prezydenckich wyborach zagłosowało zaledwie 63 tysiące. Ale spośród tych 63 tysięcy głosów, 53 procent padło na Pawła Kukiza, który już w pierwszej turze zostałby prezydentem brytyjskiej Polonii.

Ludzie, którzy głosowali tu na Kukiza, a których pytałem, dlaczego, mówią zawsze z grubsza to samo: „Polska nic nam nie dała, nie opiekowała się nami, gdy byliśmy w kraju i nie opiekuje się nami, kiedy tu jesteśmy. Samym sobie zawdzięczamy wszystko, sami o siebie dbamy, co najwyżej jeszcze o naszą rodzinę. I to tylko o tę najbliższą – żonę, męża, dziecko - bo dalej tłoczą się jeszcze tabuny polskich kuzynów, kuzynek, wujków... darmozjadów.

A Kukiz? Co tam Kukiz, nawet go nie znamy. No tak, rockman, trochę celebryta, ale nienawidzi tych, co na naszą miłość też nie zasłużyli. Głosując na niego przynajmniej przykopaliśmy w brzuchy tłustych kotów. Obojętnie, czy były z Platformy, czy z PiS (Duda zdobył na Wyspach kompromitujące 13,99 procent, mniej nawet od kompromitującego 14,23 proc. Komorowskiego).

Co ja im mogę odpowiedzieć, rocznik 1963, późno dojrzały do realizmu, kompletnie przez polską politykę wyprany ze złudzeń? Jedyne co mi przychodzi w takich rozmowach do głowy, to: dzięki tej Polsce macie przynajmniej tutaj lepszy start, bo paszporty III RP/Unii Europejskiej pozwalają wam pracować legalnie.

Mojemu pokoleniu, które w liczbie około miliona prysnęło w latach 80. z ruin PRL-u, ówczesne paszporty z orłem bez korony pozwalały jedynie spać pod mostem w Niemczech, Francji czy Austrii. W niekończącym się oczekiwaniu na wizy do USA, Kanady, Australii. A emigracyjnej elicie, która miała papiery potwierdzające jakieś pobicie czy jakieś więzienie, pozwalały trafić do obozów, gdzie było przynajmniej łóżko, żarcie za friko i darmowy kurs nowego języka.

Ale jeśli to ma być jedyny argument, sam przyznaję, moja obrona III RP przed ludźmi z paromilionowej młodej emigracji nie brzmi rewelacyjnie. Sam wiem, że w ostatnich, a nawet już przedostatnich wyborach, nie zadziałało jako argument straszenie IV RP, która skończyła się przecież osiem lat temu.

Tym bardziej przekonanie trzydziestolatków walczących dziś w Anglii o przeżycie i o pozycję, że za PRL-u (który się skończył się 26 lat temu) mieliby gorzej jest średnim argumentem i proszę, niech go Platforma nie używa jeśli pragnie przeżyć.

Nowi emigranci nie są już częścią polskiego ładu społecznego (halo, jest tu jakiś?), ale jeszcze nie stali się częścią społecznego ładu Wielkiej Brytanii. Ten „emigrancki międzyczas” (kiedyś sam go próbowałem we Francji), może trwać 5-10-15 lat. Ale zazwyczaj trwa przez całe pierwsze pokolenie żyjące w podświadomym lęku, że „Farage albo nawet Cameron mogą nas stąd wyrzucić”. Dopiero dzieci urodzone i wychowane „po drugiej stronie” są – jeśli rodzice nie zepsują im tej szansy – częścią docelowego społecznego ładu.

Arystoteles (filozof żyjący w epoce jeszcze dawniejszej, niż IV RP, a nawet PRL) napisał, że „człowiek to zwierzę społeczne”. Co zatem otrzymamy, kiedy od „społecznego zwierzęcia” odejmiemy jego wymiar społeczny?

