JustPaste.it

Klimaty międzywojnia w felietonie archiwalnym z 1932 roku

O "Epoce Dyzmów", sterowaniu dziennikarzami i kontroli społeczeństwa za pomocą jego zubożania w felietonie z 1932r.

O "Epoce Dyzmów", sterowaniu dziennikarzami i kontroli społeczeństwa za pomocą jego zubożania w felietonie z 1932r.

 

Wojewódzka i Miejska  Biblioteka Publiczna w Bydgoszczy na swojej stronie internetowej udostępniła m.in. zdigitalizowane wydania "Dziennika Bydgoskiego" , głównego polskiego pisma codziennego w Bydgoszczy z okresu zaboru pruskiego i okresu międzywojennego. "Dziennik Bydgoski" do II wojny światowej ukazywał się także  w województwie  poznańskim i pomorskim. Gazeta zbliżona była do chadecji ale jej orientacja polityczna jest mniej istotna. Lektura "DB" przybliża czytelnikowi życie w okresie zaborów i międzywojennym nie tylko Bydgoszczy. Unaocznia nam także, że wszystko już było. "Epoka Dyzmów", sterowanie dziennikarzami i kontrola społeczeństwa za pomocą jego zubożania, to nie jest wynalazek dzisiejszych czasów.
Problematyka ta była poruszana w świetnych cyklicznych satyrycznych  felietonach politycznych Stanisława Brandowskiego (1864-1935) - dziennikarza, literata, publicystę i wydawcę. Oto jeden z nich, napisany w Sylwestra 1932 roku. Pisownia i interpunkcja oryginalna.

"Dziennik Bydgoski", niedziela dnia 1 stycznia 1933r.
Kronika Niedzielna
w której autor dowodzi, że w Polsce cieszą się wszyscy nieograniczoną wolnościa
Bydgoszcz, 31 grudnia 1932
Nie jest moim zwyczajem natrząsać się z władzy. Gdybym żył w Rzymie w okresie narodzenia Chrystusa Pana, to kłaniałbym się nawet temu koniowi, którego Kaligula swoim konsulom mianował.
Bo czemuż koń nie ma być konsulem? Jest to zwierzę roztropne i posiada pewien intynkt społeczny, co nie o każdym ministrze powiedzieć można. U niektórych pierwotnych ludów zwierzęta awansowały nawet do rzędu bóstw. N.p. taki Apis u Egipcjan. A przecież był to tylko byk. Mimo to czczono go jak jakiego dyktatora lub innego zbawcę Egiptu.
Zapatrzony w tę tradycję wieków starałem się zawsze ustosunkować lojalnie do mej władzy. Zielony czy czerwony sztandar. Obwiepole czy Beboje - jeżeli tylko dzierżyły władzę, były mi świętością.
Zawsze powtarzałem sobie: tak czy siak od kija czy od pałki - raz zginąć przyjdzie.
Dobry los wynagrodził mi tę moją wiarę we fatalizm, kóra to wiara jest cechą ludów wschodnich, a więc i Polaków geograficznie zaliczających się do Europy środkowej. Jeśli zaś chodzi o mentalność, to śmiało można nas przenieść za Ural lub nawet jeszcze dalej za dziesiątą syberyjską rzekę.
Mimo wszystko - powtarzam - jestem czcicielem każdego rządu, bo tak mi nakazuje moje sumienie obywatelskie, i pan cenzor stojący na straży lojalności rządowej. Wogóle taki pan cenzor wydaje mi się być głównym filarem gmachu państwowego. Muszę przy tym zauważyć, że ci cenzorowie są naogół ludźmi bardzo wolnomślnymi, czego niedawno oświadczyłem na sobie. Raz przyszedłem do takiego pana aby się z nim rozmówić, i rozpoczynam mój sermon od słów:
-Panie cenzorze szanowny, ja myślę...
A on mi przerywa.
-Myśleć panu wolno wszystko! Tylko pisać musi pan tak, aby rząd nie czuł się tem obrażony.
Otóż to jest człowiek, z którym można gadać. Do niego nie potrzeba wołać jak do któregoś z suwerenów: "Sire daj nam wolność myśli!". Nie potrzeba - powtarzam. Chybaby Marconi wynalazł aparat kontrolny na myśli, a panu cenzorowi wolnobyłoby zakładać go na ciemię dziennikarzom. Wtedy trzeba by już pisać to, co się myśli, a właściwie myśleć, co się pisze.
Póki jednak niema takiego aparatu, popuszczam pasa moim myślą i nieraz cieszę się bardzo, że żyję w epoce józefińskiej a nie napoleońskiej. Zapomniałem, jak to się ten dziennikarz nazywał, którego Napoleon I. kazał rozstrzelać. Podobno po tej egzekucji prasie opozycyjnej jakby mowę odjęło.  I ja to zupełnie rozumiem. Bo przypuśćmy, że dzisiaj wracamy do tych samych metod.  Że pana redaktora stawia się pod słupek i komenderuje: raz - dwa - cel - pal! Może by te sześć kul zatwardziałego dziennikarza nie przekonały, ale zpewnością by go uspokoiły. Dziś polski dziennikarz może bez obawy nosić głowę na karku.  Capitis deminutio, skrócenie skryby o głowę, wyszło z użycia. Co nawyżej usłużne dusze wywiozą go za miasto i naleją mu tak, aby ruski rok o tem pamietał. albo znajdzie się jaki prawomyślny oprawca, który mu jak Nowaczyńskiemu oko wybije. Ale ten prawdziwy, dekretowy kat, nie ma do niego przystępu. Oficjalnie może pan redaktor conajwyżej dostać się do Brześcia, szorować tam wychodki i wynosić kubły, może dostać kilka lat więzienia, ale i na tem koniec. Konstytucja nadal gwarantuje mu, że wolno myśleć co się czuje, i czuć co się myśli.
Jest więc w Polsce pod względem ideowym nieźle. A mogłobyć gorzej, gdyby nie kryzys, który dyktuje nieubłaganie, że prawo brzucha idzie przed prawem ducha. Bo nawet ten najubozszy, póki jest głodny, nie dba o zadne swobody konstytucyjne. Dopiero syty poczyna rebelizować i spogladać krytycznie na wszystko, co Wysoka Sanacja do wierzenia nam podaje.
St.B.