JustPaste.it

Uzależnieni od cywilizacji.

Uzależnieni od cywilizacji


Mark Boyle udowadnia, że jest możliwe – życie bez plastiku, bez papieru z fabryk celulozy, bez kart kredytowych i telewizora LCD. Dyplomowany ekonomista dwa i pół roku temu poddał się społecznemu eksperymentowi, który zamienił się w codzienność: egzystencję bez grosza. Swoje doświadczenia opisał w książce “The Moneyless Man: A Year of Freeconomic Living.” Całkowity dochód ze sprzedaży pozwoli mu na zakup ziemi – pierwsza transakcja od blisko trzech lat – z myślą o społeczności ludzi, którzy zainspirowani jego przykładem postanowili dobrowolnie odciąć się od społeczeństwa konsumpcyjnego.

Uzależnieni od cywilizacji

Linki – autora (za wyjątkiem wyników badań szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii na temat wymierania pszczół).

Autor: Mark Boyle

10 maja 2011

Uzależnienie zdefiniowane jest jako „fizyczna lub psychologiczna potrzeba substancji formującej nałóg.” Zgodnie z tą powszechnie akceptowaną definicją jestem uzależniony między innymi od tlenu i powietrza. Oczywiście to niedorzeczność. Zastanawiałem się nad tym i wykoncypowałem definicję alternatywną: „jakikolwiek schemat zachowania, które trwa, mimo iż osoba ma świadomość, że szkodzi on jej fizycznemu, emocjonalnemu i duchowemu zdrowiu i/lub zabija ją.”

Zatem formowanie nałogów wdychania świeżego powietrza, picia krystalicznie czystej wody czy uprawiania miłości z ukochaną osobą nie jest uzależnieniem; w istocie jestem przeświadczony o ich niezwykłych właściwościach o(d)żywczych. Wyjaśniając to za chwilę, wypuszczę się z tym wątkiem jaszcze dalej. W moim odczuciu szklaneczka cydru wyprodukowana własnym sumptem (z jabłek, które zebrałeś własnoręcznie), spożyta raz na kilka wieczorów, może być zdrowa, jeżeli łączy cię z Naturą i twoim miejscem bytowania. Natomiast puszkę Białej Błyskawicy (produkowanego masowo na Wyspach cydru bez jabłek!) połykaną raz w miesiącu postrzegam bardziej jako uzależnienie, ponieważ symbolizuje zależność od cywilizacji, która jest niezdrowa dla Ziemi i tym samym dla ciebie. Podobnie: seks dwa razy na dobę z prostytutkami = uzależnienie. Miłość uprawiana dwa razy na dobę z partnerem, pogłębiająca więź = o(d)żywcza.

Nie mam doktoratu z medycyny, ale ta definicja ma według mnie większy sens. Przyjrzyjmy się przykładowi alkoholika lub narkomana. Większość osób uzależnionych od heroiny wie, że nałóg niszczy ich życie na krótką i dłuższą metę, od zdrowia po relacje z innymi. Mimo świadomości, że ich życie miewałoby się dużo lepiej, gdyby mieli odwagę zerwać z nałogiem, odczuwają paraliżującą bezsilność. Nieprzerwanie karmią uzależnienie, a słowa bliskich – których także ranią swoim postępowaniem – pozbawione są znaczenia. Uzależnieni skutecznie bronią swego życia przed wtargnięciem czegoś wartościowego; powodem jest najprawdopodobniej zatracona już zdolność zrozumienia jak dobra byłoby ich egzystencja bez nałogu.

Uwzględniając tę definicję, myślę, że nie jest już możliwe postrzeganie cywilizacji jako czegoś innego niż nałóg. Bez mydlenia: cywilizacja w najlepszym razie szkodzi nam na każdym poziomie. Weźmy na przykład nasze zdrowie. Wdychamy powietrze pełne polutantów. Pijemy wodę, która zawiera w sobie niezliczone cykle przetworzenia gówna, szczyn i chemikaliów; jeżeli weźmiemy pod uwagę badania przeprowadzone przez Emoto i fakt, że w 55-60% składamy się z wody, nie wróży to dobrze naszej kolektywnej kondycji. Konsumujemy żywność doprawioną pestycydami, syntetycznymi nawozami i konserwantami, czyniąc nasze ciała probówkami dla koktajli toksyn, których replikacji kontemplować nie byliby skłonni nawet „najbystrzejsi” laboranci Monsanto. Większość ludzi nigdy – dosłownie nigdy – nie jadło świeżej, własnoręcznie uprawianej żywności, pozbawiając się całkowicie prany, którą dawniej zawierało jedzenie.

Teraz dojeżdżamy do pracy autem, gdzie od dziewiątej do piątej siedzimy w biurach na swoich stale poszerzających się tyłkach, imając się znienawidzonym syfem, żeby cywilizacja mogła nadal nęcić nas obietnicą nieuchwytnego Amerykańskiego Snu. W przerwach pomiędzy chwilami samowstrętu, które wypełnia konsumpcja fastfoodowych specjałów, zdobywamy się na odrobinę samodyscypliny, żeby podjechać do siłowni i rozpocząć elektro-pedałowanie przed ekranem TV.

