JustPaste.it

Sztuka (nie)dostępna

Autor rozprawia nad pojęciem ochrony praw autorskich twórców i artystów w kontekście słów Pani Poseł Śledzińskiej-Katarasińskiej.

Autor rozprawia nad pojęciem ochrony praw autorskich twórców i artystów w kontekście słów Pani Poseł Śledzińskiej-Katarasińskiej.

 

Sztuka jest współcześnie pojęciem bardzo szerokim. Sztuką może być dzieło jakiegoś twórcy, wytwór wirtualny, obiekt statyczny, tekst, widowisko, muzyka, nagranie bądź też fizyczne wykonanie. Dostępność do sztuki jest tak szeroka, jak samo to pojęcie. Możemy iść do opery bądź obejrzeć ją na płycie. Możemy iść na koncert bądź zdobyć bootleg, albo posłuchać go w Internecie. Możemy kupić książkę, albo pożyczyć ją skądś. Tego "możemy" możemy wymyślać w nieskończoność. Czy zatem dostęp do sztuki powinien być nieograniczony, czy też w jakiś sposób ograniczony?

Możnaby napisać wiele stron na ten temat, dlatego ograniczę się tylko do kontekstu wypowiedzi Pani Poseł Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. Stwierdziła ona: "Nie mogę wejść do sklepu, wziąć z półki pary butów i nie zapłacić. To dlaczego mam wejść do sklepu pod nazwą Internet, wziąć film czy książkę i nie płacić." Czy Pani Poseł ma rację? Oczywiście, kraść nie wolno, zabrania prawo i moralność. Ale czy to porówanie jest na prawdę trafne?

Pani Poseł stwierdziła, że istnieje spór otwartystów i artystów. Ci pierwsi chcą nieograniczonego dostępu do sztuki, ci drudzy chcą żyć ze sztuki. Czy jest to spór z góry skazany na beznadziejność i brak rozstrzygnięcia, póki nie zwyciężą ci "artyści", jak uważa Pani Śledzińska-Katarasińska? Oczywiście - nie! Dlaczego? Bo "otwartystów" w takim płytkim znaczeniu możnaby znaleźć chyba tylko w gimnazjum, a wśród tych "artystów" wcale nie ma tak dużo prawdziwych twórców. Reszta społeczeństwa albo nie zajmuje się tym problemem, albo nie ma dostatecznej wiedzy na ten temat. Oczywiście twórcy muszą z czegoś żyć - z tantiemów, z wykonań na żywo, prezentacji etc. Ale jednocześnie protesty w sprawie wprowadzenia ACTA uświadomiły wszystkim, że zbytnie ograniczanie (czegokolwiek, w ogóle) nie prowadzi do niczego dobrego. Należy narysować taką symboliczną "krzywą twórcy" (w nawiązaniu do krzywej Laffera) i wyznaczyć złoty środek, który  wskaże nam, jak należy sprawę potraktować.

Czy karać za łamanie praw autorskich? Tak, ale nie mały muzyczny zespół coverowy, tylko kompozytora dopuszczającego się plagiatu (bez odnotowania oryginalnego autora treści, jeśli jest on znany). Czy karać za publiczne odtwarzanie muzyki? Tak, robiące to radio czy telewizję, a nie mały zakład fryzjerski. Czy karać za wykorzystywanie obrazów bez zgody autora? Tak, ale sieć handlową, reklamową, czy też media, a nie właściciela małego baru, który chciał udekorować ścianę. Czy karać w ogóle? Tak, ale nie z urzędu, ale po wniosku urażonego autora.

Dlaczego uważam, że nie należy karać z urzędu za łamanie prawa autorskiego? Dlatego, że paradoksalnie nielegalne kopiowanie pomaga artystom się wybić. Takie mamy realia, nikt na to nic nie poradzi. Nie znałbym Beksińskiego gdyby nie Internet. Nie poszedłbym na koncert Deep Purple gdyby nie pirackie kasety od taty. A z czego tak naprawdę artysta ma najwięcej pieniędzy? Z wykorzystania jego pracy na żywo. A czemu przywołałem Beksińskiego? Przecież już nie żyje, co mu z tego, że ja pójdę na wystawę jego prac? Ano właśnie - dlaczego w takim razie mamy tak zajadle ścigać kogoś, kto wykorzysta pracę nieżyjącego bądź nieistniejącego artysty? Jemu to i tak nic nie pomoże.

Przesadne ograniczanie dostępu do czegokolwiek, co może być na prawdę przydatne społeczeństwu, prowadzi do rozwoju czarego rynku, co pokazała prohibicja w USA. Przesadne zaliberalizowanie prawa prowadzi do zatarcia granic między rozsądkiem a głupotą. Artysta musi zarobić, ale nadmierne ograniczenie dostępu jedynie utrudni wybicie się młodemu twórcy. Prawo powinno chronić realne interesy artystów, a nie interesy ZAiKSu czy też koleżków rządzących w danym momencie elit.