JustPaste.it

od emigrantki #3

Dzisiaj mniej o pieniądzach i więcej o emocjach i doświadczeniach płynących z wyjazdu :)

Dzisiaj mniej o pieniądzach i więcej o emocjach i doświadczeniach płynących z wyjazdu :)

 

Walka z gorączką u Prawie Trzylatka już wygrana więc ze spokojnym sercem mogę się zabrać za ten artykuł. Nie są one może profesjonalne ale sprawiają mi bardzo dużo radości.

      Chciałam poruszyć temat emigracji od strony emocjonalnej kiedy opada już euforia i poczucie zaintrygowania a pozostaje coś co można nazwać monotonią i po części pustką. Chyba w najtrudniejszej sytuacji są osoby które przyjeżdżają na dłuższy czas i nie wiążą specjalnie przyszłości z Anglią. Nie przywiązują się bo w ich świadomości wszystko co ważne zostało w Polsce. Zawieszenie to najlepsze określenie dla takiego stanu, bo życie ogranicza się tylko do schematu praca - mieszkanie, bo szkoda pieniędzy na głupoty i trzeba odkładać na życie po powrocie do domu. Jeszcze "lepiej" mają ci którzy są tutaj i pracują by wysłać pieniądze bliskim. Z tego co zdążyłam zauważyć to jest jedno z najtrudniejszych wyzwań, człowiek pracuje i odkłada żeby rodzina dostała przyzwoite pieniądze, odmawia sobie wszystkiego powtarzając, że jak wróci do kraju to tam dopiero zacznie się życie, takie prawdziwe, bez wyrzeczeń. Czasem tak a czasem na jednym wyjeździe się nie kończy, jeszcze będąc w Polsce poznałam ludzi którzy z wyjazdów zrobili sobie sposób na ucieczkę przed problemami dnia codziennego czy życie rodzinne na odległość by zapobiec rozwodowi. Ale o tym może kiedy indziej.

       Stosunkowo łatwiej powinno być kiedy wiemy, że mamy dokąd wracać. Kiedy poza tęsknotą za rodziną mamy jeszcze ten komfort, że możemy pomyśleć o tych którzy za nami tęsknią i nas kochają. To daje motywację i siłę ale nie zawsze wystarcza ona żeby pokonać tą szarość jaka tutaj panuje. Biorąc to na logikę, na krótki okres (mniej niż rok) rzadko przyjeżdżają ludzie którzy mają zamiar próbować dostać się gdzieś wyżej, a innym z kolei taki stan rzeczy pasuje. Najczęściej są to właśnie ci niewykwalifikowani w UK o których napomknęłam w poprzednim artykule, czyli taka podstawowa siła robocza, nie ma się co oszukiwać, robimy to na co Brytyjczycy są zbyt leniwi lub niechętni. Te podstawowe prace rzadko wymagają chociaż komunikatywnego angielskiego, ale warto się zaczepić do takiej chociaż na 2-3 miesiące, jest to bardzo dobra lekcja pokory na całe życie i wspaniała okazja do otworzenia oczu, które mogą przez długi czas być uparcie ślepe i zostawić nas nieświadomych jaka rzeczywistość panuje tu na magazynach, na produkcji, w sortowniach czy przy sprzątaniu. Miałam okazję pracować w każdej z wymienionych i polecam, mi osobiście pozwoliło  to utwierdzić się w przekonaniu, że chcę czegoś więcej niż 10 godzin stania na baczność i pakowania śmierdzącego suszonego mięsa, kiedy nad głową syczy Ci (najczęściej również Polka) supervisor'ka "musisz pracować szybciej albo jutro zostaniesz bez pracy".  Niekiedy nie ma innego wyjścia jak pracować szybciej, więcej, bardziej. W takich magazynach zostawanie na nadgodziny nie do końca jest dobrowolne, najczęściej jak nie zostaniesz to możesz się liczyć z problemami. Nic łatwego ale dla lepszej przyszłości warto. Dostać pracę z marszu tuż po przyjeździe może nie jest niemożliwe, ale trzeba wierzyć w swoje szczęście. Człowiek wraca po 8-10 godzinach stania na magazynie i dopada się do komputera żeby zadzwonić do rodziny. Ja tak robiłam, cieszyłam się już parę dni wcześniej kiedy wiedziałam, że będę mogła po pracy porozmawiać z synkiem. Jakoś łatwiej przychodzi znoszenie tego uciążliwego zmęczenia i bólu kiedy to światełko gdzieś się tam świeci. Wtedy kiedy szarość i monotonia przejmuje władanie nad myślami czas odlicza się w mniej konwencjonalnych jednostkach, takich jak dzień telefonu do domu i dwa tygodnie między wypłatami. W końcu nadchodzi ten złoty dzień wylotu do domu, kiedy to im dalej od Wysp tym lepiej.