Okej, to co Alan Watts opisał jako „ego przyobleczone skórą” może jeszcze trochę przetrwać, ale czy rzeczywiście możemy nazwać to życiem, jeżeli spędzamy dodatkowy czas, który kupiła nam niszcząca planetę technologia (w efekcie niszcząca człowieka) oddając się rozrywkom dostarczanym przez jeszcze bardziej wyniszczające planetę gadżety? Skonstruowaliśmy tę groteskową sytuację, w której staliśmy się uzależnieni od toksycznych substancji, aby utrzymać średnią długość życia na poziomie trzech ćwierci stulecia. W amerykańskiej TV roi się od reklam środków na przeczyszczenie – nasze ciała nie potrafią już nawet samodzielnie się wys… wypróżnić. To jest dopiero zależność od cywilizacji industrialnej!

A mówimy tu zaledwie o zdrowiu fizycznym. Nasze zdrowie psychiczne rujnowane jest w równym stopniu, jeżeli nie bardziej. Mój przyjaciel powiedział kiedyś: chcesz skonfrontować się z rzeczywistym odbiciem kondycji społeczeństwa – odwiedź kliniki psychiatryczne, więzienia, szpitale oraz inne kwatery chorych i potem sformułuj werdykt na temat cywilizacji. Jak to się dzieje, że mimo największego dostatku w historii trendy takie jak przestępczość, samobójstwa i kuracje antydepresantami monstrualnie przybierają na intensywności?

Większość ludzi nienawidzi swojej pracy lub w najlepszym razie nie wykonywałaby jej, gdyby nie możliwość comiesięcznego dodania w istocie bezwartościowych liczb do bankowego konta. Od tego zależy nasza cywilizacja – cały ten zgiełk możliwy jest wyłącznie poprzez specjalizacyjny podział siły roboczej, teoria ekonomiczna znakomicie prezentująca się na papierze, a która w rzeczywistości oznacza mnóstwo nudnych prac przy taśmociągu cywilizacji dla całej masy ludzi (określanej przez społeczeństwo mianem klasy pracującej) oraz innych monotonnych prac przy administrowaniu całością, polegających na dopilnowaniu, aby każda osoba otrzymała mały woreczek biletów i bilonów na koniec kolejnego żałosnego tygodnia.

Cywilizacja wymaga, żeby większość z nas mieszkała w miastach, gdzie jesteśmy odcięci od zdrowych ekosystemów Natury z wszystkimi tego społecznymi i ekologicznymi konsekwencjami. Otaczają nas: hałas, ruch uliczny, stres, terminy, reklamy – zleceniodawcy mówią nam, że jesteśmy do dupy i musimy to zmienić kupując ich najnowsze gówno – złość innych ludzi, którzy są tak niespełnieni w swoim życiu, że prawie przez cały czas jęczą i krytykują innych, desperacko próbując poprawić sobie samopoczucie. Potrafię to zrozumieć, ale nie sądzę, że taki sposób na życie jest wskazany.

Mimo to ludzie biorący udział w ankietach zawsze twierdzą, że zdrowie jest ich priorytetem. Jeżeli w to wierzymy, jak możemy usprawiedliwić swój styl życia? Derrick Jensen w swojej książce „Endgame” zauważa, że prawdziwe życiowe priorytety ludzi można rozpoznać nie w słowach, ale w tym, co robią na co dzień.

Powyżej przedstawiłem jedynie kwestie akcentujące w jaki sposób, moim zdaniem, szkodzi nam cywilizacja. Jednakże jestem przekonany, że ostatecznie zrobi coś więcej – zabije nasz gatunek (wasze dzieci lub ich dzieci). Niestety, nie będziemy jedynymi ofiarami. Wraz z nami ginie rokrocznie 50 000 gatunków, które wycofawszy się przed cywilizacją tak daleko, jak było to możliwe, nie mają już dokąd się udać – więc giną.

To 50 000 gatunków, które ewoluowały przez miliardy lat w relacji z innymi formami życia na Ziemi – tylko po to, żeby zginąć, ponieważ potrzebujemy laptopów, wibratorów, pism kolorowych, gumowców, żarówek energooszczędnych i paneli słonecznych. Właśnie to teraz robimy. Dlaczego? Czy ktoś jeszcze wie dlaczego to robimy? Czy ktoś w ogóle wierzy, że to nas uszczęśliwi? Zanim skończycie czytać ten blogowy tekst wymrą kolejne dwa gatunki. O tej samej porze jutro 200 kolejnych gatunków odejdzie stąd na zawsze. Jak możemy z tym dalej żyć?

