JustPaste.it

Lew zaryczał baranim głosem?

To była pierwsza myśl po lekturze artykułu o niekonwencjonalnych przypadkach pacjentów gabinetu prof. Zbigniewa Lwa - Starowicza.

To była pierwsza myśl po lekturze artykułu o niekonwencjonalnych przypadkach pacjentów gabinetu prof. Zbigniewa Lwa - Starowicza.

 

Nie jest to zwykła pozycja naukowa, a dość szczegółowe opisy pacjentów w latach jego największej świetności.
I tu pojawia się pierwsza kontrowersja. Niestety, coś mi się tu mocno gryzie z przestrzeganiem tajemnicy
lekarskiej i etyki zawodowej. Czy to tak przystoi?

Problemy z własną seksualnością są trudne do
powszechnego zaakceptowania. Zaburzona seksualność jest jeszcze bardziej intymna od seksu i nagości.
Znany polski seksuolog, psychiatra i terapeuta przerywa milczenie etyki zawodowej skandalizującą jak na
jego dotychczasowy autorytet pozycję z elementami autobiografii zawodowej.


Książka pod patronatem wydawnictwa Znak o wdzięcznym tytule "Pan od seksu" profesora Zbigniewa
Lwa - Starowicza wywołuje na prawdę ostrą polemikę na poruszane tam zagadnienia. Problemy nie łatwe,
dotykają ludzi wszystkich szczebli społeczno - zawodowych. Ludzie i ich seksualność, nie ma co ukrywać,
to integralna całość. Jakby układ naczyń połączonych. Seks jest tak samo ważny jak inne życiowe
czynności. Popędu seksualnego nie da się ot tak wyłączyć na pstryczek. Jest to prawie niemożliwe.


Ten kto tego raz spróbuje, nie będzie chciał zrezygnować. To wciąga jak narkotyk. A gdy się powiąże to
jeszcze z pełnieniem wysokich funkcji państwowych - mieszanka wybuchowa gotowa. Profesorowi
niestety przydarzyło się "popłynąć" w historiach zasłyszanych na kozetkach. Nie przeczę, że w swoim
bogatym doświadczeniu nie znalazłby ciekawych przykładów klinicznych. Nie musiał tego od razu
opisywać.


Jedynie czego brakowało, to nazwisk, ale moim zdaniem skandal obyczajowy kiełkuje. Politycy, księża,
zakonnice, mafiozi, biznesmeni, ludzie homoseksualni. Wszystkich może dotyczyć ten sam problem. Nie
potrafią poradzić sobie z jakże ludzką popędliwością. Dlatego potrzebują pomocy specjalisty. Nie od dziś
wiadomo, że duchowieństwo przestało być czyste cieleśnie. Księżom też zdarza się mieć i kobiety i dzieci.
A gdy taka sprawa wyjdzie na jaw, duchowny z rozbrajającą szczerością przyzna, że jakoś tak samo
wyszło. Jasne, samo weszło, to i samo wyszło.

Kościół ma z tym duży problem, z którym nie za wiele robi.
Po co jeszcze ujawniać takie rzeczy. I się dodatkowo pogrążać. Nie wiadomo kogo bardziej, autora czy
pacjentów. Szkoda, że dla celebryckich zaszczytów i gratyfikacji finansowych sprzedaje się wszystko. No
prawie wszystko!


W takich przypadkach przypomina mi się relacja promotor - przyszły magister. Ten pierwszy "promuje"
czyli ukierunkowuje ostateczny owoc intelektualnej pracy tego drugiego. Ma również do niego prawo, jako
"współtwórca", "pomysłodawca". Różnica polega na tym, że takim rozpowszechnieniem pracy, żadna ze
stron nie traci. I nie wychodzi z tej relacji pokrzywdzona. Promotor dołączą ją do własnego dorobku
naukowego, rozwijając głębiej i dostosowując pod specyfikację uczelni, której podlega. Ma do tego, w
końcu "pomagał" przy jej tworzeniu.

Student cieszy się z pomyślnie zdanej obrony, ma swój pierwszy
zawodowy tytuł, że nie bardzo go interesuje, co z jego pracą się teraz zadzieje. Z reguły po prawie dwóch
latach pracy nad tym jednym tekstem on ma jej dość. Chce jak najszybciej zapomnieć. W końcowym
bilansie jest i wilk syty i owca cała. Tu nie zrywa się z żadną etyką zawodową.
Może i lekarz ma prawo również prawo dowolnie dysponować materiałem klinicznym, jaki uda mu się
uzbierać podczas swojej pracy zawodowej.