JustPaste.it

Mieszkania: Rewalidacja Polski. O bohaterach wojny z żywiołami

Wygaszanie a rewalidacja Polski; mieszkania i demokracja; polityczna brzytwa Ockhama; bankowy skok; dlaczego wojna, a nie walka? - wzmianka o dwóch Starszych Panach.

Wygaszanie a rewalidacja Polski; mieszkania i demokracja; polityczna brzytwa Ockhama; bankowy skok; dlaczego wojna, a nie walka? - wzmianka o dwóch Starszych Panach.

 

73d71171b7f5428ec16c3715067699d7.jpg

© Edward M. Szymański

Mieszkania: Rewalidacja Polski. O bohaterach wojny z żywiołami

Wygaszanie a rewalidacja Polski; mieszkania i demokracja; polityczna brzytwa Ockhama; bankowy skok;  dlaczego wojna, a nie walka? - wzmianka o dwóch Starszych Panach.

  Tytułem wstępu

 [Nowy awatar zwiastuje nowy etap rozpatrywania zagadnień mieszkaniowych]

Pytania o konkrety

W przypadkowej rozmowie z jadącymi rejsowym autobusem do domów studentami   okazało się, że wyłożona w kilku zdaniach idea domków budowanych etapami miałaby według nich  sens. Mimo różnych terapii wstrząsowych naszego systemu edukacyjnego  bywają inteligentni studenci, bo niemal błyskawicznie pojawiło się pytanie o to, jak z takiego pomysłu skorzystać. Jeśli nie można, to – pytanie zawisło raczej domyślnie -  co warta jest taka rozmowa? Po co w ogóle ją podejmować?

W istocie postawiony został taki sam problem, jaki pojawił się w króciutkiej wymianie zdań po ostatnim artykule. P. Marek Lipski  zauważa, że z artykułu nie wynika „konkretna propozycja”. Trafia tym krótkim  sformułowaniem w sedno poruszanych w serii niniejszych artykułów  problemu.

Jeśli bowiem „propozycja”, to czyja? Kto komu ma coś proponować?  Na jakich warunkach? Co z wiarygodnością oferenta? Co z bezpieczeństwem podejmującego ofertę? itd.

A jeśli propozycja ma być „konkretna”, to powinna być tym bardziej zobowiązująca. Co konkretnie ma być jej przedmiotem? Czy chodzi o materialny obiekt? Jak on wygląda? A może chodzi o jakieś  uprawnienia? Może o jakiś  instruktaż? Ile ten przedmiot oferty może kosztować? Co, gdzie, kiedy?...

Nic tutaj nie jest proste. I niech to będzie usprawiedliwieniem dla Czytelników, że do różnorako uwarunkowanej konkretności teoretycznie niezbyt blisko. Bo postawić bowiem można jeszcze bardziej fundamentalne pytanie w zapoczątkowanym przez studentów wątku: ile w ogóle warte mogą być rozmowy nie tylko w miejscach publicznych, ale także rozmowy publiczne i od czego to zależy?

Po 500 złotych już od drugiego dziecka!  Proste? Co może być mniej zrozumiały konkret? A ile wątpliwości, sprzeciwów, zastrzeżeń, ostrzeżeń, zachwytów,  ponagleń, itd.  Ile górnolotnej i całkiem przyziemnej argumentacji.

O ile sama idea, odpowiedź na pytanie co? jest prosta w prezentacji i łatwa do zaakceptowania przez potencjalnie zainteresowane osoby, to już kwestia wdrożenia, a więc odpowiedź na pytanie jak? stanowi problem rzędu lotu w kosmos, rzędu  nieosiągalnych mrzonek. Porozmawiać można, ale po co?

A przecież ludzie już latają w kosmos.

 Nawiązania

Nawiązanie w artykule do  pozycji książkowej, przenośnie sygnalizowanej w tytule, uzasadnia  nie tylko powinność odniesienia się do obiegowo funkcjonującego kontekstu  poruszanych  problemów mieszkaniowych. Przywołane  w dalszych artykułach także inne pozycje  proponują (choć w różnym stopniu i w różny sposób) określone zmiany – by tak rzec -  w publicznym myśleniu o rzeczywistości. 

O rzeczywistości w jakiej żyjemy? Nie tylko! O rzeczywistości jaką sami współtworzymy i zmieniamy  swoimi codziennymi działaniami. Myślenie jest częścią działania. Jeśli nie będzie zmian w myśleniu, to nie będzie zmian w działaniach.

Jeśli problem mieszkaniowy jest ciągle wielkim problemem społecznym, to znaczy, że nieefektywne jest nasze myślenie nad jego rozwiązywaniem. Nasze, czyli czyje dokładniej? Nas wszystkich, i nie ma w tym przesady. Niech więc  Czytelników nie dziwi rozległość obszaru dotykanych w serii artykułów zagadnień, ich teoretyczna ogólność i pozornie duża odległość od konkretu, jakim jest mieszkanie i problem jego wybudowania.

 

Część I

W kontekście książki 1

 Wygaszanie Polski i jej rewalidacja

Tytuł artykułu w pierwszym członie antynomicznie nawiązuje do wspaniale pomyślanej i wydanej książki  pod przeraźliwie krzyczącym tytułem Wygaszanie Polski1, zredagowanej przez Leszka Sosnowskiego a wypełnionej znakomitymi i w olbrzymiej mierze przekonującymi głosami znanych przedstawicieli wielu dziedzin nauki,  kultury czy gospodarki.

Co jest przeciwieństwem hutniczego  wygaszania? Rozpalanie? Podpalanie? To się źle kojarzy. Stąd rewalidacja. W znaczeniu medycznym chodzi w niej o usprawnianie funkcji rozwojowych i intelektualnych, a w przenośnym  - o poprawę kondycji polskiej duszy i polskiego ciała. Znowu przenośnie, ale niech tutaj wystarczy.                            

Odredakcyjny wstęp do tej książki zatytułowany Niewola bez kajdan. Rozbiory bez zmiany granic  sygnalizuje dobitnie proces boleśnie przez znaczną część społeczeństwa odczuwany, choć niekonieczne  łatwo zauważalny w potocznej obserwacji. A jeszcze można by dodać: Wyludnianie bez kibitek, pieców i strzałów.  Jak odwrócić ten proces i kto miałby to zrobić?

Przede wszystkim ludzie młodzi. To chyba banalne.  Jeśli starsze pokolenia przyzwoliły na wygaszanie  Polski,  to tylko młodsze  mogą mieć jeszcze siłę, aby ją odrodzić. Do tego potrzeba jednak rozumu; a nie ma takiej obfitości, by rozum był przy młodości – zauważył trafnie już J. Kochanowski.