Oto w czym rzecz: właściwie nie będziemy w stanie w ogóle już dalej żyć, chyba że zrobimy, co będzie niezbędne, aby skończyć z przemysłową cywilizacją i powrócić do lokalnego w 100% – lub „dzikiego” – życia. Nie do systemu, w którym lokalna gospodarka zaspokaja 10% (a nawet 50%) naszych potrzeb – wyłącznie 100%. Całość. Tak jak to było u rdzennych wspólnot plemiennych, egzystujących w ten sposób przez bardzo długi czas. Jestem w pełni świadomy, że jest wiele naprawdę poczciwych intelektualnych uzasadnień, dlaczego w 100 % lokalna, pierwotna gospodarka jest „nierealistyczna”, ale David Fleming ujął to najlepiej, kiedy powiedział „W najlepszym razie w pełni lokalne życie znajduje się na granicy praktycznej możliwości, ale na jego korzyść przemawia jeden decydujący argument: nie będzie innej alternatywy.”

Długoterminowa egzystencja ludzi będzie wymagać domu w postaci zróżnicowanej biologicznie planety. Za każdym razem, kiedy wymiera gatunek, a dzieje się to co 7 minut, w naszą trumnę wbity zostaje kolejny gwóźdź. Każde dziesięciolecie to 500 000 gwoździ – liczba, która jak sądzę wzrośnie w tempie zawrotnym, kiedy ekosystemy zaczną upadać całkowicie ze względu na utratę bioróżnorodności. Przykład: jeżeli nadal będziemy zabijać pszczoły sygnałami z komórek i technologii bezprzewodowych oraz industrialnym rolnictwem, spodziewajmy się, że wkrótce opuszczą nas pozostałe gatunki.

Cywilizacja zabija nas i resztę społeczności życia, z którą dzielimy tę planetę. Co zamierzacie w związku z tym zrobić?

Czy będziecie negować fakt swojego uzależnienia kontynuując swój nałóg? Tak postępuje większość uzależnionych, aż stoczy się na dno, gdzie od czasu do czasu doświadcza efektu odbitej piłki. Jeżeli tak, czy realizując ten cel jesteście gotowi skrzywdzić / zabić wszystkich i wszystko z czym jesteście związani?

A może zdecydujecie, że naprawdę stawiacie zdrowie własne i innych ponad całą resztę? Zdecydujecie wypełnić deklaracje o „egzystencji bez grosza” i zrobić co konieczne, aby rozpocząć życie na skrawku ziemi zaspokajając swoje skromne potrzeby?

Oczywiście nie jest to takie proste. Społeczeństwa i kultura cywilizacji, w której egzystujemy na tym etapie ludzkiej ewolucji, nie ułatwiają nam sprawy, chociaż każdy, kto pragnie dostatecznie mocno, może tego jak najbardziej dokonać. Zatem, co zamierzacie w związku z tym zrobić? Czy nadal będziecie aprobować cywilizację, całą jej destrukcję i zbędną przemoc, która dzień w dzień dotyka nas i resztę społeczności życia?

Sypią się pod moim adresem słowa krytyki – chociaż już nie tak obficie, jak trzy lata temu – za to, o czym obecnie prawię. Doceniam, że są to trudne, nacechowane emocjonalnie pytania, które uderzają w samo serce tożsamości każdego z nas i nie ma na nie prostych odpowiedzi. Ale sprawiają, że czuję się jak przyjaciel, który mówi alkoholikowi, że nałóg go zabija, podczas gdy inni „przyjaciele” siedzą w barach i fundując mu kolejki pocieszają, że szczęście leży na dnie następnego kufla. Przyznaję, że nie jest to popularne stanowisko. Promowanie zielonego kapitalizmu i gratulacyjne klepanie po plecach za „spełnienie obowiązku wobec środowiska” jest postawą łatwiejszą do przyjęcia, ponieważ nie rzuca wyzwania ruchowi kontrkulturowemu / zielonemu / alternatywnemu.

Sugestia: przyznajcie się do jakiegokolwiek posiadanego uzależnienia (gwarantuję, że będzie to cywilizacja). Jak już to zrobicie, dołączcie do innych, którzy – podobnie jak reszta nas – także je ma, a potem wspierajcie się w wysiłkach, aby je porzucić. Spieszcie z wzajemną pomocą – kiedy nieuchronnie wypadniemy z pędzącego ekspresu – bez upominania, dodając otuchy.

Jak prezentuje się alternatywa? Obserwujcie, jak kolejne gatunki – i w rezultacie my sami – spotyka zagłada, abyśmy mogli zaspokoić swoje uzależnienie od papieru toaletowego i dżinsów. Fakt, że nie chcecie przyznać się do nałogu nie oznacza, że was nie zabije. Oznacza jedynie, że jesteście obłąkani i straciliście kontakt z rzeczywistością.

Najpierw uporajcie się z własnymi uzależnieniami, a potem wykorzystajcie pozyskaną w ten sposób siłę i odwagę, żeby rozmontować cały gospodarczy model, który utrzymuje w stanie uzależnienia pozostałe 99%.

Parafrazując Hillera, „Jeżeli nie ty, to kto? Jeżeli nie teraz, to kiedy?”

 

Autor: Mark Boyle