JustPaste.it

Co Grecja i Iran mają wspólnego?

Opowieść o dwóch porozumieniach.Co nas obchodzi Grecja czy Iran?Co nas obchodzi Koran czy wyznawcy Greckiego Kościoła Ortodoksyjnego?

Opowieść o dwóch porozumieniach.Co nas obchodzi Grecja czy Iran?Co nas obchodzi Koran czy wyznawcy Greckiego Kościoła Ortodoksyjnego?

 

Zawarto niedawno dwa ważne porozumienia, niemal w tym samym czasie: jedno dotyczyło Grecji i jej gospodarki; drugie Iranu i jego programu nuklearnego. To pierwsze miało usunąć zagrożenie zdrowia finansowego strefy euro; to drugie, jak się twierdzi, usuwa zagrożenie dla bezpieczeństwa całego świata.

ch ir

Między tymi dwiema „umowami” są zarówno podobieństwa, jak różnice. W obu wypadkach negocjacje były długie i trudne – chociaż w przypadku Iranu polityczna gra na przetrzymanie wspięła się na całkowicie nowy poziom: jawne lub tajne rozmaite targi trwały przez 12 lat, do momentu aż tylko 2-3 miesiące dzieliły reżim mułłów od pierwszej broni jądrowej. Zarówno w sprawie Grecji, jak Iranu, skrajny nacisk ekonomiczny umożliwił w ostatecznym rachunku zawarcie porozumienia. Z finansowego punktu widzenia oba kraje były u kresu sił – Grecja z powodu lat niegospodarności i ekonomicznej rozrzutności, Iran z powodu sankcji międzynarodowych. 

8dd3657df42f2759c6e572ca7128084d.jpg

Załamany premier Grecji w telewizji krajowej :

“Przyjmuję pełną odpowiedzialność za błędy i niedopatrzenia i za podpisanie tekstu, w który nie wierzę, ale które jestem zobowiązany wprowadzić w życie… Smutną prawdą jest to, że ta jednokierunkowa ulica dla Grecji została nam narzucona…”

Ale upokorzony rząd grecki został ostatecznie rzucony na kolana – w zamian za pewną dozę ulg finansowych – został zmuszony do zaakceptowania niesłychanie ostrych warunków, przeczących jego podstawowej bazie ideologicznej; w odróżnieniu od tego reżim mułłów otrzyma pełną ulgę od sankcji związanych z kwestią nuklearną wraz ze zgodą na kontynuowanie programu nuklearnego, choć jest on zakazany przez sześć rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Demokratycznie wybrany rząd grecki został zmuszony do przyznania własnemu narodowi, że wszystko, co udało im się osiągnąć, to “zła umowa”, lepsza tylko od jeszcze gorszej alternatywy; i odwrotnie, Najwyższy ajatollah Chamenei mógł z uśmiechem dziękować swojemu zespołowi negocjacyjnemu za jego wielkie osiągnięcie. Społeczeństwo greckie – które tylko kilka dni wcześniej zagłosowało za odrzuceniem tych warunków – ponuro przyjęło wiadomość o kapitulacji ich kraju przed naciskami europejskimi; Irańczycy świętowali na ulicach, spontanicznie albo na rozkaz reżimu. Demokratyczna Grecja została zmuszona do zaakceptowania jawnego, kolosalnego pogwałcenia suwerenności narodowej – rezygnując w praktyce z kontroli nad własną polityką ekonomiczną; państwo zbójeckie „Republika Islamska”, zdobyło uznanie swojego „suwerennego prawa” wzbogacania uranu pod własną kontrolą na własnym terytorium.

ir ch 2

Zaledwie dzień po podpisaniu greckiej umowy o “dofinansowaniu” nie kto inny jak sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy (najwięksi eksperci finansowi) krzyknęli “cesarz jest nagi”: ogłaszając raport, w którym w zasadzie stwierdzili, że „umowa” ma zerowe szanse na realizację zgodnie z porozumieniem. Nikt też, poza garstką idealistycznych naiwnych nie wierzy naprawdę, że “umowa nuklearna z Iranem” zostanie zrealizowana zgodnie z porozumieniem. W rzeczywistości wydaje się, że nie mają takich złudzeń nawet najbardziej entuzjastyczni jej zwolennicy. Około miesiąc temu, pisząc w “Time Magazine”, jeden z takich zwolenników (Ian Bremmer) przyznał, że:

“Historia irańskiego programu nuklearnego mówi, że będzie on oszukiwał i inspektorzy nie wyłapią każdego naruszenia. W rzeczywistości Teheran już mógł zacząć, zwiększając zapasy nuklearne, które obiecał zamrozić”.