Na starszych zatem, a zwłaszcza na ich elitach politycznych,  ciąży obowiązek odwagi wzniesienia  zbiorowego rozumu i publicznego dyskursu na wyższy poziom.  Odświeżenia i uzupełnienia  zbiorowej pamięci o tym, co było, trafnego określenia jak jest teraz oraz realistycznego określenia co i jak robić dalej.   Chodzi bowiem o Polskę i jej przyszłość.   

Dobra diagnoza już jest częścią rozwiązania, gdyż jest jego podstawą. Takich diagnoz w książce jest wiele i nie jest ona wyłącznie alarmem, ale wskazuje też najwyższym elitom państwowym  ich elementarne powinności. Szerokiemu kręgowi odbiorców daje zaś możliwość  lepszej orientacji w ogólnej kondycji państwa.

W tym szerokim kręgu są też młodzi ludzie.  A co oni mają robić? Mają tylko grzecznie słuchać starszych? A dlaczego starsi mają być dla młodszych wiarygodni i którzy?

Poważnym niedosytem w lekturze  książkowego wielogłosu  jest niemal pominięcie kwestii mieszkaniowej, gdyż wymienianie jej po przecinku wśród wielu innych nie oddaje jej wagi. Nie jest to przypadek i też nie jest wyrazem swoistej „zdrady elit”,  o czym także  się w książce wspomina. Narzucającym się  wytłumaczeniem tego pominięcia może być niezwykła trudność problemu. Nie da się jednak go pominąć jako zadania dla państwotwórczych elit, ale nie tylko dla tych elit.

Dlaczego człowiek powozi koniem?

Jeśli w książce mówi się o wygaszaniu społeczeństwa obywatelskiego, wygaszaniu obronności,  wygaszaniu  rodziny, wygaszaniu  polskiej własności, pamięci narodowej, gospodarki morskiej czy lasów państwowych, to rodzi się podejrzenie o wręcz nadnaturalnej  omnipotencji intelektualnej sprawców owego wygaszania. Kim oni są?  Jaką oni muszą mieć wiedzę o świecie, o polskim społeczeństwie, polskim państwie,  by to wszystko robić tak skutecznie,  tak długo i w sposób mało dla większości Polaków zauważalny lub zauważalny z dużym opóźnieniem?

Człowiek dosiada konia, a nie odwrotnie, nie dlatego, że jest od konia silniejszy, ale dlatego, że jest od niego rozumniejszy. Takie stwierdzenie  wydaje się być oczywiste. Oczywistości jednak też wymagają krytycznej uwagi.  Choć może się to wydawać dziwne, ale  oczywistość przytoczonego stwierdzenia można podważyć.

O jakiej sile bowiem jest w stwierdzeniu mowa? O sile fizycznej. Pod tym względem koń jest faktycznie wielokrotnie od człowieka silniejszy. Ale rozum  jest też siłą. Może nie przez wszystkich docenianą, ale to już inna sprawa. Niewielka siła fizyczna człowieka połączona z ogromną siłą jego rozumu pozwala mówić o jego przewadze nad połączoną siłą fizyczną konia i mikrą siłą jego rozumu.

Czy w ogóle można mówić o  rozumie konia? Jeśli ten potrafi się czegoś uczyć, to tylko kwestią filozoficznych sporów jest zasadność nazywania tej zdolności przejawem posiadania przezeń  rozumu. Można ten koński rozum nazwać instynktem czy jeszcze jakoś inaczej, ale nie zmienia to faktu, że konie nie biegają kompletnie na oślep uderzając w jakieś przeszkody. Mają podobnie jak człowiek oczy i uszy, odbierają jakieś informacje ze świata zewnętrznego, jakoś je przetwarzają w swoim względnie niewielkim mózgu.

Czy wyłącznie siła rozumu człowieka wystarczy by dosiadać konia? Nie wystarczy. Pewne minimum siły fizycznej jest też niezbędne. Człowiek absolutnie jej pozbawiony, nie byłby w stanie zapanować nad koniem. Osoba sparaliżowana nie mogłaby np. zapewnić koniowi całodobowej opieki, nie byłoby zatem powodów, aby ten zechciał poddawać się jej woli.         

Pomijając już dygresyjny tu wątek końskiego rozumu oraz problem różnicy między wiedzą a rozumem warto - wracając do głównego tematu -  postawić  pytanie,  dlaczego sami Polacy nie posiedli dotąd rozumu czy wiedzy potrzebnej do skutecznej obrony? Może poważne jej braki należą do tych sprawców? Jeśli tak, to jakiej wiedzy i o czym?

Aby nie być przedmiotem czyjegoś wygaszania, trzeba posiąść odpowiednią wiedzę o potencjalnych chętnych do takiego wygaszania, o jego atrybutach i motywach. Innymi słowy trzeba posiąść  wiedzę o otaczającym świecie świecie i o sobie samym, o potencjalnych zagrożeniach i własnych słabościach.  Wszystko może być ważne.

Jak niezbędną wiedzę zdobyć,  a właściwie ciągle zdobywać?  Czy wystarczy  przejmować ją  od innych? Skąd założenie, że ktokolwiek z zewnątrz  zechce się taką wiedzą dzielić? Kto właściwie i z jakich powodów miałby być zainteresowany, aby bezinteresownie udzielać Polakom wartościowych korepetycji?

Wiedzę nie tylko pozyskuje się od innych na zasadzie grzecznościowych uprzejmości. Można ją także i trzeba zdobywać oraz wytwarzać samemu. To jednak wymaga wysiłku, spostrzegawczości oraz intelektualnej odwagi. W zbiorowych działaniach najpierw trzeba coś zauważyć, następnie mieć odwagę by to nazwać i głośno powiedzieć. Wtedy dopiero pojawiać  się mogą szanse znajdowania  rozwiązań umożliwiających  optymalne wychodzenie z niekorzystnych sytuacji.

Sam tytuł  Wygaszanie Polski jest niezwykle wielorako inspirujący i odświeżający polskie publiczne myślenie i mówienie o własnej kondycji intelektualnej,  kulturowej, gospodarczej czy politycznej. Stał się on pretekstem do dalszych uwag niekoniecznie już ściśle związanych  z treścią książki.

W Polsce wyróżnia się blisko 80 specjalności lekarskich. W każdej z nich wystawia się określone diagnozy i formułuje stosowne terapie. Ile artykułów i tomów wymagałyby diagnozy dla około 37- milionowej Polski? Jest jasne, że pominięcie w książce kwestii budownictwa, podobnie jak dziesiątków czy setek innych,  nie może być zarzutem obciążającym  współautorów  czy jej redaktora, pretekstem do podejrzliwości wobec ich intencji. Ważne, że powstały  pierwsze rozdziały i zostały zebrane  pod tak mobilizującym tytułem  w pewną całość, która powinna się ciągle rozrastać.   

