JustPaste.it

Niech na całym świecie wojna, byle Polska Wieś spokojna...

Po 2004r. do państw Europy Zachodniej wyjechało ponad dwa miliony Polaków. I na pewno nie byli to uchodźcy polityczni. Nie uciekali z kraju ogarniętego wojną i chaosem, szukali po prostu lepszych warunków do życia. Po przyjeździe do Niemiec, czy na Wyspy Brytyjskie dostawali dach nad głową, darmowe kursy języka, dostęp do służby zdrowia. Czy ktoś z nas wtedy pytał, w jakim stopniu obciąża to budżety tych państw i czy ich obywatele są z tego zadowoleni?

Dziś po dwunastu latach funkcjonowania w Unii Europejskiej musimy zadać sobie pytanie, czy naprawdę jesteśmy częścią zjednoczonej Europy, skoro traktujemy nasze członkostwo w Unii wyłącznie przez pryzmat korzyści? Widoczne na każdym kroku niebieskie, rozgwieżdżone tabliczki przypominają nam o inwestycjach sfinansowanych dzięki środkom unijnym, ale nie wywołują w nas refleksji, nie uświadamiają obowiązku solidarności. Powszechna wydaje się być opinia, że Europa sama sobie zafundowała problemy, ale to nie nasza sprawa. By nie napisać- broszka!

To zatem gdzie właściwie jesteśmy? W Europie, czy tak lekko z boku? Zależnie od koniunktury? Jak dzielą tort, to my do Brukseli, a gdy trzeba własnym tortem się podzielić to my go do lodówki, byle więcej dla nas zostało!

I jacy jesteśmy? Dziś. Bo kiedyś to wiadomo- „spichlerz Europy”, wielokulturowa i wielonarodowościowa Rzeczypospolita, Chrystus Narodów i cud nad Wisłą, i papieża daliśmy światu. To chyba wystarczy! Teraz możemy tylko kupony od przeszłości odcinać i kwitować z politowaniem nietaktowne głosy Europy, oczekującej od nas solidarności. Przewartościowaliśmy nasz stosunek do Unii, ogłuchliśmy na jej głos.

Czy obchodzi nas strach obywateli tych państw, które otwierają swoje granice na fale imigrantów? Nie, bo przecież najważniejsze są nasze obawy. Uważamy, że zasługujemy na obronę przed islamskim terrorem, nawet jeżeli jedyni muzułmanie, których znamy, to mieszkający od wieków w Polsce Tatarzy. Nazywamy się katolikami, ale nie słuchamy Papieża Franciszka, a do przykazania miłości dodajemy aneks: „Będziesz miłował bliźniego swego… Chrześcijańskiego”. W uchodźcach z Syrii i Erytrei, nawet w ich dzieciach, widzimy agresorów, którzy chcą zniszczyć naszą wiarę. Słaba to chyba wiara, skoro zagrozić jej może siedem tysięcy wyznawców Islamu. To zdecydowanie mniej, niż suma muzułmanów studiujących obecnie na Polskich uczelniach, a jakoś nie słychać, by zamienili oni którykolwiek z polskich kościołów na meczet. Niedawny marsz narodowców w Białymstoku i brak na niego reakcji ze strony policji pokazuje, że polski nacjonalizm na dobre wyszedł z ukrycia. Przyciąga niezadowolonych i sfrustrowanych, mami szowinistycznymi hasłami, podsyca niechęć do imigrantów i obawy pielęgnowane przez skrajną prawice.

Miarą społeczeństwa nie może być jedynie przywiązanie do własnej kultury, ale również, a może przede wszystkim, szacunek dla kultury innych. Jego brak jest przejawem prowincjonalizmu i ksenofobii, i to tej na wyrost, bo jeszcze żaden z uchodźców nie stanął na naszej granicy, a my już krzyczymy, że Polska dla Polaków!