Nadal jednak pan Bremmer opowiada się za umową, ponieważ

“Nawet jeśli Iran któregoś dnia zbuduje broń nuklearną, jest mało prawdopodobne, by jej użył…”

Reszta z nas, którzy nie jesteśmy tak niefrasobliwi i nie obdarzono nas godnym zazdrości jasnowidzeniem pana Bremmera, możemy tylko zgadywać, jak “mało prawdopodobna” jest ta możliwość; możemy próbować wykoncypować jaki stopień “prawdopodobieństwa” (że palec jakiegoś dżihadysty pociągnie z spust i unicestwi nasze rodziny) jesteśmy skłonni tolerować.

Można zastanawiać się, dlaczego ktokolwiek zawiera porozumienie, które ma – od pierwszej minuty – zerowe szanse realizacji. I dlaczego reżim mułłów (zbójecka teokracja sponsorująca globalny terroryzm i regionalną działalność wywrotową) jest traktowana w tak różny sposób od demokratycznej i łagodnej Grecji?

Niektórzy politycy zachodni (szczególnie, samozwańczy “postępowcy” wśród nich) wydają się wierzyć, że ludzi nie-zachodnich i nie-białych (szczególnie, jeśli są muzułmanami) trzeba zawsze traktować w rękawiczkach; mają dane im przez Boga prawo, by zachowywać się źle i ich złe zachowanie trzeba traktować z pewną dozą tolerancji – jak u dzieci. Można przypisać tę postawę poczuciu winy postkolonialnej, relatywizmowi moralnemu, jakiejś postaci „syndromu sztokholmskiego” lub zwykłej głupocie; ja zaś uważam, że wypływa to z głęboko zakorzenionego (choć starannie – może nazbyt starannie ukrywanego) rasizmu.

Nazywa się to rasizmem odwróconym. Zamiast traktować ludzi jako całkowicie równych pod względem praw i odpowiedzialności, niezależnie od wyznania lub koloru ich skóry, rasizm odwrócony infantylizuje muzułmanów. Uważa, że mają prawa – nawet specjalne prawa, jak dzieci albo jak niepełnosprawni; ale, podobnie jak od dzieci, nie oczekuje się od nich pełnej odpowiedzialności za ich czyny. W rezultacie odwrotni rasiści podświadomie umieszczają muzułmanów (i mniej często innych nie-zachodnich ludzi) pod swego rodzaju kuratelą psychiczną.

Postawy rasizmu odwróconego przejawiają się nie tylko w über-tolerancyjnym traktowaniu Iranu wobec ostrego traktowania Grecji. Widać je wszędzie: kiedy od „rządu” (tj. postaci ojcowskiej”) oczekuje się zapobieżenia radykalizacji młodych muzułmanów – nie zaś od ich rodzin i społeczności; kiedy pozwala się starszym mężczyznom na wykorzystywanie dziewczynek po prostu dlatego, że ci mężczyźni są muzułmanami, a dziewczynki są białe; kiedy indoktrynację i propagandę ekstremistyczną w szkołach i meczetach uważa się za osobliwość kulturową zamiast za działalność przestępczą…

Tutaj jest jeszcze jeden, może mniej oczywisty przykład rasizmu odwróconego: słynne kairskie przemówienie prezydenta Obamy. To przemówienie z początków jego pierwszej kadencji prezydenckiej pełne jest miłych słów. Tak miłych, że w rzeczywistości bardzo daleko odbiegają od prawdy:

“Jestem zaszczycony tym, że znajduję się w wiecznym mieście, Kairze, i że przyjmują mnie dwie niezwykłe instytucje. Od ponad tysiąca lat Al-Azhar [słynna szkoła doktryny sunnickiej] stoi jak pochodnia nauki islamskiej i od ponad stulecia Uniwersytet Kairski jest źródłem rozwoju Egiptu. Razem reprezentujecie harmonię między tradycją a postępem”.

“Harmonia”? “postęp”??  “rozwój”???  Och, proszę!  Było i jest bardzo niewiele “harmonii” w Egipcie, kraju rządzonym wtedy – i teraz – przez bezwzględnego dyktatora, który oponentów sadzał do więzienia i zamienił Al-Azhar w jeszcze jedno narzędzie propagandy; było nawet mniej „postępu” w kraju, gdzie bieda szerzyła się – i szerzy, gdzie homoseksualizm nie jest tolerowany, nie mówiąc już o akceptacji, gdzie co trzecia kobieta jest analfabetką. Pan Obama wiedział o tym wszystkim, tak samo jak wie o tym każdy Egipcjanin. Niemniej wybrał upiększenie prawdy zamiast pokazać ją w całej jej nieupozowanej nagości. Niektórzy powiedzą, że był po prostu uprzejmy; gdzie jednak kończy się „uprzejmość”, w jakim punkcie zamienia się w bezczelne kłamstwo? Dlaczego tyrani zasługują na uprzejmie kłamstwa bardziej niż ich bezradni poddani zasługują na uprzejmość usłyszenia prawdy?? Czy pan Obama używałby takich słów, gdyby mówił do zachodniej publiczności?