Mieszkania i demokracja

Powszechne jest przekonanie, że sprawy mieszkaniowe są wtórne  czy pochodne względem kondycji gospodarczej państwa. Wyraża się ono w uznawaniu za normalne,  że jak się nie ma pieniędzy,  to nie ma się mieszkania.  Skąd w demokratycznym państwie taka powszechna zgoda? Wynika ona z intelektualnych europejskich  tradycji? Sporo o demokracji napisał już Arystoteles i warto tu przytoczyć kilka jego czy jemu przypisywanych  (wyrwanych z kontekstu o sprawach ekonomiki)  zdań:

Pierwsze zdanie: Gospodarstwo domowe jest […] częścią państwa,  drugie:  Częściami składowymi gospodarstwa domowego są człowiek i mienie.  Czy te uwagi autora Polityki straciły już swoją zasadność, swoją ważność? Czy można mówić o społeczeństwie obywatelskim nie mówiąc o gospodarstwach domowych obywateli? Mieszkania są zaś materialną, fizyczną podstawą tych gospodarstw. Jak może wyglądać mienie obywatela, jeśli nie ma on przyzwoitego mieszkania?

Warto jeszcze jeden cytat starożytnego badacza  przytoczyć:

Otóż państwo jest większym zespołem domów kraju i posiadłości, wystarczającym, by życie szczęśliwe prowadzić. Jest to chyba oczywistą rzeczą; jeśli bowiem ludzie nie zdołają tego celu osiągnąć, to i wspólnota ich się rozprzęga.

Czy można życie szczęśliwe prowadzić w poczuciu braku  bezpieczeństwa mieszkaniowego  czy szans na poprawę swej sytuacji mieszkaniowej w jakiejś rozsądnej perspektywie czasowej? Czy emigracja młodych ludzi nie jest ewidentnym symptomem rozprzęgania się polskiej wspólnoty narodowej i państwowej?

W czasach Arystotelesa obywatel, czyli osoba mogąca uczestniczyć w rządzeniu państwem, mogła być też właścicielem niewolników. W demokracji szlacheckiej ich rolę spełniali  chłopi pańszczyźniani. Czasy się zmieniły i nie ma już w europejskim kręgu cywilizacyjnym, przynajmniej formalnie,  ani niewolników, ani pańszczyźnianych chłopów, ale idee demokracji pozostały ciągle żywe. Warto czasami sięgnąć w głąb starych tradycji, w poszukiwaniu inspiracji rozwiązywania zupełnie aktualnych problemów. Polacy zaś mogą się czuć szczególnie do tego predestynowani.

Podmiotowość jednostki oraz narodu i państwa

W  wieloaspektowym i wielotorowym wygaszaniu Polski  centralne miejsce – co w omawianej książce poruszane jest jakby trochę w tle -  zajmuje wygaszanie aspiracji do  poczucia szeroko rozumianej podmiotowości jej mieszkańców, podmiotowości gospodarczej, kulturalnej, politycznej z których wyrasta podmiotowość państwa na geopolitycznej scenie. Wygaszanie państwa może dokonywać się  także poprzez osłabianie materialnych podstaw aspiracji do tej podmiotowości.

Wygasa powszechne poczucie, że jest się  współgospodarzem swej ojczyzny,   że od  własnej wyobraźni, zdolności przewidywania możliwych zagrożeń,  umiejętności zapobiegania im zależy pomyślność obywateli tak w wymiarze indywidualnym jak i zborowym. Wymiarze  obejmującym także przyszłe pokolenia.

Jakie kolejne młode polskie pokolenia mają szanse, by poczucie własnej podmiotowości, umiejętności bycia gospodarzem i współgospodarzem choćby już czegokolwiek, zdobywać praktycznie  mozolną drogą własnych prób i własnych błędów?  Czy starsze pokolenia przekazują młodszym niezbędną ku temu wiedzę, umiejętności i aspiracje?

Aspiracje niepodległości

Aspiracje, właśnie!  Można mieć nadzieje, że nie zostały one jeszcze wygaszone. Jednak mieć nadzieję, to trochę mało, coś jeszcze wypada robić. Jakoś w te aspiracje  trzeba chuchać i dmuchać, by się żarzyły i rozżarzyły. Ale jak to robić?

Czy olbrzymiej części  młodych ludzi mają wystarczyć tylko  sugestie na kogo zagłosować? Zagłosują i co dalej? Gdzie zamieszkać i jak zarabiać? Znowu mają czekać do następnych wyborów?  A co w międzyczasie? Oglądać telewizję, chodzić na stadiony i na dyskoteki? Czy z takiego czekania może zrodzić się poczucie ich odpowiedzialności za dobro własne i szersze? Akurat cierpliwość nie jest atrybutem młodości.

Atrybutem młodych ludzi  jest dynamizm, ciekawość, kreatywność, brak rutyny, w której nie zdążyli się jeszcze zapeklować. Ale też i daleko posunięty sceptycyzm wobec starszych, a zwłaszcza ich elit. To nic nowego, tak jest od zawsze i tak jest wszędzie. Poważne problemy zaczynają się jednak wtedy, gdy państwotwórcze elity stają się mało wrażliwe na życiowo ważne potrzeby młodych. Do takich w Polsce należą praca i mieszkanie. A tu rzeczywistość skrzeczy… Co z tego, że nie dotyczy ten problem wszystkich młodych?  Wystarczy, że dotyczy poważnej ich części.

O podziałach

W partyjnej Polsce nie można obyć się bez wroga. Jeśli wróg zewnętrzny czołgami  u granic nie przekonuje o swej oczywistości, to trzeba określić wroga wewnętrznego i mobilizować odpowiednie siły. O to akurat wobec historycznych  zaszłości nie jest trudno. Wróg zaś to nie przeciwnik do dyskusji.

Z wrogiem się nie dyskutuje, z wrogiem się walczy. I tak już jest od 1989 roku? Nie, tak już jest od przeszło 300 lat. Walki wewnętrzne też kosztują. I to drogo. Naród polski wyjątkowo dotkliwie mógł się o tym przekonać.

Nie żyjemy na wyspie

Najpierw trzeba rozliczyć przeszłość, by można budować nowe. Taki był (jest?) dominujący dotąd  w ostatnich dziesięcioleciach przekaz opozycyjnych  elit  starszego pokolenia do młodych. Czy nie kryje się za tą postawą nadmierne przywiązanie do swoich metodologicznych racji?