Wokół emigrantów, szczególnie w ich „czasie przejściowym”, nie ma żadnego społecznego czy świeckiego ładu. A może jeszcze gorzej, on jest, ale oni w nim nie uczestniczą (jeszcze? pełnoprawnie?). Pozostaje im Bóg, wiara w siebie, solidarność z samym sobą, co najwyżej z własną najbliższą rodziną. Kukiz, sam będący „zwierzęciem społecznym”, któremu kontestacja i lata osiemdziesiąte raz na zawsze odebrały poczucie jakiegokolwiek społecznego ładu (jest moim rówieśnikiem, więc wiem, o czym mówię) - uosabia to wszystko.

Bóg (ale nie żaden mięczakowaty Chrystus z Ewangelii, który wszystkich kocha, i Greka, i Żyda; raczej krwawy totem, któremu składamy ofiary i który w zamian chroni nas przed losem). A do tego „ja” i „moje fantazje o wielkiej Polsce z Trylogii”, która „biednych Ukraińców” po pańsku przed Rosją obroni, ale „banderowców” („od Bandery i Chmielnickiego”) upokorzy lub wyrżnie.

Ta Polska fantastyczna Kukiza jest mocarstwem od zawsze, więc postawi się i Niemcom, i Ruskim, i Brukseli, i Amerykanom. A polskie dzieciaczki obroni przed demoralizacją ze strony facetów w stringach z Berlina i Wiednia.

Kukiz jest idealnym kandydatem dla najbardziej zdziczałych. Trudno mówić, że to tylko emigranci, skoro – powtórzę - zagłosowała na niego połowa z 60 tysięcy Polaków głosujących na Wyspach, a jest nas tutaj przecież dziesięć razy więcej. Tymczasem w Polsce na Kukiza zagłosowały miliony, zatem kto z nas jest bardziej zdziczały i dlaczego zdziczał?

Nigdy nie jest tak, że winni są tylko ci, którzy faktycznie zdziczeli. Winę ponoszą także ci, którzy ich przed zdziczeniem nie potrafili ochronić. Zatem przejdźmy do sedna.

Dzięki uprzejmości jednego z polskich portali finansowych money.pl mogliśmy poznać treść raportu, jaki na temat polskiej gospodarki przygotowali specjaliści Bank of America Merrill Lynch. W ich raporcie Polska wypada wprost rewelacyjnie. Dlaczego? Otóż aż 10 z 29 gałęzi polskiej gospodarki zwiększyło w ciągu ostatnich 5 lat produkcję kosztem Chin.

Jakie są przyczyny tego sukcesu, czy narodziła się wreszcie jakaś polska Krzemowa Dolina, Nokia lub Volkswagen? Nie, chodzi wyłącznie o niskie koszty pracy. Zdaniem analityków z Bank of America Merrill Lynch: „w 2015 roku koszty pracy w Polsce będą tylko o 67 proc. wyższe, niż w Chinach, podczas gdy w 2002 roku różnica ta wynosiła 590 proc.”.

I drugi cytat z raportu: „w Polsce koszty pracy są dzisiaj na podobnym poziomie, co w 2003 roku, podczas gdy w Chinach tylko pomiędzy 2008 a 2016 wzrosną o 40 proc.”. Reszta opracowania to już wyłącznie superlatywy pod adresem osiągniętej w ten sposób konkurencyjności polskiej gospodarki. I rady, aby w naszym kraju inwestować.

Oczywiście nie będę udawał „antysystemowca” i rozdzierał szat. Dobrze wiem, że polska gospodarka musiała konkurować niskimi kosztami pracy. Wygrzebywaliśmy się przecież z ruin PRL-u, gdzie też żadnej Krzemowej Doliny ani Nokii nie było. Nawet gierkowskie marzenia o „drugiej” Krzemowej Dolinie czy „drugiej” Nokii, w latach osiemdziesiątych były już dawno pogrzebanym trupem.

Zatem niższe koszty pracy faktycznie były naszym atutem i polska gospodarka zrobiła z niego zupełnie dobry użytek. Problem w tym, że to, za co wciąż tak nas wychwala Bank of America Merrill Lynch, ciągnięte za długo może się stać początkiem końca polskiej demokracji. Dziś miliony Polaków uciekają przed tymi konkurencyjnymi „kosztami pracy” do Anglii.