Obama wygłosił przemówienie kairskie w kraju zacofanym – który nie potrafił nakarmić swoich mieszkańców, nie mówiąc już o rozwijaniu i spełnianiu ich naturalnych możliwości; niemniej wśród ponad 6 tysięcy słów wypowiedzianych przez prezydenta USA zabrakło słowa reforma.

A przecież pan Obama wie, jak propagować reformy. Posłuchajcie tonu innego przemówienia – które wygłosił niecały rok później, nie na Uniwersytecie Kairskim ale na George Mason University w Fairfax w Virginii. Tematem była reforma służby zdrowia:

“… każdy prezydent mówił, że trzeba naprawić ten system. Ta debata dotyczy nie tylko kosztów opieki zdrowotnej […] Jest to debata o charakterze naszego kraju – o tym, czy nadal odpowiadamy na wyzwania naszych czasów; czy nadal mamy odwagę dać każdemu obywatelowi, a nie tylko niektórym, szansę na osiągnięcie swoich marzeń. […]George Mason, czas na reformy jest właśnie teraz. Nie za rok od teraz, nie za pięć lat od teraz, nie za 10 lat od teraz, nie za 20 lat od teraz – teraz. Mieliśmy rok ciężkich debat. Przedstawiono wszystkie propozycje. Wyciągnięto wszystkie argumenty…”

Pytanie: kiedy prezydent brzmiał, jakby mówił do dzieci, które trzeba udobruchać i do których trzeba się przymilić – a kiedy zwracał się do dojrzałych, odpowiedzialnych ludzi, którzy muszą podjąć kluczową decyzję o swojej przyszłości?

Wróćmy jednak do przemówienia w Kairze:

“Przybyłem do Kairu, żeby starać się o nowe rozpoczęcie stosunków między Stanami Zjednoczonymi a muzułmanami na całym świecie, opartym na wzajemnym interesie i wzajemnym szacunku i opartym na prawdzie, że Ameryka i islam nie są rozłączne i nie muszą współzawodniczyć. Zamiast tego, nachodzą na siebie i podzielają wspólne zasady – zasady sprawiedliwości, tolerancji i godności wszystkich istot ludzkich…”

Czytając te wzniosłe słowa o islamie i o “muzułmanach na całym świecie”, można uznać, że wygłosił je papież albo może naczelny rabin. Niemniej Obama nie jest ani jednym, ani drugim i nie przemawiał w imieniu chrześcijaństwa. Dlaczego więc przywódca narodu (Stanów Zjednoczonych Ameryki) nie mówił do goszczącego go narodu, ale do wyznawców religii? Proste: pan Obama próbował pokazać „empatię” z pojęciem „narodu muzułmańskiego” (ummah). Ale dlaczego? Nie jest to pojęcie promowane przez muzułmanów, ale przez islamistów. Z pewnością pan Obama nie wierzy, że wyznawcy islamu (czy to z Bliskiego Wschodu, Azji Południowej, Europy, czy Ameryk, mówiący arabskim, farsi, urdu, tureckim lub angielskim) należą do jednego narodu i dlatego powinni aspirować do odtworzenia Kalifatu Islamskiego. Nie, po prostu przymilał się, ugłaskiwał swoją publiczność, tak jak robi się to z dziećmi.

Nie udaję, że wiem, co czują “muzułmanie na całym świecie”, ale podejrzewam, że tak samo jak wszyscy inni mają różne odczucia – jako jednostki, nie zaś jako kolektyw; i wiem, że gdybym był muzułmaninem, czułbym się głęboko obrażony taką protekcjonalną, paternalistyczną, a w ostatecznym rachunku, rasistowską postawą. Być może dlatego przemówienie Obamy, pełne takich przesłodzonych prób „przypochlebienia się”, zostało przyjęte chłodno, jak kolejny wyraz zachodniej hipokryzji. Może byłoby lepiej, gdyby mówił i działał wobec muzułmanów z takim samym niezafałszowanym przekonaniem, taką samą uczciwą otwartością, jakiej używa wobec publiczności zachodniej.

Nie ma nic “postępowego” w rasizmie odwróconym. Nie rekompensuje on za uczynione w przeszłości zło, utrwala je w teraźniejszości i pogarsza na przyszłość. Kluczowym słowem w „rasizm odwrócony” jest „rasizm”, a „rasizm” jest po prostu rasizmem.

Politically Incorrect Politics

17 lipca 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska (listyznaszegosadu.pl)

Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.

 

Autor: Noru Tsalic

Licencja: Domena publiczna