Otoczenie geopolityczne nigdy nie dawało nam, nie daje i nie da luksusu czekania na uporządkowanie  spraw rozliczeniowych ani gwarancji  nieangażowania się w nasze wewnętrzne sprawy. To wynika z tysiącletnich doświadczeń polskiej państwowości.  Werbalne deklaracje takiego niezaangażowania? Owszem, one nic nie kosztują, a potrafią usypiać. Zawsze też znajdą się chętni do namowy, by w nie uwierzyć; nie zawsze bezinteresownie.

Ponad wszelką wątpliwość różne rozrachunki  w dużej mierze są konieczne ze względu na elementarne bezpieczeństwo państwa.  Ale w jakiej mierze i kogo one mogą dotyczyć? Czy nie ma tu jakiejś hierarchii ważności i pilności? Tu aż się wprasza postulat swoistej politycznej brzytwy  Ockhama, by nie mnożyć przeciwników i frontów ponad konieczność.

Ile własnych zasobów sił w walki wewnętrzne może społeczeństwo angażować w jakimkolwiek momencie  historycznym, aby nadrobić różne zaległości z minionych czasów, przezwyciężać aktualne naturalnie rodzące się sprzeczności  i przy okazji nie dać się sprowadzić do roli konia pociągowego? 

Kto ma tu być sędzią? Kompetentnym sędzią, a nie tylko notariuszem moralnych  racji. Sędzią na swój sposób  już są najmłodsze, sceptyczne, praktycznie myślące i wchodzące w dorosłe życie pokolenia. Jak one mają się w Polsce urządzić? Dlaczego po przeszło ćwierćwieczu  III RP mieszkania  to ciągle tak olbrzymi problem, jak u jej początku?  Może jednak emigrować?

Jakie dla tych pokoleń mogą być racje nadrzędne w ich życiowych wyborach?

Symboliczne i praktyczne kultywowanie polskości

Czy  poczucie polskości  młodych ma kształtować głównie szkolna i poza szkolna edukacja w postaci upamiętniania najszczytniejszych nawet intencji, wyrażonych w bohaterskich, ale nieudanych, bo tragicznych zbiorowych i indywidualnych przedsięwzięciach? Takie symboliczne kultywowanie polskości jest ważne, ale to za mało. Przeraźliwie za mało, bo na ile różne tragiczne doświadczenia mogą wystarczać i być  praktycznie budujące?

Takie symboliczne upamiętnienia krzepią dusze starszych i wzbogacają duchowo młodych. Ale co z tym duchowym bogactwem mają robić praktycznie? Dalej rozpamiętywać zaległe pokłady krzywd i nieprawości? Sposobić się do tego, aby wzorem ojców i dziadów znowu wyruszyć w bój bez broni, gdy nadejdzie pora?  

 A gdzie dla młodych pole do popisu na dokonania własne, praktyczne, realne?  Pole do budowania Polski własnymi siłami? Zdobywania doświadczeń drogą prób i błędów na własny rachunek? Nie z pozycji klienta określonej partii czy z pozycji proszącego o wsparcie niezamożne państwo, i nie z pozycji dożywotniego dłużnika  międzynarodowych instytucji  czy struktur? A z piętnem takiego dłużnika młode pokolenia już się rodzą. Każde dziecko przychodzi w Polsce na świat już jako dłużnik, w niczym nie zawiniony dłużnik.

Postulat wojny z żywiołami, jakkolwiek śmiesznie by nie brzmiał, wpisuje się w tradycyjną potrzebę polskich  elit posiadania przeciwnika. Przeciwnika mało dla starszych zauważalnego.  Jednak przeciwnika,  który jednocześnie może być  dla młodszych pokoleń oczywisty i zrozumiały, i jednocześnie  kompletnie ślepy na partyjne hasła i barwy. W wojnie tej nie ma sprzeczności między interesem prywatnym i interesem ogółu, między interesem młodszych i starszych pokoleń.

Ta wojna już dawno trwa i nie ma żadnych przesłanek do przypuszczenia, że kiedykolwiek się skończy. Toczy się ona na marginesie naszego życia jako wojna niechciana. Ale skoro już się toczy, to przecież warto, by doświadczenia z niej wzbogacały wcale nie wojenną praktyką. Następna część poświęcona będzie pewnym aspektom tej wojny. A jest to także wojna o Polskę.

Część II

O bohaterach  wojny z żywiołami

Co ma wspólnego jakaś wojna z żywiołami z mieszkaniami dla młodych? Warto zadać sobie pozornie infantylne pytanie o to, skąd rekrutują się potrzebujący mieszkania? Oczywiste jest, że rekrutują się z generacji młodych osób pragnących założyć rodziny.  Ale do nich dołączają się w niemałej liczbie ofiary katastrof mieszkaniowych? Ile ich jest w skali kraju? Kto dokładnie ich liczy?

Już tylko te dwie kategorie osób stanowią żelazny, ciągle produktywny rezerwuar  potrzebujących. Komu pomagać najpierw:  młodym ludziom czy ofiarom katastrof? Ten dylemat rządzących ciągle jest i będzie żywotny.  Będzie dotkliwie  obarczał kolejne pokolenia, jeśli nie znajdzie się sposób na radykalne pomniejszenie jego ostrości.   

W poprzednim artykule (Wojna z żywiołami o mieszkania…)  mowa była o rządowych kłopotach związanych z rozwiązaniem problemu mieszkaniowego  ofiar  trzykrotnych fal powodziowych mających miejsce w 2010 roku (w maju, czerwcu i sierpniu). Warto przyjrzeć się trochę drobnemu wycinkowi wojny z żywiołami na konkretnym przykładzie. Nie jest to typowy przykład, co należy zaznaczyć, podobnie jak uprzedzić, że lepiej wypadają w nim ludzie, niż system mieszkaniowy.

 Przykład pomocy dziesiątkom rodzin w potrzebie

W sierpniu w tymże 2010  roku powódź nawiedziła jedną  z najbogatszych gmin w Polsce – Bogatynię (miasto i gmina). Katastrofa żywiołowa.  Dach nad głową w samym mieście straciło 130 rodzin. W Internecie nietrudno o materiały obrazujące rozmiar klęski i tragedie wielu ludzi. [Google: Bogatynia powódź 2010]

Po trzech latach 25 października 2013 roku w Bogatyni  miała miejsce niemała uroczystość.  82 rodziny oficjalnie otrzymały w tym dniu mieszkania w trzech nowych, eleganckich  blokach.

Realizację inwestycji rozpoczęto po sześciu miesiącach od powodzi. Dwa i pół roku trwała budowa.  Całkowity jej koszt wraz z zagospodarowaniem terenu wyniósł 18 mln 900 tysięcy złotych. Czyli jedno mieszkanie kosztowało około 230 tysięcy złotych. Nawet jak na  bogatą gminę był to ogromny wysiłek.