A do Polski uciekają Ukraińcy, przed wojną i faktyczną nędzą (Polska była w ubiegłym roku drugim po Anglii krajem zarobkowej imigracji spoza UE, czyli w naszym przypadku właśnie z Ukrainy). Ukraińcy nie wybrzydzają na niższe pensje i na brak etatów. Polacy w Anglii pomagają brytyjskiemu biznesowi dusić tamtejsze płace, Ukraińcy ogrywają w Polsce podobną rolę i to robić w jeszcze większej proporcji.

Cameron, niesiony entuzjazmem wyborczego zwycięstwa, zapowiedział właśnie stworzenie 3 milionów nowych miejsc pracy w Zjednoczonym Królestwie. Jeśli brytyjski biznes, korzystając z europejskiego i globalnego pokryzysowego odbicia faktycznie stworzy choćby milion nowych miejsc pracy oznacza to, że przynajmniej nowe pół miliona wyborców Kukiza wyjedzie w najbliższym czasie do Anglii. W samym tylko 2014 roku imigracja netto w Wielkiej Brytanii (wzrost liczby imigrantów po odjęciu tych, którzy wrócili do swoich krajów) wyniosła 318 tysięcy i znów była rekordowa.

W 2010 roku torysi Camerona obiecywali, że pod ich rządami imigracja netto spadnie poniżej 100 tysięcy rocznie. Jednak brytyjski biznes potrzebuje coraz więcej imigrantów. Po pierwsze dlatego, że imigranci zgadzają się pracować za niższe pensje, a po drugie dlatego, że „rdzenni Anglicy” nie chcę „zejść z zasiłków”, mimo pewnych, bardzo ostrożnych usiłowań rządzących torysów.

Mamy dziś Europę dwóch prędkości. Nie chodzi mi o Północ i Południe ani o strefę euro i jej peryferie. Chodzi mi o krążących po Europie emigrantów mających do wyboru jednie produkty z Biedronki i Lidla (ewentualnie z Tesco, z półek wyprzedaży).

Mogących też wybierać wysokość minimalnej płacy w Polsce, Anglii i Niemczech. I mamy Europę bogatszych (często dzięki ciężkiej pracy, talentowi, wykształceniu, nie tylko dzięki urodzeniu czy przywilejom), dla których konsumpcyjnym minimum jest Alma, ale także, coraz częściej, butiki na Saint Germain de Prés lub na Oxford Street (przepraszam za ten product placement). W tej Europie dwóch prędkości wyrastają jak grzyby po deszczu fałszywe propozycje dla plebsu, które plebsowi w niczym nie pomogą, ale plebs je jednak będzie wybierał, bo żadnych innych propozycji nikt dla niego nie ma.

To Syriza, Front Narodowy, Podemos, Partia Wolności, Die Linke, UKiP... Faktycznie, podlewane pieniędzmi i logistycznym wsparciem Putina, ale nie na nich wyrosły, tylko na narastającym rozwarstwieniu i kryzysie państwa opiekuńczego, które owszem, było za drogie, za ciężkie, w globalizacji utrzymać się nie da, ale trzeba dla niego znaleźć jakiś zastępnik, jakiś społeczny ład, bo przecież człowiek to naprawdę jest „zwierzę społeczne”. Odebrać nam wymiar społeczny, a zmienimy się znowu w zwierzęta. I to raczej szybko.

Ja sam będę walczył do końca ze zdziczeniem Kukiza (marudząc i pisząc, gdyż żadnych innych sztuk walki nie posiadłem). Sądzę bowiem, że zdziczenie Kukiza jest częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem w jakimkolwiek sensie. Ale nawet mając wroga (jeszcze jednego, który to już jest?) wolę z nim walczyć wiedząc, skąd się wziął. I rozumiejąc, skąd czerpie swą siłę.