Na podstawie  medialnych doniesień można pomyśleć, że miastu z dużym powodzeniem udało się rozwiązać niezwykle trudny  problem.    Satysfakcji w tym dniu  nie ukrywały lokalne władze samorządowe, swej radości nie kryli lokatorzy. Nie brak wyrazów uznania ze strony osób, które już sporo w swym życiu widziały i nawet zwróciły uwagę na wyjątkowość tego udanego przedsięwzięcia na tle tego, co można zaobserwować w innych polskich miastach.  W odczuciu lokalnej społeczności oddane bloki to duży i pamiętny sukces.

Trzeba jednak zaznaczyć, że zanim pojawili się powodzianie na mieszkania czekało 300 rodzin.

Sukces ludzi, porażka systemu

Nie ma najmniejszych intencji w tym artykule, by pomniejszać osiągnięcia lokalnej społeczności, jej determinacji w wyprowadzenia tylu poszkodowanych na  „życiową  prostą” po traumatycznym doświadczeniu.  Można nawet po kilku  latach dołączyć słowa podziwu właśnie za tę zbiorową wytrwałość.

Ale jest i drugie dno problemu. Drugim dnem dla zewnętrznego obserwatora postrzegającego całe to pomocowe  przedsięwzięcie z pewnej perspektywy teoretycznej, geograficznej i czasowej jest uczucie swoistego zażenowania.

Zażenowanie wynika  z tego, że taka pomoc nawet po paru latach oddania bloków do użytku może być nadal postrzegana właśnie w kategoriach   sukcesu.  Sukcesu nie tylko w odczuciu lokalnych władz i rożnych instytucji, nie tylko w odczuciu samych poszkodowanych, ale również w szerszym odczuciu  społecznym.

A czy to jest rzeczywiście sukces? Można na tę inwestycję spojrzeć  jako na  sukces ludzi funkcjonujących w bardzo mało efektywnym systemie budownictwa  mieszkaniowego, sukces na tle mizerii tego systemu  w naszym kraju. I to właśnie jest mało budujące.

A kiedy o tym systemie można byłoby powiedzieć, że jest efektywny? Dopiero wtedy, gdyby np. wspomniane sześć miesięcy wystarczyło nie tylko na prace przygotowawcze  pod  budowę będącą rozwiązaniem  problemu, ale owo sześć miesięcy wystarczyłoby także na praktyczną realizację  rozwiązanie problemu, przynajmniej dla większości poszkodowanych.

 Sześć miesięcy zamiast trzech lat!

Czy nie jest to postulat utopijny? Czy w ogóle zasługuje on na rozważanie?

Na rynku budowlanym w Polsce można znaleźć oferty domków wolnostojących  o powierzchni użytkowej  np. 140 m2 , których budowa trwa zaledwie miesiąc i to domków pasywnych z przydomową oczyszczalnią ścieków. Oferty budowy domku w 2-3 miesiące nie są już jakąś wielką egzotyką.

To jednak są oferty bardzo ekskluzywne i nie na niezamożną kieszeń. Koszty są tu ogromną barierą. Jak ją przełamać? Dla  rozwiązania tego problemu  nie wystarczą ani kompetencje przedstawicieli najwyższych elit państwowych, ani kompetencje budowlanych majsterkowiczów, choć jedne i drugie mogą okazać się niezbędne.

Ukazanie kierunku rozwiązania wymaga jednak przyjrzenia się trochę bliżej istniejącym już mechanizmom  pomocy ofiarom katastrof mieszkaniowych.

 Istniejący system pomocy mieszkaniowej w walce z żywiołami

Złudzeniem jest, że go nie ma. Jest, ale na poziomie rozwiązań organizacyjnych porównywalnym z poziomem systemu  rozwiązań technicznych roweru. A przydałby się motocykl albo nawet śmigłowiec.

Kogo można zaliczyć do osób niejako tworzących ten system? Chyba zrozumiałe będzie tu wskazanie na te osoby lub ich grupy, których działania, nawet drobne gesty czy  postawy przyczyniają się do materialnych efektów pomocy. Nie musi to oznaczać, że łatwo ten krąg osób wyliczyć.

Instytucjonalne ogniwa władzy w pomocy

Jakie instytucje są do pomocy poszkodowanym zobligowane?  Na omawianym przykładzie tego nie widać, ale w świetle opisu rządowej  pomocy powodzianom w 2010 roku zawartym w poprzednim artykule (Wojna z żywiołami …)  łatwo skonstatować, że ważnym ogniwem omawianego tu systemu  jest Rząd RP i szerzej – władze centralne.

Rząd RP – przypomnijmy - w 2010 roku  najpierw przygotował stosowną Ustawę o pomocy ofiarom powodzi  majowej i czerwcowej, a po pewnym czasie musiał spowodować, by ta pomoc obejmowała również ofiary powodzi sierpniowej jaka nawiedziła m.in. Bogatynię. Jej mieszkańcy działań rządowej pomocy nie widzieli, ale mogliby  się o niej dowiedzieć, gdyby się trochę bliżej problemem zainteresowali. 

Drugim ważnym ogniwem są szeroko rozumiane władze regionalne. Nawet jeśli ich udział w pomocy sprowadzał się do czysto administracyjnego zbierania, weryfikowania, opiniowania  i  przekazywania odpowiednich informacji, to jednak jest to także jakiś udział.

Trzecim ogniwem pomocy są lokalne władze miasta i gminy. Ofiary katastrofy żywiołowej pojawiły się na ich terenie, więc jakoś tak dużej liczbie nagle bezdomnych osób trzeba było pomóc. Ta pomoc dla poszkodowanych i mieszkańców była już  dobrze widoczna. Wyrażała się ona w określonych decyzjach i organizacyjnej koordynacji rożnych służb na miejscu wydarzeń i w lokalnym środowisku zarówno w akcji ratowniczej jak i długo później.

Czwarte ogniwo?

 Jest jeszcze i czwarte ogniwo, może trudne w potocznym odbiorze do zauważenia, ale niezmiernie ważne. Czy w ogóle jest to instytucjonalne ogniwo władzy? To mało ważny tutaj problem. To czwarte ogniwo można  nazwać czynnikiem środowiskowym.  Jest nim dość szeroko rozumiane otoczenie społeczne i instytucjonalne, pozornie czy formalnie nie zobligowane do udzielania pomocy. Tak ogólne wskazanie jest właściwie dość oczywiste, ale jednak trzeba się temu znowu trochę bliżej przyjrzeć.

 Otoczenie w pomocy

 O kogo tu może chodzić? Warto sięgnąć do relacji medialnych z uroczystości oddania bloków do użytku i zwrócić uwagę na to, kto był na niej obecny. Cyfry w nawiasach są wstawione , by ułatwić wzrokowe ogarnięcie wyliczenia:

 W oficjalnym otwarciu trzech bloków komunalnych w Bogatyni udział wzięło wielu gości, m.in. [1] przedstawiciele rodzin poszkodowanych w powodzi, [2]przedstawiciele Banku Gospodarstwa Krajowego, [3] samorządowcy,[4] związki zawodowe,[5]  przedstawiciele wykonawców i [6] inspektorów odpowiedzialnych za dokończenie budowy,[7] księża,[8] pracownicy samorządowi, a także liczne [9] media lokalne, regionalne i ogólnopolskie3.[http://www.bogatynia.pl/content/view/full/20319]

Kim są ci wszyscy goście?  Chyba nie znaleźli się na uroczystości wyłącznie dla dekoracji. To są ci, na których także opiera się system mieszkaniowy.  Takie  określenie ich roli budzić może natychmiastowe wątpliwości, więc uprzedzająco wypada się do nich odnieść.

Zrozumiała jest obecność przedstawicieli wykonawców i inspektorów budowlanych, czy też pracowników samorządowych i samorządowców. Bez ich pracy i zaangażowania  bloki nie zostałyby postawione. Zrozumiała jest też obecność przedstawicieli rodzin poszkodowanych – te rodziny są bowiem zasadniczym podmiotem potrzeb, z których całe to budowlane przedsięwzięci się zrodziło.

Ale czy związki zawodowe, księża, przedstawiciel banku czy przedstawiciele  różnych mediów też mogą być zaliczani do kręgu współtworzących system mieszkaniowy? Jeśli tak, to dlaczego nie powiedzieć o nich, że przynależą także do kręgu osób na których opiera się np. system oczyszczania miasta lub  system dożywiania dzieci w szkołach?

Wbrew pierwszym  potocznym wątpliwościom można na to pytanie odpowiedzieć twierdząco.  Wszystko zależy bowiem od tego, jak rozumie się system i jak się go opisuje. Ogólnie o systemie było już w jednym z poprzednich artykułów, trzeba jednak jeszcze temu zagadnieniu poświęcić sporo uwagi, ale to już w innym artykule. Na razie zaś o trochę innym aspekcie problemu.  

Kogo zabrakło wśród pomagających?

Zabrakło najbardziej zainteresowanych czyli  samych  poszkodowanych. Ci  praktycznie nic nie mogli sobie pomóc. Mogli tylko czekać. Trzy lata w niepewności czekać. Niczego nie mogli przyśpieszyć.

 W przypadku części poszkodowanych, osób starszych czy schorowanych,  było to zapewne uzasadnione. Ale czy na pewno dotyczyło to wszystkich? A nie tylko czas jest tutaj ważny.

 Oto na trzy lata niejako zamrożona czy głęboko zredukowana  została podmiotowość gospodarcza grupki obywateli i ich rodzin. Jak mogło przez te trzy lata wyglądać ich uczestnictwo w życiu gospodarczym czy kulturalnym w lokalnej społeczności?  Czy to problem duży czy mały?

 Z perspektywy mieszkańców  Bogatyni to problem dość widoczny jeśli chodzi o aspekt materialny. Daleko mniej  widoczny, gdy chodzi o straty społeczne, bo przecież poszkodowani już mieszkają. Z perspektywy obserwatora całego kraju jest to  już problem  zupełnie niedostrzegalny, wręcz żaden. Jednak ta niedostrzegalność jest źródłem poważnych zagrożeń. Mikroby też są niewidoczne dla nieuzbrojonego oka.

 Społeczne skutki takiej katastrofy żywiołowej mogą być jednak bardziej długotrwałe i jeszcze mniej widoczne. Można to pokazać na innym przykładzie.  

Kto wybudował, czuje się panem

Oto co można dowiedzieć się o przypadku uszczęśliwionych zrazu  powodzian, którzy swego czasu wprowadzili się do podobnym wysiłkiem wybudowanych sumptem rządowej pomocy mieszkań w Kłodzku. Po około dziesięciu latach  – na początku kwietnia 2015 roku -  zdarzyło się coś dla ich lokatorów zaskakującego:

Jesteśmy w szoku. Każdy miał dach nad głową, a teraz nie wiadomo, co będzie dalej –[…]

Osiedle przy ul. Korytowskiej to sześć budynków, 50 mieszkań i około 300 lokatorów. Zostało zbudowane z rządowych pieniędzy dla osób, które utraciły mieszkania w powodzi z 1997 roku.

Niedawno okazało się, że były burmistrz Kłodzka obciążył hipoteki budynków przy Korytowskiej bankowymi kredytami, łatając w ten sposób dziurę budżetową gminy. Hipoteka warta jest prawie pięć milionów złotych.
4

[http://www.tvp.info/19666890/domy-powodzian-w-klodzku-zastawione-przez-burmistrza-dlug-w-banku-bedzie-splacany-w-pierwszej-kolejnosci; publikacja: 15.04.2015]

Kredytodawca nie miał obiekcji, by na taki zastaw z żywymi obywatelami  się zgodzić, podobnie jak kredytobiorca. Czy rodziny w tych mieszkaniach mogą się czuć bezpiecznie? Czy lokatorzy zastawionych w banku mieszkań mogą się czuć ich gospodarzami? Czy mogą być pewni swoich obywatelskich praw? A co będzie, gdy miasto przestanie płacić kredyt (do 2024 roku!)?

Burmistrz może się czuł, że to on wybudował osiedle. Wprawdzie nie  z łopatą w ręku, ale przecież był głównym prowadzącym proces decyzyjny o jego budowie. Skoro on wybudował, to może również nim zadysponować. Oddanie w zastaw bankowi jest pewną formą dysponowania.

 Skok bankowy

 Nie jest tutaj najważniejsze, jak się ta sprawa skończyła a właściwie skończy, gdyż jej skutki ciągle trwają. Czy burmistrz miał prawo do takiego zabiegu czy nie, ważne, że taki zabieg był w ogóle tak łatwo możliwy.

Oto pewne osoby w biały dzień, w białych rękawiczkach usiłują położyć rękę na bezpieczeństwie mieszkaniowym niby wolnych obywateli nawet bez ich wiedzy i zgody. Nie ma tu godnego potępienia  skoku na bank przez gangsterów jak w wielu filmach.  Role są tu odwrócone.  To bank usiłuje dokonać skoku na dobra obywateli w zmowie z osobą, która miała rzekomo reprezentować ich interesy. 

Tym razem skok  się raczej nie udał, gdyż sprawa przez przypadek została nagłośniona po audycie zorganizowanym przez następnego burmistrza.  Ale w innych okolicznościach, w innych przypadkach podobny skok może zakończyć się sukcesem. Obecnie zaś:

 – Dołożę wszelkich starań, aby każda rata miesięczna była spłacana i żeby nie dać możliwości bankowi realizowania swoich praw do hipoteki. Jeżeli będzie trzeba, będę nawet na wydatkach bieżących oszczędzał – obiecuje burmistrz.

[http://www.tvp.info/19666890/domy-powodzian-w-klodzku-zastawione-przez-burmistrza-dlug-w-banku-bedzie-splacany-w-pierwszej-kolejnosci]

 To mówi aktualny burmistrz. A czy następny burmistrz będzie wykazywał podobną dbałość o dobra dawnych już powodzian? A jeśli finanse miasta ulegną pogorszeniu, a inni już radni uznają, że bieżące wydatki nie mogą  ulec obniżeniu? Czy wtedy bank puści w niepamięć zaciągnięte niegdyś zobowiązania miasta?  Jak wtedy będą się układały relacje między spłacanymi ze wspólnej kasy lokatorami  a pozostałymi  mieszkańcami?

Co więcej może w tej sprawie zadziwiać. Odium dezaprobaty w ogólniejszym odbiorze tej sytuacji spada głównie  na byłego przedstawiciela władz miejskich, a bankowi  uchodzi to raczej bez szwanku dla jego reputacji. Bank robi swoje i w szerokim odbiorze społecznym jest to niejako normalne. 

 Na suchym lądzie

– Dowiedziałam się o tym dwa tygodnie temu, nie wierzyłam. Poprzednio mówili, że mieszkania będzie można wykupić, a tu takie coś wyszło. Każdy miał dach nad głową, a teraz nie wiadomo, co będzie dalej. Jesteśmy przerażeni – mówi jedna z mieszkanek w rozmowie z reporterem TVP Wrocław.

Kto właściwie coś obiecywał?

W ratuszu mówili, to jest dar społeczeństwa dla powodzian, (…) dla ludzi najbiedniejszych, którzy najbardziej ucierpieli – opowiada mężczyzna z bloku przy Korytowskiej.                                                                                        

Wszyscy wkoło chcieli dobrze. Ówczesny burmistrz też chciał dobrze. Po kilku latach, kiedy nasiliły się kłopoty z finansami miasta nadal chciał dobrze dla jego mieszkańców, ale już kosztem  dawnych powodzian.  Okazało się wtedy, że i bank też chciałby dobrze. Burmistrz chyba się trochę mitygował, bo nawet nie powiadomił radnych, wśród których był przyszły burmistrz, o swoim pomyśle łatania dziur  w miejskiej kasie. No i tak wyszło. Ale przecież wszyscy chcieli dobrze.

 W taki oto sposób ślepe żywioły z pomocą tych, którzy chcą dobrze, wepchnęły  swoje ofiary w objęcia banków. Wojny mają to do siebie, że ich skutki bywają długotrwałe. Powódź miała miejsce w 1997 roku a feralny zastaw w 2015 roku. Lokatorom 50-ciu mieszkań przez około dekadę tylko mogło się wydawać, że już są bezpieczni po doświadczonej  katastrofie żywiołowej.

 Los ofiar, w momencie wydarzenia najbiedniejszych, a i dziś pewnie nie najbogatszych,  zależeć odtąd będzie od łaskawości władz miejskich i nowego burmistrza. Nowy burmistrz wprawdzie obiecuje,  ale czy będzie na swoim stanowisku do 2024. roku? A nawet i gdyby następny burmistrz był także pełen dobrych chęci, to przecież pozostaje jeszcze bank.

 Bankowa tajemnica

 Trochę światła na okoliczności zastawienia bloków z lokatorami rzuca wypowiedź nowego burmistrza:

Sytuacja gminy od trzech lat nie jest dobra. Stosowaliśmy różnego rodzaju instrumenty finansowe, ale w pewnym momencie te mechanizmy skończyły się, no i zabrakło w zeszłym roku pieniędzy. 29 października mój poprzednik zdecydował się na taki manewr (z hipoteką – red.). Ja to oceniam negatywnie, bo można było zupełnie inne nieruchomości zastawić, niezabudowane – mówi burmistrz Piszko.

Burmistrz mówi, że można było zastawić inne nieruchomości. Tak  mówi, ale na czym opiera swoją wiedzę? Do tanga trzeba dwojga. Skąd wiadomo,  że bank udzieliłby pożyczki  pod zastaw niezabudowanych nieruchomości?  A może bank ma swoje upodobania i wcale niezamieszkałymi  nieruchomościami nie byłby zainteresowany? Tu już wkraczamy w sferę domysłów.

Pozycja banku po skoku

Były burmistrz zaciągnął kredyt, nowy zobowiązał się, że będzie go spłacał. Czy zaciągnięty już kredyt wystarczy na trwałe załatanie dziury budżetowej? Nagle mogą się pojawić jakieś nieprzewidziane ekstra wydatki. Znowu potrzebny będzie kredyt. Nowy burmistrz może zostać zmuszony, do zwrócenia się o następny kredyt.

 Jeśli dłużnik zwraca się do pożyczkodawcy o nową pożyczkę, to jaka jest jego pozycja negocjacyjna? Dość słaba. Bank owszem, może nowej pożyczki udzielić, ale pod znowu pod zastaw. Co może być tym zastawem? Niezabudowane nieruchomości,  bo takimi jeszcze miasto dysponuje. Jak je można wycenić? Burmistrz będzie chciał jak najwyżej, ale jego pozycja negocjacyjna jest już słaba.

 Niegościnność suchego lądu

 Jak ta cała sytuacja może wyglądać z punktu widzenia powodzian?  Co właściwie się stało? Nastąpił nowy atak żywiołów? Nie. Atak przyszedł z zupełnie niespodziewanej strony. Ze strony tego, kto im kiedyś pomógł. Czy ta pomoc  była nic nie warta? Dzięki tej pomocy powiedzieć można, że ofiary wyszły z wody na suchy ląd.

Wyszły na suchy ląd, ale po parunastu latach okazało się, że ten ląd nie jest dla ofiar twardym gruntem pod nogami. W tym czasie mogły już ustabilizować trochę  swoje życie, mogły się nawet urodzić dzieci, a tu nagle szok. Grunt pod nogami zaczyna przypominać lotny piasek. Nie wiadomo jakie podmuchy i skąd mogą wywiać piasek spod podłogi.

 Suchy ląd nie okazał się dla powodzian zbyt gościnny. Stał się jakby cokolwiek zdradliwy.   

 Część III

Zamiast zakończenia

 Dlaczego po raz kolejny tak ogólne rozważania przy okazji nawiązania do książki Wygaszanie Polski.?  Nie jest to przejaw skłonności do nadmiernego teoretyzowania, ale przejaw rozpoznawania możliwości oraz kierunków zmian w Polsce i świecie. Zmian odzwierciedlanych w publicznym mówieniu o nich.

 Zmiana klimatu

 Zasadnicze idee tego, co można byłoby uczynić dla poprawy sytuacji mieszkaniowej w Polsce wyłożone zostały już w artykułach we wrześniu i listopadzie  2011 roku. W tym drugim o możliwościach realizacyjnych  mowa była w konwencji futurystycznej. Dosłownie, o czym świadczą tytuły rozdziałów:  Futurystyka dla niepoważnych, Pierwsza futurystyczna wizja w klimacie obywatelskich iluzji  czy Druga futurystyczna wizja w klimacie podboju kosmosu.   Czytelnik może to sprawdzić zaglądając w tym serwisie do artykułu Wariacje mieszkaniowe ze światowym kryzysem w tle.  

 Skąd ta futurystyczna konwencja? Żeby w ogóle mówić o problemie bez narażania się na śmieszność, na podejrzenia o kompletny brak poczucia realizmu czy o podejrzenia  wyprawiania się z przysłowiową motyką na Księżyc.   Ówczesna poprawność polityczna w dominujących mediach dość  jeszcze skutecznie narzucała  sposoby popularnego odbioru rożnych przekazów. Skuteczność ta  zaczęła się obniżać przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Stąd powrót do tematu.

 Powrót, ale już nieco inaczej. Na pierwszy plan wysuwa się problem, jak ewentualnie proponowany system budowania się mógłby być wdrożony. Nie jest to wyłącznie kwestia finansowa, ale również kwestia szerszego społecznie otwarcia na rożne zmiany i gotowości do uczestniczenia w nich.

 Przedstawione szkicowo  w drugiej części artykułu dwa przykłady nie upoważniają do wyciągania ogólniejszych i pewnych  wniosków. Przecież były to tylko incydentalne przypadki. Trochę bliższe przyjrzenie się im pozwala  jednak na strukturyzację problemu, na przynajmniej wstępną identyfikację słabych punktów systemu pomocy ofiarom katastrof żywiołowych, i szerzej – katastrof mieszkaniowych.

 Słabe punkty

 To co uderza w obydwu przypadkach, to swoiste ubezwłasnowolnienie poszkodowanych po katastrofie. Ani dla nich, ani dla ich najbliższego otoczenia nie do pomyślenia jest, aby mogli sobie pójść do pobliskiego lasu czy parku i tam szybko wybudować sobie jakieś choćby prowizoryczne lokum. Żyjemy przecież w cywilizowanym kraju. Otoczenie oferuje wprawdzie pomoc, ale jest to pomoc połączona z koniecznością stłamszenia życiowej aktywności  ofiar przez sporą ilość czasu, a jednocześnie końcowy efekt niekoniecznie  daje im poczucie życiowej stabilności, nie mówiąc już o budującej satysfakcji, że w dużej mierze własnymi siłami udało im się wyjść z ciężkiej opresji.   

 Na wojnach zwykle ktoś korzysta. W obydwu przypadkach korzyści odnoszą banki. W pierwszym przypadku nie jest to uwidocznione, ale w drugim jest już wyeksponowane. Kto traci? Nie tylko ofiary. Traci również lokalna społeczność.

 I uwaga, a właściwie wniosek najpoważniejszy. Ta niechciana wojna nie skutkuje właściwie żadnym postępem technologicznym. Jak wyglądał pod względem poziomu technologicznego japoński atak na Pearl Harbor  (7 grudnia 1941) a jak wyglądała amerykańska odpowiedź  po niecałych czterech latach w Hiroszimie i Nagasaki (5 i 9 sierpnia 1945)? W pierwszym przypadku olbrzymia armada okrętów z tysiącami ludzi, a w drugim – dwie pojedyncze bomby  Wojny rozgrywają się nie tylko między żołnierzami na frontach, ale także  na ich głębokich zapleczach, między najtęższymi umysłami.

 Polską odpowiedzią na bezmyślną powódź w Kłodzku (1997)  były bloki mieszkaniowe, a po trzynastu latach  na powódź w Bogatyni (2010) odpowiedzią były…  bloki mieszkaniowe.

Czy mówienie o wojnie z żywiołami nie jest jakąś tromtadracją, językową fanfaronadą? Mówienie o walce z żywiołami ma już nobliwą tradycję. Kto ze starszych osób nie pamięta niegdysiejszych doboszów medialnych podrywających naszych  dzielnych drogowców do odpowiedzi na zaskakujące wszystkich  „wściekłe ataki zimy”?

 Temu zaskakiwaniu próbowali zaradzić dwaj dystyngowani Starsi Panowie, którzy przygotowali specjalny odcinek swoich występów zatytułowany Niespodziewany koniec lata. Plan był przemyślany. Jeśli przypomni się wszystkim telewidzom, drogowcom i odpowiednim czynnikom, że kończy się lato, to przecież każdy domyśli się, że zaczyna się jesień i będzie można się przygotować do zimy, która niechybnie nadejdzie.  Bo przecież zawsze tak bywa. Niestety, zima nie przestawała zaskakiwać.

 Walka wymaga przede wszystkim doraźnej  mobilizacji posiadanych sił i środków, a wojna wymaga już poważniejszego i bardziej perspektywicznego myślenia. Stąd w niniejszych rozważaniach zamiast o walce z żywiołami i o mieszkania, mówi się o wojnie z żywiołami i o mieszkania. 

                                                                                                                           Edward M. Szymański

 Przypisy

  1. Wygaszanie Polski , red. Leszek Sosnowski, Kraków: Wydawnictwo Biały Kruk Sp. z o.o.  2015,     ISBN 978-83-7553-181-7
  1. Arystoteles, Ekonomika, w: Arystoteles, Polityka , Warszawa, Państwowe Wydawnictwo  Naukowe 1964, wydanie  2,
  1. Na stronie miejskiej Bogatyni, artykuł: 82 mieszkania dla powodzian.    [http://bogatynia.pl/content/view/full/20319]
  1. Artykuł: Burmistrz zastawił domy powodzian z Kłodzka – tvp.info; [stan na dzień: 2016-04-10],  wszystkie dalsze cytaty użyte w opisie kłodzkiego przypadku pochodzą z tego artykułu. [ http://www.tvp.info/19666890/domy-powodzian-w-klodzku-zastawione-przez-burmistrza-dlug-w-banku-bedzie-splacany-w-pierwszej-kolejnosci]